Выбрать главу

– A Krystynę?

– Nie, Krystyny proszę nie wytajemniczać. I proszę pamiętać: jeśli się nie uda, będę strzelał. Będę się bronił… Wtedy dla was istnieje tylko jedna możliwość: ucieczka. Oczywiście, jeśli zdążycie uciec, jeśli Rhode nie obstawi przedtem szpitala…

– Ma pan jeszcze do mnie pretensje o Krucka? – zapytał nagle Kowalski.

– Nie, nie mam pretensji – powiedział Kloss. -Jesteśmy z innej gliny, być może miał pan rację. Teraz proszę zawołać Klarę.

Młoda dziewczyna była rzetelnie zdziwiona, gdy zobaczyła ich we trójkę w separatce Ewy: Kowalskiego spacerującego po pokoju i Klossa głaszczącego czule ręce dziewczyny.

– Klaro – powiedział doktor Kowalski – musisz nam pomóc.

Nie rozumiała.

– Musisz m i pomóc – powtórzył. Kloss wstał.

– Panno Klaro – oświadczył: – Jestem oficerem polskiego wywiadu. Będzie pani musiała zagrać rolę mojej kochanki i będzie pani musiała tę rolę zagrać dobrze…

13

Przestawiali łóżka i wynosili chorych. Robili to szybko i sprawnie, a Klara co chwila wybiegała na dziedziniec i wpatrywała się w ciemność. Gdy krzyknęła: jadą! – byli właściwie już gotowi. Przy stole w dyżurce siedział Kloss, bawiąc się pistoletem, przed nim stał doktor Kowalski, Klara siedziała na małym krzesełku pod oknem. Warkot motorów świdrował im w uszach, potem umilkł nagle. W korytarzu rozległy się ciężkie kroki, na progu stał major von Rhode. Jednym spojrzeniem ogarnął dyżurkę. Na widok Klossa coś niby uśmiech, niby skrzywienie pojawiło się na jego twarzy.

– Panie majorze – wstał Kloss – melduje się oberleut-nant Kloss…

– Ach tak… – Rhode przesunął kaburę na brzuch. -Był pan szybszy, co?

– Dziękuję za pochwałę… – powiedział Kloss.

– Pochwałę! Wszyscy precz – powiedział cicho. – Czekać w korytarzu.

Zostali sami: Rhode i Kloss.

– Nooo, Kloss – von Rhode patrzył na pistolet swego oficera – proszę schować broń.

– Tak jest, panie majorze – Kloss był uosobieniem dyscypliny. – Pan pozwoli zameldować, panie majorze…

– Proszę odpowiadać na pytania! Skąd pan się wziął w szpitalu?

Kloss zesztywniał. W jego głosie pojawiły się ostre tony.

– Pan jest moim zwierzchnikiem, majorze… ale nikomu nie pozwolę… – Wiedział, że najlepiej działa krzyk. Ci ludzie przywykli do krzyku.

– Powiedziałem panu, że szpital należy do mnie… -von Rhode odpiął kaburę. – Pan rozumie, Kloss, co to znaczy?

– Pan mi nie pozwala mówić, panie majorze.

– Proszę. Tylko szybko…

– Dzisiaj po południu – teraz Kloss starał się być spokojny i rzeczowy – zastał mnie pan z dziewczyną. Ta dziewczyna pracuje tutaj, w tym szpitalu…

– Ach tak…

Czy Rhode uwierzy? Czy istnieje szansa, żeby uwierzył?

– Po rozmowie z panem – ciągnął Kloss – wróciłem do domu. Czekała na mnie Klara, to znaczy właśnie moja dziewczyna. Zameldowała, że w szpitalu popełniono morderstwo…

– Co?

– Tak, morderstwo! Przybiegłem oczywiście tutaj. Chciałem panu zameldować telefonicznie, ale ktoś przeciął druty – Kloss wskazał telefon. – Uznałem, że lepiej będzie, jeśli pozostanę w szpitalu…

Rhode milczał. Kloss czuł na sobie jego wzrok, był to wzrok czujny i uważny. Kloss rozumiał, że nie wolno mu popełnić najdrobniejszego błędu,

– Kogo zamordowano? – zapytał.

– Pańskiego agenta – powiedział Kloss. Twarz Rhodego spurpurowiała.

– Welmarza? Skąd pan wie, że był moim agentem?

– Bo agent zameldowałby się u mnie, gdy przybyłem do szpitala. Ponieważ nikt się nie zameldował…

– Kto go zabił?

– Przesłuchuję pracowników.

