Выбрать главу

– Kiedy się pan obudzi, proszę zadzwonić do Geibla -powiedział. – Ma do pana jakąś sprawę, ale najpierw proszę się przespać. Niech ci panowie nie przyzwyczajają się, że oficerowie Abwehry są na każde ich zawołanie. Zda mi pan potem sprawozdanie z tej rozmowy.

Więc Kloss przespał się najpierw, potem nie spiesząc się, wziął kąpiel i zjadł obiad.

Geibel był nastawiony wojowniczo.

– Chciałem panu powiedzieć, Kloss, że agenci sowieccy pracują diabli wiedzą od jakiego czasu pod nosem Abwehry.

– Także pod nosem gestapo. Ma pan coś ciekawego?

– Sam pan oceni. Stary działacz komunistyczny, prawdopodobnie ma powiązania z tą bandycką radiostacją w lesie.

– Przyznał się?

– Nie zna ich pan? Oni przeczą, wszystkiemu przeczą, nawet oczywistym faktom.

– Mam nadzieję – powiedział Kloss – że zdjął pan całą siatkę, nie jednego agenta?

– Niestety, nikt więcej tam nie wpadł. Ich system ostrzegawczy musi działać sprawnie.

– Może zbyt wcześnie pan go zdjął?

– Miałem czekać, aż pryśnie? Wydusimy z niego wszystko. A jeśli nam się nie uda, to wyduszą z niego w Warszawie. Odsyłamy go wkrótce. Pomyślałem, że może pan będzie chciał z nim porozmawiać.

– Jak pan trafił na ślad? – zapytał Kloss. – Przypadkiem?

– Nie ma przypadków. Mam lepszą agenturę niż Abwehra. Mój najlepszy agent, Wolf, od paru miesięcy szukał śladów. Ten facet, ukrywający się oczywiście pod fałszywym nazwiskiem, był dentystą. Podobno leczyli się u niego także niemieccy oficerowie. Jesteśmy z Brun-nerem zdania, że można z tego wyciągnąć interesujące wnioski.

– Ten pański Wolf, czy jak mu tam, wie tylko o dentyście, czy coś o tych niemieckich oficerach?

– Wie sporo – wycedził Geibel. – A pan powinien zainteresować się tymi oficerami.

Brunner wszedł bez pukania, wpychając kogoś przed sobą. Dopiero po kitlu lekarskim, brunatnym od plam, Kloss poznał, że to Filip.

– Gdzieś się podziewał, Hans? – zawołał wesoło Brunner.

– Zwiedzałem okoliczne lasy- powiedział. Dostrzegł w spojrzeniu Filipa jakiś blask. – Powiedział coś? – zapytał.

– To fanatyk – odparł Geibel. – Niepotrzebnie się pan broni, Filipiak – zwrócił się do dentysty. – My wiemy już wszystko. Ten Janek, którego pan tak ukrywa, wysypał cię. Nie wierzysz? Mam ci pokazać Janka? Ale będzie wtedy za późno, stracisz ostatnią szansę. Chcesz, żebym go przyprowadził?

Zmaltretowany człowiek zaczął nagle jakoś dziwnie drgać. Dopiero po chwili Kloss zorientował się, że Filip się śmieje.

– Przyprowadź go, przyprowadź – wybełkotał. Wybili mu pewnie zęby.

Ten nieoczekiwany atak śmiechu sprawił, że Geibel wrósł w podłogę na środku swego gabinetu, jakby nie wiedział, co zrobić. Wyręczył go Brunner. Otworzył szeroko drzwi i wypchnął Filipa.

– Odprowadzić! – wrzasnął.

12

To wszystko stało się tak nagle, że Kloss zanie-pokoił się, czy zdąży na umówione spotkanie, które Brunner wyznaczył mu u pani Irminy Kobas. Tym razem pijaństwo miało być kameralne; tylko oni dwaj i gospodyni. Brunner zaplanował, że będą pili aż do piątej, bo dopiero kiedy zacznie świtać, będzie mógł wyruszyć do Warszawy. W ten sposób Kloss dowiedział się, że ostatnia, jaka istnieje, szansa uwolnienia Filipa może zostać podjęta jutro o świcie. Niemal wybiegł z gmachu gestapo, złapał jakąś rikszę i kazał się wieźć w stronę mieszkania pani Kobas. Poczekał, aż riksza odjedzie, minął dom, w którym mieszkała pani Kobas, i wszedł do sklepu z napisem „Magle". Na szczęście był Bartek. Okazało się też, że przyprowadził ze sobą z lasu czterech chłopców, którzy mieli przyjść tu za dwie godziny.

