O godzinie osiemnastej Kloss opuścił kasyno. Wolff opowiadał o swojej ciotce z Hamburga, która zapewne niedługo umrze i zostawi mu kamienicę przy Albert-prinzstrasse. Opisywał tę kamienicę tak szczegółowo i z taką miłością, że nie dostrzegał milczenia Klossa i mówił, ciągle mówił o przyjemnościach mieszczańskiego bytu, potem zaproponował, by wypić za Niemcy, które stworzą po wojnie wszystkim swym obywatelom ciepły dostatek i spokojną pewność spożywania owoców zwycięstwa. Kloss wypił, pożegnał się i wyszedł. Porucznik Wolff był krótkowidzem. Gdy zdejmował okulary, jego twarz zdawała się zadziwiona i bezbronna.
Tacy jak ty – pomyślał Kloss – tacy jak ty zapłacą za to wszystko…
Najchętniej poszedłby od razu na Benedyktyńską, ale postanowił jeszcze odczekać godzinę; me chciał tam wracać dwukrotnie, wystarczy raz, potem już koniec. Muszą sobie znaleźć jakiś sklepik, diabli zresztą wiedzą co, w każdym razie coś, gdzie mógłby bywać niemiecki oficer.
Mieszkał na parterze niebrzydkiego domu zajętego przez Niemców. Jego sąsiad, kapitan Eckel, wyjechał akurat na urlop i była to okoliczność pomyślna, albowiem Eckel przychodził wieczorami; nudził się, więc poszukiwał towarzystwa Klossa, przynosił butelkę koniaku i szachy, a potem opowiadał o swojej córce, która robiła właśnie karierę w BDM. Kloss położył się na łóżku w swoim pokoju i patrzył na sunące wolno wskazówki zegara. Piętnaście po szóstej, wpół do siódmej. Jego ordynans, Kurt, dostał wolny czas do ósmej i Klossa cieszyła także jego nieobecność; albowiem Kurt wykazywał zbytnią troskliwość o swego porucznika; czasami wydawało się Klosso-wi, że jednak czegoś się domyśla, może należałoby zastąpić Kurta kimś innym, nie umiejącym po polsku, ale szkoda tego chłopca, który już się przywiązał i może zasługuje na zaufanie. „Nikomu nie należy ufać" powtarzano to Klossowi do znudzenia, zanim posłano go na tę robotę.
Niczego bym nie dokonał, gdybym czasem nie zaufał – pomyślał.
Wyszedł przed siódmą. Zapadał już mrok, zbliżała się wczesna godzina policyjna. Minął go patrol żandarmerii, potem był pusty chodnik, jakaś postać przylepiona do muru zniknęła, zanim zdążył ją dojrzeć. Przystanął na Benedyktyńskiej, długo obserwował ulicę i wreszcie wszedł na podwórze. Na klatce schodowej było ciemno, trzeszczały drewniane schody, Kloss stanął przed drzwiami i zapukał w sposób umówiony. Zawsze go śmieszyło to umówione stukanie, odczekał, zapukał po raz drugi. W mieszkaniu panowała cisza. Kloss nacisnął klamkę -drzwi były zamknięte. Przy świetle zapałki spojrzał na zegarek. Dochodziło już wpół do ósmej… Jeśli Ewa nie wróciła…
Spacerował jeszcze kilkanaście minut po chodniku ulicy Benedyktyńskiej. Może powinien wrócić do sztabu i zameldować się u von Rhodego? Jeśli Kruck nie przyjechał, von Rhode sam go zapewne wezwie. Ale dlaczego nie ma Ewy? Co się stało?
Usłyszał miarowe uderzenia o bruk, szedł patrol żandarmerii. Kloss ruszył szybkim krokiem. Nie powinni go tu widzieć. Przyjdzie jeszcze za dwie godziny, chociaż nie powinien przychodzić, bo jeśli Ewa… Przeklinał teraz swoją robotę, wolałby być z nimi tam na szosie, a nie tutaj, pozbawiony możności działania, skazany na czekanie. „Wojna jest czekaniem" – to znowu jedna z prawd sprawdzających się co dzień.
W kuchni Kurt pitrasił kolację. Stanął na baczność, jego gęba promieniała uśmiechem.
– Były telefony? – zapytał Kloss.
– Nie, panie poruczniku; ja wróciłem o ósmej, panie poruczniku.
Kloss wszedł do swego pokoju, rzucił czapkę i płaszcz na łóżko i podniósł słuchawkę. Zażądał połączenia z von Rhodem, ale von Rhodego nie było, a dyżurny oświadczył, że major nie pytał o Klossa. Rhode powiedział, że spotka się wieczorem z Kruckiem. Czyżby więc akcja spaliła na panewce?
Na progu stanął Kurt z tacą w ręku.
– Kolacja gotowa, panie oberleutnant.
