– Samochód? – zapytał Kowalski.
– Nie mam samochodu. – Kloss zawołał Kurta. Chłopak przeżuwał jeszcze kolację, wydawał się obojętny i niczym nie zadziwiony. Kazał mu znaleźć dorożkę i potem odwieźć dziewczynę do szpitala. Musiał iść do von Rhodego. Oddawał Ewę Kowalskiemu i Kurtowi. Nie miał innego wyjścia. Dorożka właśnie podjeżdżała, gdy wychodził z domu. Stary człowiek na koźle był przerażony. Minęła już godzina policyjna, ale jeśli pan żołnierz koniecznie chce…
Byle tylko nie spotkali patrolu – modlił się Kloss. -Byle tylko nie spotkali patrolu…
5
W szpitalu siostra Krystyna nie odstępowała mężczyzny przywiezionego w stanie szoku. Zrobiła mu już iniekcję, teraz badała tętno i czekała, aż chory otworzy oczy. Chciała, żeby otworzył oczy. Miał interesującą twarz, na pewno nie był to chłop ani nikt z miasteczka, przypominał bardziej nauczyciela gimnazjalnego niż kogoś z partyzantki. Przeszukała już kieszenie marynarki i płaszcza. Nic, żadnego papierka, tylko paczka niemieckich papierosów, czysta chusteczka z wyszytym monogramem „A.K." i parę zmiętych banknotów markowych. Wzięła jego dłoń i zobaczyła złotą obrączkę. Zawahała się. W tej chwili dostrzegła Stefana. Stał za nią chyba już od paru chwil. Równie uważnie obserwował chorego.
– Kto to jest? – zapytał.
– Nie wiem – powiedziała Krystyna. – Przywieźli go
ze wsi.
– To jego marynarka? – Stefan sięgał już do kieszeni.
– Zostaw, nic nie znalazłam. – I w tej chwili wybuch-nęła w niej gromadzona od wielu godzin złość na Stefana. – Gdzie byłeś wczoraj?
Wzruszył obojętnie ramionami.
– Nie pamiętam. Myślisz, że prowadzę pamiętnik? Chyba na popijawie.
– Nie żartuj ze mną – powiedziała cicho Krystyna.
– Gdzieżbym śmiał! – roześmiał się, potem otoczył ją ramieniem. – Nie złość się, dziewczyno!
– Pójdziesz dzisiaj ze mną? – zapytała Krystyna.
– Się zobaczy – mruknął, ale Krystyna już nie słuchała. Chory otwierał właśnie oczy. Krystyna położyła mu dłoń na czole.
– Schwester- szepnął chory – wo bin ich?
Mówił po niemiecku. Rozumiał jednak albo Krystynie zdawało się, że rozumie, gdy wyjaśniała mu, że jest w szpitalu i że niedługo będzie zdrowy. Zamknął oczy i po chwili Krystyna usłyszała znowu jego głos. Bredził. Rozumiała tylko oderwane słowa. Wald… Forsthaus… Potem coś, co oznaczało chyba eksplozję i wreszcie data. Dwukrotnie powtórzył tę datę. 29 wrzesień, czyli mniej więcej za tydzień. Potem znowu stracił przytomność.
Krystyna pozostała przy łóżku i przysłuchiwała się zwykłym, szpitalnym odgłosom. Jęczała kobieta pod dziewiątką. Kaszlał gruźlik spod piątki, którego dawno powinni wypisać ze szpitala. Młoda dziewczyna, chora na anemię, przeszła przez korytarz. Z operacyjnej dobiegały głosy Stefana i Wacława. Znowu się kłócili. W tym trwającym od wielu tygodni sporze Krystyna była raczej skłonna przyznać rację Stefanowi. Nie tylko dlatego, że Stefan był jej, ale także, iż Wacław od początku, od chwili przybycia tutaj, wydawał się dziwny, nieufny, zbyt ostrożny, jakby ciągle się czegoś obawiał albo na każdym kroku wietrzył podłość godzącą bezpośrednio w niego. Krystyna nie słyszała, o czym mówią, ale chwycił ją nagle za gardło lęk o Stefana, przypomniała sobie wczorajszy wieczór i to, o czym chciała myśleć, ale o czym bała się myśleć…
Sala operacyjna, przerobiona z dawnego gabinetu lekarskiego, była bardzo mała. Stefan skończył właśnie czyszczenie narzędzi, które Wacław układał starannie w szafie.
– Doktor Kowalski – powiedział Stefan – lubi, żeby skalpele układać od małego do dużego. I posegreguj igły. Przynajmniej to powinieneś umieć robić.
Wacław milczał. Był to wysoki chłopak o pociągłej twarzy, na której zastygł wyraz niepokoju albo strachu. Stefan obserwował go uważnie.