Plan, jaki przedstawił Kloss Bartkowi, był na pozór dziecinnie prosty. Postara się jak najbardziej upić Brun-nera, odprowadzi go do domu, a tam muszą już czekać na niego, najlepiej w niemieckich mundurach. Zabrać Brunnerowi aktówkę, z którą się nie rozstaje, oczywiście ozdobioną złotym monogramem. Tam Brunner ma wszystkie papiery, a więc zapewne będzie miał i rozkaz wyjazdu oraz pismo do naczelnika więzienia, polecające wydanie Filipa. Obezwładnić Brunnera i czekać na szofera, który zwykle przychodzi do mieszkania. Szofera także dobrze związać i próbować szczęścia w więzieniu.

Więc plan jest prosty, ale tylko pozornie, bo istnieje niebezpieczeństwo, że w dyżurce więziennej może dyżurować ktoś, kto osobiście zna Brunnera. To pierwsze. Drugie – znacznie poważniejsze – polega na konwoju. Aresztowanych wozi się samochodem osobowym na tylnym siedzeniu, między dwoma gestapowcami. Ale w ślad za samochodem osobowym podąża półciężarowy Opel z szesnastoma SS-manami. Trzeba więc, niezależnie od grupy wyznaczonej do porwania Filipa, wyznaczyć drugą, która zaatakuje konwój i umożliwi samochodowi osobowemu bezpieczną ucieczkę. O drobnych niebezpieczeństwach, takich na przykład, jak to, że Brunner mieszka w domu zasiedlonym wyłącznie przez Niemców i wystarczy jeden krzyk jego lub szofera, aby całą robotę popsuć, Kloss nawet nie wspominał. Bartek nie jest nowicjuszem w tej robocie i wie, na co się porywa. Obaj wiedzieli, że takiej szansy nie wolno im zaprzepaścić. Ustalają na koniec, że będą czekać właśnie tu, w tym sklepie, mieszczącym się mniej więcej w połowie drogi między mieszkaniem pani Kobas a mieszkaniem Brunnera. W razie jakichś nieprzewidzianych komplikacji, Kloss zdąży ich zawiadomić.

Zostawił Bartka, który musi teraz w ciągu kilku godzin zorganizować dwie niezależne akcje, tylnym wyjściem opuścił „Magle". Był pewien, że Brunner już siedzi u pani Kobas, a tymczasem przyszedł pierwszy. Nie ukrywała radości na jego widok. Posadziła go na najmięk-szym ze swych foteli, przyniosła kawę i koniak. Od piętnastu minut me przestała szczebiotać.

– Dobrze się stało, że przyszedł pan wcześniej – usłyszał nowy ton w jej głosie. – Mam pewną sprawę do pana, którą wolałabym załatwić na osobności.

– Jeśli będę mógł.

– Wiedziałam, że pan porucznik nie odmówi. Chciałam pana prosić o pomoc. Sprawa oczywiście jest delikatna, mogę pana zapewnić, że zostanie między nami. Słyszał pan – pochyliła się ku niemu – o aresztowaniu dentysty Sokolnickiego?

Prowokacja? – przemknęło mu przez myśl. – Strasznie gruba. Dlaczego właśnie jemu zadaje to pytanie?

Czyżby ona była tym Wolfem Geibla? Chyba nie. Zbyt manifestacyjna jest ich zażyłość. Czego więc od niego chce, do czego zmierza pani Kobas?

– Słyszałem-odparł. – Cóż z tego?

– W poczekalni dentysty aresztowano mego krewnego, dalekiego krewnego, męża mojej kuzynki. Nazywa się Jan Borecki. To skromny, niewinny człowiek, nie miesza się w żadną politykę. Pracował jako urzędnik, ma troje dzieci. Nie ma nic wspólnego ze sprawami tego dentysty, po prostu rozbolały go zęby.

– Zły adres – uśmiechnął się rozbrajająco. – Pani wie z pewnością, że tymi sprawami zajmuje się gestapo. Powinna pani zwrócić się z tym do Geibla albo Brunnera.

Czy uważa mnie za idiotę? – zastanowił się. – Sprytna jest. Nagle udaje, że dentysta Sokolnicki ją nie interesuje, że chodzi jej o jakiegoś Boreckiego. Tej damulce trzeba się będzie w przyszłości dobrze przyjrzeć.

– Geibel, Brunner – słyszy jej głos – to przecież pańscy przyjaciele. Pana wysłuchają łatwiej. Gdyby szepnął pan słówko…

– Ich obu zna pani dłużej niż mnie.