– Kawy, kieliszek koniaku? – zapytał Reil. Pułkowski milczał.
– Więc kieliszek koniaku i cygaro – Reil roześmiał się hałaśliwie i dobrodusznie. -Takich cygar dawno pan nie palił.
Krzątał się, rozlewał alkohol, a jednocześnie nie przestawał mówić. Stwierdził oczywiście, że ci z gestapo to prawdziwe osły, tępi biurokraci; on, Reil, należy do tego samego gatunku, co jego gość, gatunku ludzi zajmujących się nauką i techniką, i nie cierpi polityki. Na pewno dogadaliby się ze sobą bez trudu. I zapewne dogadają się.
Pułkowski wypił koniak, potem zaciągnął się cygarem. Nie przestawał czujnie obserwować Reila, ale siedział już nieco swobodniej, mniej sztywno.
– O co panu chodzi? – zapytał.
– Ile pan ma lat, panie doktorze?
– Czterdzieści osiem – odpowiedział Pułkowski i Reil pomyślał, że ten człowiek wygląda co najmniej na sześćdziesiąt.
– Jestem inżynierem – wyjaśniał – i interesują mnie te same problemy, które pan próbował rozwiązywać. O pańskich pracach słyszałem jeszcze przed wojną… -Urwał, ale Pułkowski milczał, ciągnął więc dalej: – Mianowano mnie dyrektorem tych zakładów, rozumie pan… – Otworzył szufladę biurka i wyciągnął stamtąd przygotowaną teczkę. – Tu jest parę rysunków technicznych. Wiążą się z pańskimi pracami przedwojennymi. Proszę przejrzeć. Pamięta pan swój wynalazek opatentowany w trzydziestym siódmym we Włoszech? Chodzi o to…
Pułkowski rzucił okiem na rysunki, potem odsunął je zdecydowanym gestem od siebie.
– Ja panu nie pomogę..
– Co? – Reil wybuchnął hałaśliwym śmiechem. – Ja wszystko wiem! Ten włoski patent dotyczył silnika odrzutowego!
– Nie – powiedział Pułkowski.
– Niech pan milczy! – krzyknął Reil. Jednak stracił cierpliwość. – Stworzę panu znakomite warunki do pracy. Będę pana traktował jak przyjaciela, dbał o pana zdrowie…
– O moje zdrowie – powiedział Pułkowski – zatroszczyli się pańscy koledzy z gestapo…
– Trzeba o tym zapomnieć. – Reil uspokajał się z trudem. – My przecież jesteśmy z innej gliny… – Pułkowski milczał, a Reil dodał natychmiast. – Pańska żona, panie Pułkowski, jest nadal w więzieniu gestapo.
Twarz Polaka zszarzała. Podniósł kieliszek, koniak rozlał się na podłogę.
– Nie szkodzi – powiedział Reil. – Proszę się zastanowić. Dam panu trochę czasu. Tymczasem zostanie pan tutaj, na terenie zakładów…
W tej chwili potężny wybuch targnął powietrzem. Usłyszeli brzęk tłuczonego szkła; podmuch wdarł się do pokoju, światło zgasło i ogarnęła ich ciemność. Za oknem wystrzelił w górę słup ognia.
– Wyrzutnie! – krzyknął Reil. – Moje wyrzutnie!
2
Oberleutnant Hans Kloss w galowym mundurze stanął przed wejściem do pałacyku gauleitera. Przez żelazną bramę co chwila wjeżdżały samochody i wartownicy z SS wyprężali się jak struny.
Kloss spojrzał na zegarek; nie był pewien, czy nie przychodzi zbyt wcześnie. Nie wiedział, czemu zawdzięcza to zaproszenie. Był przecież mało znanym pracownikiem miejscowego Abwehrstelle i nigdy nie zetknął się bezpośrednio z gauleiterem.
Więc jednak jego żona? Tej suchej Niemce pozującej na podlotka przedstawił go Brunner podczas koncertu w Soldatenheim. Pili potem kawę i żona gauleitera uśmiechała się kokieteryjnie. Kloss odwiózł ją do domu. Gdy żegnali się, powiedziała: „Mam nadzieję, że pana jeszcze zobaczę, poruczniku". I teraz to zaproszenie.
Oczywiście musiał skorzystać, miał nawet nadzieję, że dowie się czegoś więcej o reakcji Niemców na dywersję w zakładach Reila. Jego szef milczał jak zaklęty, a Brunner, który prowadził tę sprawę z ramienia gestapo, powtarzał tylko: „Będziemy ich mieli".
Kloss był niespokojny. Wybuch zniszczył co prawda magazyny i jedną wyrzutnię, ale zakłady pracowały nadal i o prowadzonych w nich doświadczeniach posiadali nader skąpe informacje. Powiedział Edwardowi: „Chłopcy spisali się dobrze, ale to dopiero początek roboty. Niemcy zwiększą czujność".
