Выбрать главу

– Może ta dziewczyna mogłaby zastąpić Welmarza? -powiedział. I potem dodał zaraz: – Ale chyba nie zastąpi. Nie pyta pan, dlaczego nie chcę jej wykorzystać? Nie pyta pan?

Kloss milczał. Na progu stanął doktor Kowalski.

Rhode patrzył teraz na Kowalskiego.

– Mógłbym oczywiście prowadzić śledztwo – powiedział – i może nawet zgromadzić dowody rzeczowe. Ale ja nie mam na to czasu, Kloss. I mnie to nie bawi. – Wyjął zegarek. -Jeśli w ciągu pięciu minut nie zgłosi się morderca Welmarza, każę rozstrzelać cały personel szpitala. Czy pan zrozumiał, doktorze? Mój zastępca, oberleutnant Kloss, jest zbyt elegancki, a ja postępuję tak, jak należy postępować na wojnie. Więc pięć minut, dobrze? Aha, i szpital jest otoczony, proszę nie próbować ucieczki. – Potem zwrócił się do Klossa: – Żal panu tej Klary? A może chce pan prosić, żebym ją oszczędził?

Kloss milczał. Znowu poczuł pod palcami chłodny metal. Więc jednak się nie udało, należało właściwie przewidywać, że Rhode postąpi tak, a nie inaczej. Nie rzuca słów na wiatr.

Major tymczasem z zainteresowaniem przyglądał się Klossowi.

– Nie sądzę, żeby to była wielka miłość – powiedział. -Taka sobie drobna miłostka, poruczniku, prawda?

Nagle otworzyły się gwałtownie drzwi. Na progu stanęła Krystyna. Widocznie podsłuchiwała; wzrok miała nieprzytomny, w ręku trzymała broń. Patrzyła tylko na Rhodego.

– Ręce na kark! – krzyknęła. – Wszyscy! Nie ruszać się!

Rhode spojrzał na pistolet leżący ciągle na stole, potem podniósł ręce. Kloss uczynił to samo.

Krystyna cofnęła się tymczasem w kierunku okna.

– To ja zabiłam waszego agenta… – krzyknęła.-Ja… sama… Zrobiliście z niego szmatę. Kochałam go…

Nie spuszczając z nich wzroku, otwierała okno. Czy naprawdę miała nadzieję uciec, czy miała jakąkolwiek szansę ucieczki? SS-man stojący na dziedzińcu pod ścianą oddał serię z peemu, niemal nie celując. Rhode chwycił pistolet i strzelił już do leżącej.

Gdyby tego nie zrobiła – myślał Kloss – zginęliby wszyscy. Wiedział, że będzie do końca życia pamiętał pielęgniarkę Krystynę, nie znaną mu nawet z nazwiska, która była przecież zupełnie nijaka i zwyczajna jak tysiące szpitalnych sióstr.

Noc mijała. Niemcy opuścili szpital, Rhode wrócił do swego gabinetu, otworzył butelkę koniaku i zameldował Berlinowi, że dotąd nie znaleziono Krucka. Kloss rozpoczął żmudne poszukiwanie kontaktu, bo miał znowu mało czasu. Należało przecież odstawić Ewę i Krucka do lasu, przekazać meldunek centrali i przystąpić do wykonania następnego zadania.

A 29 września 1942 roku, gdy pod Borzentowem rozpoczęły się próby „X8", na poligon spadły ciężkie bomby lotnicze…

ŚCIŚLE TAJNE

1

Inżynier Erwin Reil pochodził z Hamburga. Wróżono mu świetną przyszłość naukową, profesor Lubbich proponował młodemu absolwentowi politechniki stanowisko asystenta w swym laboratorium, ale Reil wolał produkcję. Lubił wielkie zakłady, rozmach, sprawność, organizację; powtarzał słówko „nowoczesność" i w jego ustach brzmiało ono jak zawołanie bojowe. W trzydziestym ósmym roku zaczął interesować się problemami silników odrzutowych; natrafił na opory, był w końcu młodym, mało znanym inżynierem… Umiał jednak dotrzeć do kogo trzeba, a że dana mu była cnota cierpliwości – czekał na swój dzień, wierzył, że musi nadejść i gdy mu wreszcie zaproponowano kierownictwo nowych zakładów specjalnych w GG, zrozumiał, że trafił na swoją wielką szansę.

Umiał pracować; całymi dniami i nocami nie opuszczał fabryki mieszczącej się na przedmieściu sporego, polskiego miasta. Nie dostrzegał tego miasta i mieszkających tu ludzi; chciał tylko zdążyć dotrzymać terminu. Nie myślał właściwie ani o wojnie, ani o wielkości Trzeciej Rzeszy. Myślał o silnikach i o sobie.