– Ach, przesłuchuje pan… Już ja się tym zajmę… -Otworzył drzwi na korytarz. – Lekarz! – zawołał. Kowalski wszedł do dyżurki.

– Dzisiaj wieczorem – mówił powoli Rhode – przywieziono do szpitala człowieka ze wsi. Przywieziono?

– Tak – powiedział spokojnie Kowalski.

– Gdzie on jest? – krzyknął Rhode.

– Umarł. – W głosie Kowalskiego nie było cienia wahania. – Szok, w rezultacie atak serca. Jutro rano zameldowałbym o tym władzom.

– Chcę go zobaczyć.

– Proszę. Nie odniesiono go jeszcze do kostnicy. Rhode skierował się ku drzwiom. Stanął w progu.

– Ile osób pracuje w szpitalu?

– Trzy siostry – oświadczył Kowalski – sanitariusz i felczer. Sanitariusz nie żyje.

– Wiem, że nie żyje, do diabła… – elegancki major von Rhode tracił jednak panowanie nad sobą. Otworzył drzwi: – Przetrząsnąć ten kurnik! – rozkazał.

Zbliżał się moment krytyczny. Żandarmi wpadli do sal, pochylali się nad chorymi. W trójce leżał na łóżku starszy mężczyzna.

– Umarł przed trzydziestoma minutami – powiedział Kowalski. -Jego właśnie przywieziono ze wsi. Można by powiedzieć, że umarł ze strachu. Znaleziono go na terenie walki. Tak przynajmniej powiedział mi ten wieśniak.

Rhode pochylił się nad ciałem.

– To nie jest von Kruck – stwierdził.

– A pan sądził – zdumiał się Kloss – że znajdzie pan tu Krucka?

Rhode nie odpowiedział. Ciężkim krokiem wyszedł na korytarz. Otworzył drzwi piątki i zobaczył siedzącą nad łóżkiem chorej siostrę w narzuconym na plecy białym fartuchu. Kloss wsadził rękę do kieszeni i poczuł pod palcami zimny metal. Jeśli Rhode spostrzeże, że „siostra" ma rękę na temblaku, Kloss będzie strzelał. A potem niech się dzieje, co chce… Rhode stał chwilę na progu, wreszcie zatrzasnął drzwi… Zajrzał jeszcze do kostnicy… dwa ciała leżały na noszach, przykryte białymi prześcieradłami.

– Chce pan zobaczyć Welmarza? – zapytał Kloss. Serce uderzyło mocno. Chyba Kruckowi dali jakiś solidny środek nasenny, chyba Kruck się nie obudzi.

Rhode machnął ręką i wrócił do dyżurki. Siadł przy stoliku – teraz on położył przed sobą pistolet.

– Pan mnie nie docenia, Kloss – powiedział. – Mamy w tym szpitalu jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Proszę zawołać tę swoją dziewczynę.

Klara stała na progu. Kloss z niepokojem śledził jej ruchy. Czy dobrze zagra swoją rolę, czy zechce dobrze zagrać?

– Zbliż się – powiedział von Rhode. – Niezła – mruknął. – Gust ma pan jednak dobry… Mam nadzieję – stwierdził cynicznie – że dziewczęta sypiające z niemieckimi oficerami pomagają chętnie niemieckim władzom.

Klara milczała. Podeszła do stolika i przyglądała się uważnie majorowi. Potem uśmiechnęła się…

– Dawno znasz porucznika? – zapytał.

– Parę dni – odpowiedziała.

– Krótka znajomość…Aż kim sypiałaś przedtem?

– Jestem porządną dziewczyną! – zawołała Klara.

– No… no… Powiedz, jak było? Klara dobrze jednak grała swoją rolę.

– Usłyszałam strzał – powiedziała – i wszyscy pobiegli do operacyjnej, a ja pomyślałam sobie, że trzeba zaraz zawiadomić Hansa, bo on powiedział, że gdyby coś się stało, to należy mu powiedzieć…

– Nie bałaś się godziny policyjnej?

– Mam przepustkę, panie oficerze. Jak wszyscy pracownicy szpitala, więc pobiegłam…

– To już słyszałem. Kto zabił Welmarza?

– Nie wiem, panie majorze…

– Nie wiesz! A jak myślisz? Klara wzruszyła ramionami.

– Ja nie myślę… panie majorze.

– Mało wiesz – rzekł Rhode. – A byłoby dla ciebie znacznie lepiej, gdybyś wiedziała więcej. Zawołam cię leszcze, a teraz poproś lekarza.

Rhode zapalił papierosa, zawahał się, poczęstował Klossa.