– Nie lubię tego tonu u moich oficerów. Nie będę pił.
– Panie majorze – szarżował dalej Kloss – proponuję wesoły wieczór. Należy nam się coś od życia, do diabła!
– Nie poznaję pana, oberleutnant. – Rhode mówił cicho, w jego głosie dźwięczała jednak groźba. – Będzie pan miał swój wesoły wieczór.
Kloss natychmiast zmienił ton:
– Co się stało? – zapytał.
– Odeśle pan zaraz tę dziewczynę.
– Proszę o godzinę czasu.
Rhode patrzył na drzwi. Chciał wejść. Nie zdecyduje się wejść.
– Polka? – zapytał.
Kloss zawahał się. Kłamstwo mogło być zbyt kosztowne. W tym miasteczku było tylko parę Niemek.
– Tak – powiedział po chwili.
– Polka – powtórzył von Rhode. – Ostrożnie z Polkami, panie oberleutnant. I proszę na drugi raz pamiętać: nie lubię ani wulgarności, ani sentymentalizmu.
Zostali sami w kuchni. Kurt stał na baczność i wydawało się Klossowi, że czeka. Na wyjaśnienie? Na podziękowanie? Kloss położył mu rękę na ramieniu. Nie miał na nic czasu. Musiał podjąć jakąś decyzję. Była tylko jedna szansa: miejscowy szpital.
– Nie wpuszczaj tu nikogo – powiedział. – Pod żadnym pozorem me wpuszczaj. Wrócę niedługo. Mundur zapinał już na schodach.
4
Szpital w Borzentowie mieścił się parę ulic dalej. Był to długi, parterowy budynek, otoczony koślawym murkiem. Przed wojną chorych wożono najczęściej do Kielc albo do Radomia, nikt nie dbał o szpital w Borzentowie i nikt by nie uwierzył, że można w tym budyneczku pomieścić sześćdziesięciu chorych. Łóżka stały na korytarzach, zlikwidowano dwa gabinety lekarskie, a kierownik szpitala i jednocześnie jedyny lekarz urzędował w niewielkiej dyżurce. Doktor Jan Kowalski, bo tak się zwyczajnie nazywał, ukończył medycynę w trzydziestym ósmym roku i tu, do Borzentowa, skierowano go na praktykę. Marzył, że będzie pracował pod kierunkiem doświadczonych lekarzy, a tymczasem pracował zupełnie sam od chwili, gdy doktora Fejersa wywieziono do getta w Kielcach. Stawiał diagnozy, wykonywał proste zabiegi i ślęczał całymi nocami nad książką, szukając odpowiedzi na pytania, o których książki nie wspominały, ponieważ nikt nie przewidywał, że młody stażysta może w ciągu dwóch lat zostać kierownikiem szpitala.
Ten wieczór spędzał, podobnie jak niemal wszystkie, w szpitalu. Siostra Klara podawała mu właśnie herbatę.
Siostra Klara miała najwyżej dwadzieścia lat, duże oczy, warkocze splecione w tyle głowy i zielonego pojęcia o medycynie.
– Proszę się napić herbaty i iść spać – powiedziała siostra Klara. – To już druga noc, pan się wykończy. Kowalski milczał.
– Przygotuję parę kanapek – ciągnęła Klara. – Mama przywiozła wczoraj schabik ze wsi… Powinien pan dbać o siebie. Ktoś powinien o pana koniecznie dbać.
– Jak się czuje ten z trójki? – zapytał Kowalski.
– Nieprzytomny – powiedziała Klara. – Chyba dzisiaj będzie koniec.
– Daj mu coraminę.
– Mówił pan, że to beznadziejne.
– Daj – powtórzył Kowalski.
Ktoś bez pukania otworzył drzwi. Klara zobaczyła niemieckiego oficera.
– O Boże! – szepnęła.
Kloss, bo to on był właśnie, podszedł do lekarza, który powoli wstawał z krzesła.
– Pan jest lekarzem? – zapytał po polsku.
– Tak.
– Pójdzie pan ze mną – powiedział Kloss i zobaczył przerażenie na twarzy Klary.
– Chciałem pana uprzedzić – rzekł spokojnie Kowalski – że jestem tu jedynym lekarzem.
– Wiem o tym – Kloss zwrócił się do Klary: – Proszę wyjść – rozkazał i gdy dziewczyna zniknęła za drzwiami, ciągnął dalej: – Pójdzie pan ze mną do chorej. Weźmie pan wszystko, co niezbędne do opatrunku.
– Nie mam prawa leczyć Niemców.
– Prędzej, nie ma ani chwili do stracenia. Lekarz wziął torbę i ruszył ku drzwiom.
– Świetnie pan mówi po polsku – powiedział.
