Выбрать главу

– Postaram się, ale nie wiem, czy będę mogła.

– Takie rozmowy jak dzisiaj -uśmiechnął się ten niższy – zaczynamy zwykle od zgolenia głowy delikwentce. Ze względu na dobro sprawy, wyjątkowo odstępujemy od zwyczaju. Nie mówiąc już o takich drobiazgach, że w razie potrzeby potrafimy także spalić na przykład czyjś sklep. Z pewnością zna pani takie wypadki. Niekiedy – wyciągnął z kieszeni broń, podrzucił do góry i złapał w locie – zmuszeni jesteśmy uciekać się do ostateczności.

– Postaram się – powiedziała pani Kobas – zrobię naprawdę wszystko, co w mojej mocy.

– Wiedziałem, że dojdziemy do porozumienia. -Wysoki wstał. – Jest pani rozsądną kobietą. Nie musimy pani mówić, że sprawa jest pilna. – Skierował się ku drzwiom. – Aha, jeszcze jedno – odwrócił się. – Gdyby przyszła pani do głowy myśl, że można by o naszej dzisiejszej rozmowie zawiadomić sturmbannfuehrera Geibla albo innego z pani przyjaciół, to radzę czym prędzej pozbyć się tej myśli. Szkoda by było nie doczekać końca wojny, prawda?

– Za kogo mnie pan ma! – zawołała z oburzeniem. -Przecież jestem Polką! W jaki sposób będę mogła panów zawiadomić?

– Zgłosimy się sami – przesłał jej ukłon od drzwi. -Proszę nas nie odprowadzać, znamy drogę.

Pani Kobas została w przedpokoju sama. Dotknęła dłonią czoła, szczelniej otuliła się szlafrokiem. Miała dreszcze. Zamknęła kolejno wszystkie trzy zamki, a na końcu zaciągnęła jeszcze łańcuch.

11

Siedział w rogu mrocznej piwnicy na jakiejś skrzynce, którą Franek – takie było pseudo dziobatego partyzanta – podsunął mu kopnięciem. Machinalnie podrzucał na dłoni duży kartofel, który podniósł ze sterty leżącej za ustawioną z desek zagrodą. Nie słuchał, a raczej udawał, że nie słyszy monologu partyzanta, który od godziny jeszcze ani na chwilę nie zamilkł.

Dyskretnie spojrzał na zegarek, tylko kwadrans dzielił go od północy.

– Myślisz, szwabię, że ci to ujdzie na sucho? – monologował partyzant. – Nie licz na to. Pójdziesz do diabła jeszcze dzisiaj. Z tego rozpylacza cię wykończę. A wiesz, skąd ten rozpylacz? Jeden taki drań, żandarm z Hucisk, po pijanemu do dzieciaków jak do wróbli… Już gryzie piach. Pomogłem mu w tym, dlatego dostałem tę rurę.

Kloss zdecydował. Wstał, partyzant zamilkł, wyprostował się, czujnie śledził ruchy Klossa, wodząc za nim automatem.

– Zawołaj dowódcę, chcę mu coś powiedzieć.

– Mogłeś z nim rozmawiać wtedy, kiedy on chciał, teraz siedź, jak ci dobrze. Zresztą jego nie ma.

Niedobrze – pomyślał Kloss. -Jeśli dowódca rzeczywiście gdzieś odszedł, nie będzie mógł zrobić tego, co postanowił, nie będzie mógł mu powiedzieć: „Jestem J-23". A Bartek jeszcze nie wrócił, to pewne. Nie siedziałby wtedy w piwnicy, skazany na towarzystwo tego gaduły i jego rozpylacza. Zrezygnowany siadł na swojej skrzynce, sięgnął do kieszeni, wyciągnął papierosy i zapałki. Partyzant z lubością wciągnął w płuca dym.

– Popal sobie – mruczy – pewno to twój ostatni. Powinienem ci właściwie zabrać te papierosy. Gdybym ja tak siedział na twoim miejscu, a ty na moim, draniu…

Kloss ponownie sięgnął do kieszeni, wyciągnął papierosy, rzucił partyzantowi. Partyzant chwycił je w locie. Włożył papierosa w usta i zaczął poklepywać się po kieszeniach w poszukiwaniu zapałek. Automat trzymał między zaciśniętymi kolanami. Kloss znowu musiał sięgnąć do kieszeni. Wyciągnął zapałki i raptownie zerwał się z miejsca. Nim Franek zdążył uczynić ruch, przygnieciony został ciężarem ciała Klossa.

Tylko jednego kopnięcia potrzeba, żeby wytrącić partyzantowi broń, paraliżującym chwytem ścisnąć go za gardło. Franek otworzył usta jak do krzyku, Kloss, jakby tylko na to czekał, wepchnął mu do ust duży kartofel. Własnym szalikiem związał partyzantowi ręce, rozejrzał się, jakby szukał sposobu na unieruchomienie mu nóg. Znalazł! Wyciągnął deskę z zagrody otaczającej kupę kartofli. Posypały się na brzuch i nogi partyzanta związanego i unieruchomionego. Kloss podnósł broń, otrzepał ją, popatrzył w rozwścieczone oczy partyzanta. Walka go prawie nie zmęczyła, choć Franek nie należał do ułomków. Sześć miesięcy ćwiczył judo pod okiem japońskiego instruktora. Nareszcie mu się na coś przydało. Chociaż jego skośnooki instruktor nigdy nie uczył, że kartofel może być kneblem.

