Zostawiła ich samych. Reil rozejrzał się po sali.
– Mało ładnych kobiet – powiedział. – Gauleiter nie dba o samotnych mężczyzn.
Zapanowała nagle cisza. Gauleiter stanął pośrodku salonu, obok niego Rioletto.
– Drodzy państwo – powiedział gauleiter – gościmy u nas znakomitego specjalistę w zakresie wiedzy okultystycznej, pana profesora Rioletto, którego występy w Berlinie oglądał sam fuehrer. – Mówił potem dość długo o znaczeniu owej wiedzy tajemnej, która odsłonić
może przyszłość, i o mistycyzmie właściwym narodowi niemieckiemu.
– Pan Rioletto – zakończył – przeprowadzi parę drobnych doświadczeń.
– Szarlataneria – powiedział Reil, zwracając się do Klossa, ale tak głośno, że Rioletto musiał usłyszeć.
– To prawdziwa wiedza – szepnął Puschke. Zjawił się akurat obok nich.
– A, Puschke – głos Reila brzmiał nieco pogardliwie. – Typowy wschodni Prusak. Zabobonny jak Murzyn.
Rioletto rozpoczął tymczasem doświadczenia. Były to sztuczki, które Kloss już widywał, ale przyznać musiał, że prestidigitator wykonywał je szczególnie zręcznie, z wdziękiem i bez wysiłku. Zapalił cygaro, otworzył okno, a potem wyrzucił palące się cygaro na ulicę. Wszyscy widzieli ten gest. Rioletto, już bez cygara, podszedł do pana Puschkego, który cofnął się instynktownie, zanurzył dłoń w wewnętrznej kieszeni jego marynarki i wydobył stamtąd tlące się ciągle cygaro. Rozległ się szmer podziwu, potem wybuchły oklaski.
– Jak pan to zrobił? – zawołała żona gauleitera. – Przecież cygaro wyrzucił pan na ulicę!
Reil wybuchnął śmiechem, tylko Puschke był naprawdę przerażony. Wypił jednym haustem kieliszek koniaku, potem usiadł na fotelu i nie spuszczał wzroku z prestidigitatora. Kloss był już teraz pewien, że ci ludzie się znają.
Rioletto wykonywał tymczasem dalsze doświadczenia. Nastąpiły sztuczki z kartami, znajdywanie ukrytych przedmiotów i odczytywanie myśli. Kloss patrzył na tych oficerów i gestapowców, przeciskających się do sztukmistrza, wykrzykujących pytania i starających się usłyszeć odpowiedzi. Rioletto panował nad nimi, fascynował ich. Tylko on i Reil stali na boku; Kloss poczuł na sobie uważne spojrzenie prestidigitatora. Pomyślał, że jest chyba nieostrożny, że powinien być również tam, w tłumie otaczającym Rioletta.
– To są oczywiście proste i nietrudne zabawy – mówił tymczasem prestidigitator. – Okultyzm zajmuje się problemami znacznie poważniejszymi.
Przez tłum przeciskał się sturmbannfuehrer Brunner.
– Panie Rioletto – powiedział – przed paroma dniami bandyci podłożyli bombę pod ważne obiekty wojskowe. Gdyby pan zechciał…
– Właśnie… – podchwycił gauleiter.
– Musiałbym – stwierdził Rioletto – mieć jakiś przedmiot albo spotkać się z osobą, która była na miejscu wypadku.
– Dam panu – powiedział Brunner – coś takiego. Legitymację zabitego SS-mana. – Podał mu kopertę.
Teraz Kloss przecisnął się nieco bliżej; to już przestawało być zabawą. Nie wierzył co prawda w możliwości pana Rioletta, poczuł jednak coś w rodzaju niepokoju.
Rioletto wziął do ręki niewielką książeczkę. Przymknął oczy, odprawiał teraz swój ceremoniał, nawet nieco zbyt ostentacyjnie i może zbyt długo, ale to właśnie fascynowało zebranych. Wreszcie oddał legitymację Brunnerowi.
– Coś mi przeszkadza – powiedział cicho. Rozległ się szmer, potem znowu nastąpiła cisza.
– Nie rozumiem – odezwał się gauleiter.
– Powiem wyraźniej – oświadczył Rioletto. – Ktoś mi przeszkadza. Tu, na tej sali – ciągnął – jest człowiek, który brał udział w napadzie. Albo organizował napad…
Klossowi zdawało się, że cisza trwa bardzo długo. Wiele minut. Przywołał na twarz uśmiech i zobaczył także uśmiech na twarzy Reila. Potem spojrzał na Puschkego; gruby Niemiec bał się i nie umiał nawet ukryć strachu. Ale dlaczego on? Kloss przecież wiedział najlepiej, że pan Puschke nie mógł mieć nic wspólnego z dywersją w fabryce.