Pojawiły się jednak trudności, pierwsze doświadczenia wypadły źle i wtedy Reil przypomniał sobie doktora Pułkowskiego. Słyszał o nim jeszcze przed wojną. Wymienił to nazwisko w rozmowie z wysokim funkcjonariuszem gestapo zaraz po objęciu dyrekcji zakładów. Tamten zapisał sobie coś w notesie i po trzech miesiącach zatelefonował. Mieli Pułkowskiego u siebie już od paru tygodni…

Inżynier Erwin Reil powiedział natychmiast, co o tym myśli.

– Należało przysłać go do mojej dyspozycji – wrzeszczał do słuchawki.

– Musieliśmy go przygotować – usłyszał i było to powiedziane takim tonem, że Reil zrezygnował z dyskusji. Funkcjonariusz gestapo poinformował go po prostu, kiedy dostarczą Pułkowskiego. Powiedział „dostarczą", jak mówi się o partii towaru albo przesyłce pocztowej.

Reil spojrzał na zegarek. Powinni niedługo już być. Odłożył rysunki techniczne i z przyjemnością zanurzył się w miękkim fotelu. Gabinet urządzony był wygodnie, w stylu nieco surowym, ale bez przesady. Prosta lampa na biurku, proste krzesła i ten fotel, którego poręcz Reil gładził właśnie delikatnie. Lubił meble, które sam projektował w wolnych od pracy chwilach – funkcjonalne i ładne.

Fräulein Krepke, starszawa Niemka z Besarabii, weszła do gabinetu i, poruszając się niemal na palcach, postawiła na biurku filiżankę kawy. Reil nie powiedział „dziękuję", nie spojrzał nawet na swoją sekretarkę. Nie cierpiał jej. Poruszała się wolno, była tępa i niesamodzielna. Była także brzydka. Reil przymknął oczy i pomyślał o Dance. Świetna dziewczyna! Gdy wyjeżdżał z Hamburga, powiedziano mu, że Polki patrzą niechętnie nawet na Niemców po cywilnemu, a te, które można mieć…

Dankę poznał przed paroma dniami: wyjeżdżał z zakładów po jeszcze jednym nieudanym doświadczeniu i zobaczył ją przed bramą fabryki. Była ładna i dobrze ubrana, znacznie lepiej niż inne dziewczęta w tym mieście. Zatrzymał samochód. Mówiła dobrze po niemiecku; wyjaśniła, że Arbeitsamt skierował ją tu do pracy. Lekkie skrzywienie ust… Więc przyszła, bo niby co innego mogła zrobić. Zaproponował, że ją odwiezie. Myślał, że się nie zgodzi, ale zgodziła się natychmiast. O nie, nie była fanatyczką. Zaprosiła go do siebie; mieszkała ładnie. Reil lubił takie mieszkanka, nie przeładowane drobiazgami, oszczędnie umeblowane, świadczące o dobrym guście.

Następnego dnia przyszedł po raz drugi.

Przyniósł kwiaty i butelkę koniaku. Kwiaty postawiła w wysmukłym wazoniku pod oknem, koniak pili siedząc na kanapie.

– Jesteś inna niż wszystkie polskie dziewczęta – powiedział Reil. -Ja rozumiem, dlaczego wy tak niechętnie przyjmujecie Niemców… Ale to polityka, ja nie zajmuję się polityką. Ty też nie, prawda?

Potwierdziła. Potem tańczyli i Reil, przytulając ją do siebie, pomyślał, że dobrze by mieć taką sekretarkę. Volkslistę jakoś by załatwił. Może mała ma babkę Niemkę, cokolwiek, dziesiątą wodę po kisielu…

Teraz myślał tylko o tym, jak pozbyć się starej Fräulein Krepke. Weszła właśnie znowu do gabinetu.

– Przyszli ci z gestapo – oświadczyła, nie zamykając drzwi za sobą.

– Mówiłem pani, Fräulein Krepke, że należy zamykać drzwi wchodząc do mego gabinetu. To po pierwsze. Po drugie: meldując należy podawać nazwiska. Prosić!

Gestapowiec w stopniu sturmfuehrera wprowadził Pułkowskiego. Polski uczony wydał się Reilowi bardzo stary; twarz miał pooraną bruzdami, na policzku świeżą szramę, ubranie wisiało na nim jak worek. Bał się. Reil pomyślał, że Pułkowski bierze go zapewne za urzędnika gestapo i postanowił, że potraktuje polskiego uczonego z całą atencją. Jeśli oczywiście zasłuży…

– Proszę poczekać w sekretariacie, sturmfuehrer – powiedział pogardliwie. – Teraz nie będzie mi pan potrzebny. – I wskazał Pułkowskiemu krzesło.

Pułkowski usiadł sztywno. Nie bardzo wiedział, co robić z rękami. Położył je na kolanach i przyglądał się brudnemu bandażowi na lewej dłoni.