Zaskoczyła go cisza w sieni. Delikatnie uchylił drzwi izby, w której powinna być radiostacja. Już kiedy pierwszy raz rozmawiał z Florianem, zauważył wychodzący z szafy zielony przewód. W szparze uchylonych drzwi dostrzegł, że dziewczyna, zatopiona w myślach, siedzi na łóżku. Na pierwszym planie był stół, na którym leżały jego dokumenty i rewolwer. Czy zdąży podbiec? Kopnął drzwi i skierował lufę peemu w jej stronę. Skoczyła, jak przewidywał, w kierunku stołu. Ale on był szybszy. Schował broń i papiery, lufą peemu wskazał jej, żeby podeszła do szafy.

– Strzelaj – powiedziała Anka. – Dlaczego nie strzelasz, ty… – zatrzymała się, jakby szukała mocnego określenia.

– Szkoda czasu – powiedział Kloss. – Za trzy minuty musi pani nadawać. Proszę wziąć ołówek, zanotować co mówię, i zaszyfrować. Zaczynam: „Od J-23…"

– Od J-23… – powtórzyła dziewczyna i roześmiała się. – A myśmy myśleli…

– Nie ma czasu; proszę pisać: „Obiekt wspomniany w poprzednim meldunku musi zostać zbombardowany najpóźniej nocą ze środy na czwartek. Bezwzględnie konieczne. Serwis fotograficzny, dotyczący sprawy,M' w drodze."

Muszę, do diabła, komuś wierzyć – myślał, gdy dziewczyna szyfrowała. – Zresztą ona chyba nie wchodzi w rachubę, jest w tej radiostacji od kilku miesięcy.

– Skończyła pani? – zapytał głośno.

Kiwnęła głową. Podeszła do szafy, nałożyła słuchawki na uszy. Jej palce zaczęły uderzać rytmicznie w przycisk klucza.

– W porządku – powiedziała. – Ciotka Zuzanna potwierdziła odbiór.

– Proszę zameldować Bartkowi, że jutro czekam na niego w punkcie trzy. Będzie wiedział – odwrócił się w stronę drzwi, skąd dobiegł go jakiś szmer, ale natychmiast opuścił wymierzoną w tamtą stronę broń. W drzwiach stał Bartek.

– Jasne, że będę – powiedział. – Martwiłem się o ciebie. Bałem się, że jeśli Filip…

– Więc Filip jednak wpadł. – Kloss usiadł na łóżku i zapalił papierosa.

Filip – pomyślał. – Trzeba ratować Filipa.

Zapomniał o wszystkim, co go tu spotkało, zapomniał już o meldunku, który go tu przyprowadził. Został nadany, a więc sprawa jest skończona. Teraz jest nowa sprawa: Filip.

Bartek rozmawiał chwilę szeptem z Anką, potem przysiadł obok Klossa.

– Zmyjemy się jeszcze dzisiaj – powiedział. – Ludzi, którzy cię widzieli, przerzucę gdzieś dalej. Dowiedz się czegoś o Filipie. Okręg zdecydował, że jeśli zdarzy się okazja odbicia, powinniśmy pójść na to ryzyko. Odprowadził go aż do szosy.

– Nie wiem, co się da zrobić – powiedział mu Kloss na pożegnanie – ale na wszelki wypadek potrzebuję w mieście trzech, czterech ostrych chłopaków. Jeśli to możliwe, z niemieckim. Gdyby przewozili Filipa, co jest prawdopodobne, jeśli wiedzą, z kim mają do czynienia, dam znać. I pamiętaj o łączności ze mną. Drugi raz nie chciałbym cię szukać w lesie.

Rozstali się przy przesiece. Kiedy Kloss dotarł wreszcie do stacji kolejki w Trokiszkach, zaczynało właśnie świtać. Nadjeżdżał pierwszy pociąg.

Nie budził Kurta, który spał w kuchni; nawet przez zamknięte drzwi słychać było jego pochrapywanie. Na stoliku przy łóżku zastał przygotowane jedzenie i kartkę, że dzwonił sturmfuehrer Brunner, który prosi, aby pan oberleutnant się z nim skontaktował. Ale dopiero wieczorem Kloss znalazł czas, żeby zadzwonić do gestapo. Przedtem musiał zdać Rhodemu dokładne sprawozdanie z nieudanej – jak się wyraził – wyprawy do lasu. Według jego oceny o żadnym dużym zgrupowaniu partyzanckim w tym rejonie nie może być mowy. Nie trafił także na ślad żadnej radiostacji. Rhode, widząc, że ledwo się trzyma na nogach, wysłał go do łóżka.