– Kto to jest? – zawołał wreszcie Brunner.
– Nie wiem – odpowiedział Rioletto – jeszcze nie wiem.
Potem zaczęli pić; takie przyjęcia kończyły się zwykle pijaństwem, czasami wychodzili na ulicę i zaczynało się polowanie, dzikie, straszne, bezładne… Strzelali do ludzi przemykających się pod murami domów, do okien, w których ujrzeli cień światła…
Kloss pił z Brunnerem, tańczył z żoną gauleitera i chwytał strzępy rozmów, przecież po to tu był, żeby słyszeć i pamiętać. Brunner rozmawiał z gauleiterem.
Obiecywał mu, że wyciśnie z Rioletta całą jego wiedzę tajemną czy nie tajemną, ale gauleiter był trzeźwy i twardy.
– Pana Riolettę – oświadczył – można co najwyżej poprosić o pomoc. I to grzecznie poprosić.
Kloss to zapamiętał. Zapamiętał również twarz młodego Glaubla, gestapowca przydzielonego do dyspozycji Reila, a raczej do ochrony Reila.
– Mam pewien pomysł – powiedział Glaubel do gauleitera.
Kloss nie słyszał mc więcej, ale wiedział, że z tym człowiekiem trzeba się liczyć. Był niebezpieczniejszy od Brunnera.
Kloss rozmawiał tego wieczoru jeszcze z Reilem; była to trudna rozmowa. Wydawało się, że dyrektora zakładów interesują tylko kobiety. Mówił o nich dużo i chętnie, wspominał czasy studenckie, potem oświadczył, że nie znosi koniaku i udał się na poszukiwanie wódki. Kloss widział go przeciskającego się przez tłum gości, chwiejącego się już nieco na nogach. Jakieś pary tańczyły, nikt chyba nie słyszał muzyki, czasem kilka głośniejszych tonów i znowu gwar rozmów, i znowu głos gauleitera, górujący przez chwilę nad salą. Żona gauleitera, też już nieco pijana, ujęła Klossa pod ramię.
– Idziemy do naszego mistrza – szepnęła mu do ucha. Poczuł na szyi jej gorący oddech.
– Miło mi pana poznać – powiedział Rioletto. Był zupełnie trzeźwy. – Pan przecież nie wierzy w nauki tajemne.
– Mistrz wie wszystko – oświadczyła żona gauleitera.
– Z pewnością – odpowiedział Kloss. – Ale wątpliwości miał inżynier Reil, który wyrażał je zbyt głośno. -Był jednak niespokojny. Niemka ściskała mocno jego ramię, a Rioletto świdrował go wzrokiem. Kloss wypił tego wieczoru dużo, pozbawiało go to zwykłej pewności siebie, musiał być czujny, musiał kontrolować każdy swój gest.
– Pan nie wierzy – powtórzył Rioletto.
– Niech mu pan coś powie, niech go pan przekona -zaszczebiotała Niemka.
– Nie lubię być przekonywany – rzekł sucho Kloss.
– Boże, co za powaga! – roześmiała się. – Niech pan jednak mówi! Chcę słyszeć!
Rioletto wyłowił z kieszeni marynarki niewielką szklaną kulę owiniętą chusteczką. Położył ją na stoliku.
– Pan się nazywa Hans. Hans Kloss – mówił. – Pan jest zbyt trzeźwy. Pił pan niewiele; pan znakomicie panuje nad sobą.
– O tak! – zawołała żona gauleitera. – O Boże! – krzyknęła. – Inżynier Reil już wychodzi! – Pobiegła ku drzwiom, oni zostali sami.
– Pan nie chce, żebym mówił – stwierdził Rioletto.
– Jeśli pan ma coś do powiedzenia… – Mierzyli się wzrokiem. Rioletto spuścił oczy. Nic nie wie, z całą pewnością nic nie wie, pomyślał Kloss i ogarnął go nareszcie chłodny spokój. Wstał z krzesła. – Moje życie, panie Rioletto – powiedział – jest tak proste, że nic pan w nim ciekawego nie znajdzie…
– Być może – odrzekł prestidigitator – być może… – I w tej chwili dostrzegł pana Puschkego, który przechodził właśnie obok nich. – Proszę do nas! – zawołał. -Może panu zdołam powiedzieć coś ciekawego…
– O nie! – krzyknął Puschke. – W żadnym wypadku! I ruszył pospiesznie ku drzwiom.