– Zjedz sam – powiedział Kloss. Kurt nie ustępował tak łatwo.
– Pan oberleutnant jadł tylko obiad w kasynie, a wiadomo, jak w kasynie karmią. To oficerskie żarcie nic nie jest warte.
– Wynoś się!
Został sam i mógł tylko czekać. Usiadł przy stole i rozłożył przed sobą „Vólkischer Beobachter". Nie miał nawet niczego do czytania, nic nie wolno mu było trzymać w domu, ani jednej polskiej książczyny. Usłyszał trzaśniecie drzwiami, potem jakieś głosy w kuchni. Ktoś przyszedł do Kurta? Kurt nie miał przyjaciół, stronił raczej od ordynansów innych oficerów. Kloss odłożył gazetę i w tej chwili w drzwiach pojawił się Kurt.
– Panie oberleutnant – powiedział – przyszła jakaś dziewczyna.
– Kto? – zapytał machinalnie Kloss.
– Polka – powiedział Kurt. Był także zdziwiony. Ober-leutnant Kloss rzadko przyjmował dziewczęta, a nigdy nie przychodziły do niego Polki.
Kloss słuchał nie rozumiejąc. Zrozumiał dopiero, gdy w drzwiach pojawiła się Ewa, a Kurt zniknął w kuchni. Była bardzo blada, oparła się o ścianę i oddychała ciężko. Kloss poczuł gwałtowną radość, że dziewczyna jest, że żyje, dopiero po chwili ogarnęła go złość.
– Po co tu przyszłaś? – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Jak mogłaś tu przyjść? Tyle razy powtarzałem. Czekałem na punkcie… Macie go?
– Nikt nie ocalał – powiedziała z trudem Ewa. – Była obława. Nie doszliśmy do leśniczówki.
Dopiero teraz dostrzegł, że jest ranna. Osunęła się na podłogę, potem chciała wstać, ale Kloss podniósł ją lekko i zaniósł na łóżko. Ściągnął kurtkę, syknęła z bólu. Leżała z zamkniętymi oczyma. Klossowi wydawało się, że już nie oddycha, poszukał tętna. Na prawym ramieniu miała prymitywny opatrunek. Bandaż przesiąkł krwią. Kloss podbiegł do szafy, znalazł bandaż, ale gdy chciał ją podnieść, jęknęła, a potem zobaczył, że płacze.
– Ja stąd pójdę – szepnęła przez łzy. – Dostałam pod lasem. Zawiązali mi we wsi… Janek, Janek, po co ja tu przyszłam?
Nigdy dotąd nie czuł się tak bezradny. Minęła już godzina policyjna, nie było nikogo, do kogo mógł się zwrócić. Wszyscy zostali tam, pod lasem. Ile trzeba czasu na nawiązanie łączności? Ile czasu może przetrzymać tu Ewę? Skąd wziąć lekarza?
W tej chwili usłyszał głos w kuchni. Ciężkie kroki zbliżające się do drzwi.
– Czy oberleutnant Kloss jest u siebie? – to był major von Rhode.
Klossa ogarnęła panika. Pomyślał, że to koniec. Odbezpieczył rewolwer. I natychmiast zrozumiał, że jeśli nawet zastrzeli von Rhodego i ucieknie, będzie musiał zostawić tu Ewę. Wtedy usłyszał głos Kurta.
– Pan porucznik jest u siebie. Ma dziewczynę.
Kloss schował pistolet do kieszeni spodni; gwałtownie, szarpiąc guziki, ściągał mundur. Kurt był jednak niezastąpiony. Gdyby nie on…
– Dziewczynę – powiedział von Rhode stojąc na środku kuchni. – Zdarza się. – Wyciągnął papierośnicę, zapalił, a jednego papierosa rzucił na stół.
– Dziękuję, panie majorze – powiedział Kurt.
– Polka? – zapytał von Rhode.
– Nie wiem… – Klossowi zdawało się, że słyszy oddech Kurta. Czekał. Powinien wejść do kuchni już zupełnie spokojny. – Ładna – dodał ordynans.
– Szeregowcy odpowiadają tylko na pytania. – Von Rhode wskazał drzwi. – Zapukajcie.
Kloss odskoczył od progu, potem ryknął:
– Co tam?
– Pan major von Rhode! – odkrzyknął Kurt. Kloss odczekał jeszcze kilka chwil i wytoczył się z pokoju. Zatrzasnął za sobą drzwi.
– Heil Hitler, panie majorze. Pan major wybaczy, nie byłem przygotowany.
– Widzę – powiedział sucho von Rhode. – Muszę stwierdzić, że znalazł pan niezbyt odpowiedni czas na rozrywki miłosne.
– Kurt, otwórz ten koniaczek… Nie jesteśmy mnichami, panie majorze. W tym przeklętym kraju… Rhode przyglądał mu się uważnie.