– Boisz się? – zapytał.
– Czego?
– Jak długo uda ci się oszukiwać naszego doktorka? Jemu możesz mówić, że byłeś na medycynie, a mnie nie uważaj za frajera.
– Byłem – powiedział Wacław.
– Może parę miesięcy. Ale z prosektorium uciekłeś wcześniej, jeśli cię tam w ogóle wpuścili. Przetrzyj strzykawkę…
Wacław posłusznie wykonał polecenie.
– Powiedziałbyś przynajmniej, żebym się od ciebie odczepił.
– Odczep się – rzekł Wacław.
Stefan podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.
– Imię też zmieniłeś? – zapytał cicho. Wacław odskoczył. Stał pod drzwiami, lekko pochylony naprzód, jakby gotowy do obrony, oczekujący ciosu.
– Nie bój się, frajerze… Jesteś zbyt nerwowy jak dla mnie. Ja jestem swój chłopak, mnie możesz ufać. Strzeż się Kowalskiego i Klary.
– Zostaw w spokoju Klarę.
– Nareszcie męskie słowo – roześmiał się znowu Stefan.
Wacław wyszedł z operacyjnej trzaskając drzwiami. Rozkaszlał się chory z piątki. Skądś z daleka dobiegła seria z peemu. Stefan odchylił ostrożnie zasłonę i spojrzał w ciemność. Nic nie zobaczył. Tylko murek szpitalny, wątłe sosenki i spokojne, wygwieżdżone niebo. Na progu operacyjnej stanęła Krystyna.
– Kłóciliście się znowu? – zapytała. Stefan machnął ręką, podszedł do niej i przygarnął ją czule.
– Krysta – powiedział – mam do ciebie prośbę. Nie wolno mi wychodzić, a nie chcę telefonować… Wiesz., jak to jest, handel nie czeka, a człowiek musi z czegoś żyć.
Milczała. Wiedziała, co nastąpi za chwilę, i bała się, że właśnie to-musi nastąpić. Twarz Stefana była pogodna, uśmiechał się łobuzersko.
– Czemu nic nie mówisz? Potem przyjdę do ciebie. I wiesz co?
– Ja już nie mogę! – przerwała mu gwałtownie. I od razu chciała wyrzucić z siebie wszystko, co nagromadziło się w ciągu ostatnich dni. – Całą noc myślałam, najgorsze myśli mi do głowy przychodziły. A potem miałam straszny sen. Widziałam cię w kostnicy.
– Trudno, dziewczyno, jest wojna i nie ma nic darmo.
– Przestań! – krzyknęła. – Chcę ci powiedzieć…
Ale Stefan już nie słuchał. Zapytał o chorego z korytarza, który bredził po niemiecku, i potem mówił o Wacławie, że mu się ten Wacław coraz mniej podoba, że trzeba z nim ostrożnie, bo teraz nigdy nie wiadomo, kto i co… Krystyna słuchała nie rozumiejąc i była nawet szczęśliwa, gdy wbiegła Klara.
– Krysiu! – zawołała – chodź prędko! Trzeba przygotować separatkę. Doktor przywiózł chorą.
– Jaką znowu chorą? – zapytał Stefan.
Ewę wnieśli na korytarz i położyli na wózku. Kurt zasalutował i wyszedł, a Ewa, teraz już przytomna, rozejrzała się po korytarzu, zobaczyła Kowalskiego i Wacława, a potem wzrok jej padł na łóżko, na którym leżał mężczyzna przywieziony z łąki. Przymknęła oczy i otworzyła je znowu. Tak, to był on, nie mogła się mylić… Ogarnął ją strach, chciała coś powiedzieć, chciała prosić, żeby ją szybko stąd zabrali, ale poruszyła tylko ustami. Mężczyzna otworzył tymczasem oczy. Zobaczył Ewę, uniósł się nieco na łokciach, a potem opadł na poduszki.
– Przewieźcie na operacyjną – powiedział Kowalski. – Zaraz tam przyjdę. Wózek ruszył.
6
Kloss spóźnił się o piętnaście minut. Von Rhode oczywiście czekał i oczywiście wyjaśnił Klossowi, że podstawową zaletą oficera Abwehry powinna być punktualność.
– Pan nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji – powiedział.
Kloss milczał. Wiedział oczywiście, że chodzi o Krucka i wiedział także, że nie wolno o nic pytać, bo von Rhode analizuje wszystko: słowa i gesty, a jeśli zaczął podejrzewać albo jeśli nasunął mu się cień podejrzenia, długo o tym nie zapomni. Rhode chciał tymczasem wiedzieć, co Kloss robił po południu, przyjął do wiadomości, że nie wychodził z domu, a potem dodał: