Выбрать главу

– Pomóż przewieźć chorą do separatki – zwrócił się do Wacława. Wydawał się nie dostrzegać Klossa. Wacław zniknął, a Kloss podszedł do lekarza.

– Co z nią?

– W porządku… Proszę mi dać papierosa. Jest jeszcze zmęczona zabiegiem.

– Kiedy będzie mogła wyjść?

– Ani dziś, ani jutro.

– Kiedy ją zobaczę?

– Niedługo – powiedział Kowalski.

Może to on? Ma około trzydziestki. Na jakich zasadach mógł go zwerbować von Rhode? Strach, szantaż? Nie, raczej chyba felczer… Zachowywał się dziwacznie. Dlaczego mówił nie pytany?

– Doktorze – powiedział Kloss – chciałbym przejrzeć listę pracowników szpitala.

Kowalski patrzył na niego ze zdziwieniem.

– Jako przedstawiciel władz okupacyjnych? – W jego głosie brzmiała ironia.

– Ilu pan ma pracowników?

– To mały szpital. Dwie siostry, felczer, sanitariusz, portier, no i oczywiście – ja. Był jeszcze kierownik szpitala, Żyd… W tej chwili wszyscy są na miejscu. Za godzinę pozostanie na dyżurze siostra i sanitariusz. A oto lista. – Kowalski podał Klossowi arkusz papieru.

Nic mu, oczywiście, nie mówiły te nazwiska. Wacława Stokowskiego już widział. Sanitariusz nazywał się Stefan Welmarz. Ale agentem von Rhodego mogła być równie dobrze kobieta… któraś z sióstr.

– Proszę mi coś powiedzieć o sanitariuszu – zażądał Kloss.

– Tutejszy. – Lekarz najwidoczniej nie należał do rozmownych.

– Od kiedy pracuje?

– Od trzech miesięcy. Siedział w waszym… niemieckim więzieniu i wyszedł w nienajlepszym stanie.

– A co pan może powiedzieć o siostrach?

– Nic – odrzekł Kowalski. – Nic nie mogę powiedzieć, dopóki nie będę wiedział, w jakim celu pan pyta.

Kloss pomyślał, że ten człowiek ma nad nim przewagę i że daje mu to poznać. Czy istnieje jakaś szansa? Oparł się o stolik z telefonem. Położył dłoń na słuchawce. Wacław Stokowski stał właśnie w tym miejscu, gdy on -Kloss wszedł do dyżurki. Czy telefonował? A może Rhode już wie? Kloss podszedł do okna i uchylił zasłonę. Za oknem panowała nieprzenikniona ciemność.

Stefan porządkował tymczasem salkę operacyjną. Był szybki i sprawny. Układał narzędzia, zebrał z podłogi bandaże i kawałki ligniny. Nie lubił tej roboty, brzydził się nią. Po wojnie nie będzie pracował w szpitalu. – O, na po wojnie ma zupełnie inne plany… Ogarnął go nagle lęk,

może dlatego, że pomyślał o czasie tak odległym, i podszedł do stojącego w kącie wieszaka. Kowalski już dawno polecił wynieść ten wieszak z operacyjnej, ale w dyżurce też było mało miejsca. Stefan zanurzył dłoń w kieszeni swojego płaszcza i odskoczył natychmiast na środek pokoju, gdy otworzyły się drzwi. Weszła Krystyna.

– Skończyłaś już dyżur? – zapytał.

– Tak. – I potem dodała: – Błagam cię, nie rób tego.

– Jesteś ostanio przewrażliwiona – powiedział Stefan. Mówił teraz poważnie, bez cwaniackiego tonu. – Będziemy chyba musieli się rozstać.

– Powiedz zwyczajnie, że masz mnie dość.

– Żartujesz. To ty… Kobieta, która gotowa jest poświęcić swego chłopca, bo…

Krystyna przerwała mu gwałtownie:

– Kłamiesz! Zawsze traktowałeś mnie jak… A ja robiłam wszystko, słyszysz, wszystko…

– Uspokój się. Zobacz lepiej, czy ten oficer jest jeszcze w dyżurce i czy gada z Kowalskim.

– Dobrze – powiedziała Krystyna.

Stefan został sam w operacyjnej. Usiadł na białym, wysokim stołku i ukrył twarz w dłoniach. Był zmęczony, a czekał go jeszcze nocny dyżur.

W szpitalu panowała cisza. O tej godzinie kończy się codzienna harówka; siostry wykonały wieczorne polecenia lekarza, mierzą jeszcze temperaturę i zaglądają do ciężej chorych. W zatłoczonych salach zgaszono światło, palą się tylko słabe żarówki na korytarzu.

Stefan znał na pamięć rytm szpitalnego życia. Będzie mógł niedługo pozwolić sobie na parę godzin snu. Za chwilę doktor Kowalski powinien zjawić się w operacyjnej i wydać ostatnie polecenia na noc. Ale doktor Kowalski nie zamierzał jeszcze opuszczać szpitala; ta noc była inna niż zwykle i wymagała obecności lekarza. Chory z trójki umierał, mężczyzna leżący na korytarzu znowu stracił przytomność, stan dziewczyny po operacji budził jeszcze niepokój. Kowalski rozpoczął więc nie przewidywany w planie zajęć obchód. Na korytarzu Wacław Stokowski siedział przy łóżku mężczyzny przywiezionego ze wsi. W dyżurce porucznik Kloss czekał na powrót lekarza i głowił się nad znalezieniem sposobu unieszkodliwienia agenta von Rhodego. Kto nim jest? Jak uniemożliwić mu kontakt z Abwehrą? Składanym nożem Kloss przeciął druty telefoniczne, jedyne, co mógł zrobić.

Nie wykluczał zresztą, że szpital jest już obstawiony, a von Rhode bawi się nim, Klossem, jak kot myszą. Jeśli na przykład kryptonim M-18 nosi doktor Kowalski… Kloss mógł tylko czekać. Siadł przy biurku i otworzył księgę chorych. W tej chwili rozległ się strzał rewolwerowy. Potem tupot nóg i krzyk. Kloss zerwał się z krzesła i wybiegł na korytarz… Myślał tylko o Ewie.

7

W swoim gabinecie von Rhode rozmawiał z ordynan- sem Klossa. Kurt był zdziwiony, ale nie okazywał niepokoju. Można by nawet powiedzieć, że się uśmiechał i to właśnie wyprowadzało majora z równowagi.

– Kłamiesz – rzekł von Rhode. – Możesz spokojnie mówić prawdę. O naszej rozmowie nikt się nie dowie.

– Mówię prawdę, panie majorze.

Może istotnie mówił prawdę? Von Rhode nie był już pewny, czy nie popełnił błędu wzywając tego ordynansa. Ostatecznie nie miał nic przeciwko Klossowi. Dobry, oddany oficer, na ogół bezbłędnie wywiązujący się ze wszystkich zadań. Dopiero dziś wieczorem zachowanie Klossa wzbudziło w majorze niepokój. Nie, właściwie nic określonego, mc, na czym można by oprzeć podejrzenia. Tylko ta Polka w mieszkaniu porucznika. Von Rhode wiedział, że Kloss unikał na ogół kobiet. Więc skąd Polka? Właśnie dzisiaj, w dwie, trzy godziny po napadzie na von Krucka. A może źle zna Klossa? Von Rhode ufał swojej intuicji; rzadko go zawodziła. W Borzento-wie tylko oni dwaj znali termin przyjazdu Krucka. Jeśli jednak podejrzewa Klossa niesłusznie… Ten ordynans może być paplą. Nie, von Rhode jest w porządku. Miał obowiązek sprawdzić.

– Kłamiesz niezręcznie – powtórzył. – Kłamstwo wymaga inteligencji, ty jej nie posiadasz.

– Nasz fuehrer – odpowiedział Kurt – zawsze mówił prawdę, a za granicą mu nie wierzyli. Von Rhode roześmiał się.

– Sprytnie. Więc jak to było z tą Polką?

– Już mówiłem, panie majorze, zabawiali się.

– Przyszła sama czy leutnant ją przyprowadził? Upłynęło parę chwil, zanim Kurt zdecydował się na odpowiedź.

– Nie wiem dokładnie, panie majorze, akurat byłem w kasynie.

– A potem?

– Oberleutnant ją odprowadził.

– Jak miała na imię?

– Nie pytałem się. – Kurt spoważniał. Czuł na sobie ciągłe uważny wzrok majora.

– Nie wezwałem cię tu po to – powiedział von Rhode – abyś udawał idiotę. Wpadłeś. Oberleutnant opowiedział mi wszystko. Obaj postanowiliśmy sprawdzić twoją lojalność wobec Niemiec… No, co powiesz teraz?

Kurt milczał. Wierzył swojemu porucznikowi, ale przecież nie był pewny… Jeśli von Rhode mówi prawdę? Nie, on, Kurt, już się nie cofnie. Przed wojną przesłuchiwano go w Bytomiu. Potem przesłuchiwano go we Wrocławiu. Gestapowcy bili i straszyli, a każdy z nich twierdził, że wie wszystko. Potem okazywało się, że nic nie wiedzieli. Kurt wówczas milczał. Będzie zapewne milczał i teraz. Patrzył na eleganckiego majora, który otworzył właśnie papierośnicę i wziął jednego papierosa. Nie poczęstował oczywiście Kurta. Kurtowi chciało się palić; czekał… Jeśli Kloss jest taki sam jak oni wszyscy, jeśli jest taki sam…