Edward był znakomitym współpracownikiem, ale postępował czasem zbyt pochopnie, nie mógł ciągle zrozumieć, że informacja jest niekiedy ważniejsza od działania. Z zawodu nauczyciel, swoich podwładnych traktował trochę jak uczniów. „Kazik spisał się na piątkę" – oświadczył.
Ale informacje Kazika, którego zresztą Kloss nigdy nie widział – wykluczały to zasady konspiracji – były w gruncie rzeczy nieprecyzyjne. Nie mieli nawet dokładniejszego planu zakładów Reila, nie wiedzieli, gdzie Niemcy trzymają Pułkowskiego.
Właśnie Pułkowski. Każdy radiogram z centrali powtarzał to nazwisko. Należy odbić go Niemcom albo… O tym „albo" Kloss nie chciał nawet myśleć. Czy Pułkowski coś powiedział? Edward był zdania, że to człowiek z charakterem, że nic nie powie, ale Kloss lepiej od niego znał metody stosowane w gestapo. Nie miał złudzeń, nie wolno mu było mieć złudzeń. Muszą wiedzieć wszystko o Pułkowskim, a jeśli Dance się nie uda…
Pomyślał jeszcze raz o Dance wchodząc na schody wiodące do pałacyku. Ta dziewczyna miała żelazne nerwy; nigdy nie mówiła o sobie, chociaż znali się już parę miesięcy. Kloss nie wiedział nawet, jak się naprawdę nazywa i jakie nosi imię. Ona też zresztą…
Spojrzał w lustra wiszące w hallu; nauczył się już panować nad mięśniami twarzy, ale czuł zawsze potrzebę kontroli, jak aktor przed wejściem na scenę. Musiał znaleźć uśmiech odpowiedni dla żony gauleitera, gdy powita go na progu. Wiedział, że zdradzić może czasem najdrobniejszy gest, nieodpowiednio użyte słowo; wiedział, jak trudno jest ukrywać nienawiść.
Pochylił się nad jej dłonią, potem uścisnął miękką rękę gauleitera. W salonie było pełno: mundury wojskowe i partyjne, panie w wieczorowych toaletach. Kloss stanął niedaleko drzwi, zjawił się natychmiast kelner z tacą. Wziął kieliszek i zaczął szukać wzrokiem znajomych. Brunner rozmawiał z jego szefem, majorem Horschem, a na progu stanął właśnie inżynier Puschke w partyjnym mundurze. Puschke interesował Klossa, był zastępcą Reila. Gruby jegomość o zawsze niespokojnych oczach witał się właśnie z żoną gauleitera.
– A gdzież to inżynier Reil? – zapytała.
– Dyrektor powinien zaraz przyjść – usłyszał Kloss odpowiedź Puschkego. – Dyrektor lubi się spóźniać.
Do gauleitera podszedł wysoki, przystojny mężczyzna w średnim wieku, ubrany po cywilnemu, bardzo elegancko, może nawet nieco wyzywająco. Kloss nie widział go nigdy, ale wystarczyło spojrzeć na żonę gospodarza, by zrozumieć, że ten gość będzie właśnie główną atrakcją wieczoru.
Witała go radosnym uśmiechem, a jednocześnie wydawała się nieco spłoszona.
– Jakże się cieszę, panie Rioletto… Już się bałam… Rioletto! – pomyślał Kloss – cóż to za nazwisko!
– Jakże mógłbym nie przyjść! Już dawno nie otrzymałem przyjemniejszego rozkazu.
– To nie był rozkaz, to była prośba – odpowiedziała natychmiast.
Obok gauleitera stał ciągle Puschke, patrzył na nowego gościa i Klossowi wydawało się, że zobaczył w oczach inżyniera zaskoczenie i strach. Pomyślał, że dobrze byłoby wiedzieć, czego się boi Puschke, jeśli naprawdę czegoś się boi; postanowił poprosić centralę o informacje o tym człowieku. Może coś mają? Mało prawdopodobne… Znacznie ważniejszy był zresztą Reil, ale o nim też niewiele wiedzieli. Inżynier z Rzeszy, bez przeszłości… Ile czasu trzeba, żeby zdobyć najdrobniejszą informację. Myślał ciągle o Reilu, gdy zobaczył go nareszcie w drzwiach. Miał szczęście. Żona gauleitera podchodziła do niego w towarzystwie dyrektora zakładów.
– Panowie się nie znają? Inżynier Reil… Oberleutnant Kloss. Proszę pamiętać – zwróciła się do Klossa – że po kolacji tańczymy.