Zanim zdążył otworzyć drzwi, na progu stanęła siostra Krystyna. Była starsza od Klary, bardziej w typie siostry szpitalnej. Czysta, schludna, trochę nijaka, o zaczesanych gładko włosach i bladych, zapewne rzadko szminkowanych, wargach.
– Panie doktorze – zameldowała – przywieźli nieprzytomnego mężczyznę. Jakiś chłop… – W tej chwili dostrzegła Klossa i urwała. – Proszę mówić dalej – rzucił Kloss.
– Powiedziałam, że jest nieprzytomny.
– Połóżcie go tymczasem na korytarzu – polecił doktor Kowalski.
– Jest wolna separatka.
– Musimy ją zostawić dla tego z trójki. Proszę chwilę zaczekać – lekarz zwrócił się do Klossa. – Muszę go zobaczyć.
– Nie dłużej niż pięć minut – powiedział Kloss.' Chory nie pochodził na pewno ze wsi. Kowalski spojrzał na jego płaszcz i marynarkę, było coś charakterystycznego, może obcego, w ich kroju, a potem jeszcze raz pochylił się nad chorym. Objawy wydawały się typowe. Niemal jak w podręczniku. Szara skóra, zapaść.
– To szok – rzekł zwracając się do siostry Krystyny. -Ten mężczyzna jest w stanie szoku. Tu, na przedramieniu, widzi siostra niewielkie draśnięcie. Trzeba zabandażować.
Niedaleko nich stał siwawy mężczyzna, miętosząc czapkę w ręku.
– Czy ja mogę już jechać, panie doktorze? – zapytał. Kowalski dopiero teraz go spostrzegł.
– Niech pan jedzie. Gdzie pan go znalazł?
– Na polu, niedaleko leśniczówki. Tam była bitwa, potem Niemcy poszli, a on został w rowie melioracyjnym. Nie spostrzegli go.
– Mówił pan komu?
– Czy ja głupi? – chłop urwał nagle zobaczywszy Klossa, wychodzącego z dyżurki. Zmieszał się.
– Minęło pięć minut – powiedział Kloss.
Doktor Kowalski wziął swoją torbę i ruszył w milczeniu ku drzwiom.
Gdy weszli do mieszkania Klossa, Kurt siedział w kuchni i jadł kolację, ale jaka istniała pewność, że nie zaglądał do pokoju? A ten lekarz? Czy można ufać przypadkowemu lekarzowi? Zorientuje się natychmiast, że chodzi o ranę postrzałową. Co robić potem z Ewą? Jak ją przerzucić do lasu? Jeśli Lis zginął, na nawiązanie kontaktu potrzeba paru dni. Kloss spojrzał na zegarek. Von Rho-de już czeka. Von Rhode jest punktualny i niebezpieczny. Czy coś spostrzegł? Powiedział: „Ostrożnie z Polkami". Co to miało znaczyć? Zresztą niech ich diabli… Najważniejsza jest Ewa.
– Proszę mi dać jakiś pasek – powiedział doktor Kowalski.
Odłożył strzykawkę i przewiązywał teraz ramię Ewy. Dziewczyna otworzyła oczy. Kloss pochylił się nad nią.
– Janek-powiedziała cicho i dostrzegła Kowalskiego. – Kto to? – przestraszyła się.
– Lekarz – rzekł Kloss. – Nic nie mów.
Kowalski bandażował ramię. Wydawało się, że nie słyszy ich rozmowy, albo udawał, że nie słyszy. Potem wstał i zamknął swoją torbę.
– Trzeba ją natychmiast przewieźć do szpżtala.
– To niemożliwe! Będzie ją pan leczył tutaj.
Kowalski wzruszył ramionami. Suchym tonem wyjaśniał, że stwierdził ranę w okolicy pachowej i naruszenie tętnicy ramieniowej. Tętnicę trzeba zeszyć w ciągu dwóch godzin, bo jeśli krwotok nie będzie powstrzymany…
– To poważna operacja? – zapytał Kloss.
– Operacja jest poważna. Proszę ją zawieźć do niemieckiego szpitala.
Czy ten lekarz udaje, czy nie rozumie?
– Podejmie się pan tej operacji? – Kloss mówił niemal szeptem. Czuł na sobie uważne spojrzenie Kowalskiego.
– Pan wie równie dobrze jak ja, że o takich zabiegach muszę meldować niemieckim władzom.
– Biorę wszystko na siebie.
– Wolałbym wiedzieć więcej – rzekł Kowalski. -Ja ryzykuję.
– Wie pan i tak dostatecznie dużo – Kloss czuł, że oddaje się w jego ręce, ale czy miał inne wyjście? Czy istniało inne wyjście?