Выбрать главу

3

Było bardzo późno, gdy Kloss opuszczał pałacyk gauleitera. Wyszedł, kiedy Rioletto żegnał się z gospodynią. Nie dostrzegła Klossa, była już zresztą pijana i miał nadzieję, że zapomni… Powinien z nią oczywiście jeszcze zatańczyć parokrotnie, to była cenna znajomość, ale jemu nie starczało już sił, szczebiot Niemki wydawał się nie do zniesienia. Brunner sterczał przy oknie; Kloss zobaczył jego twarz, gdy znalazł się na ulicy.

Noc była chłodna, jak to w początkach maja; Kloss wsadził ręce do kieszeni, odszedł kilkadziesiąt metrów i stanął za rogiem, w miejscu, z którego doskonale widział wejście do pałacyku gauleitera. Czy Rioletto przyjechał wozem? Jeśli tak, nic oczywiście nie da się zrobić… Czekał.

Zobaczył wreszcie wysoką postać prestidigitatora. Rioletto szedł szybkim krokiem, nie obejrzał się ani razu. Kloss ruszył ostrożnie za nim. Na pustej ulicy pojawił się patrol; zatrzymali Rioletta głośnym: halt! Potem oddali mu legitymację i stuknęli obcasami. Kloss zasalutował niedbale, gdy go mijali… Szedł ciągle bardzo ostrożnie, ale widocznie prestidigitator nie podejrzewał nawet, że może być śledzony. Skręcił w jedną z przecznic głównej ulicy; po paru minutach znaleźli się w dzielnicy willowej, zamieszkałej przez Niemców. Kloss był zdziwiony, sądził, że Rioletto zatrzymał się w hotelu…

Prestidigitator przystanął przed jednym z domków, odczytał numer, podszedł do drzwi i zadzwonił. Kloss obserwował go z daleka. Rioletto czekał dość długo, wreszcie drzwi się otworzyły i Kloss zobaczył na progu, w świetle padającym z wnętrza, pana Puschkego. Nie mógł się mylić! Puschke stał w drzwiach i minęła spora chwila, zanim on i Rioletto zniknęli w willi.

Co łączyło tych ludzi? Puschke się przestraszył albo wydawał się przestraszony, gdy zobaczył Rioletta u gauleitera, ale przecież w ich zachowaniu nie było nic, co wskazywałoby na starą znajomość i to taką, która uprawnia do składania nocnych wizyt. Czy ta informacja może się na coś przydać? Dlaczego Rioletto powiedział: „Człowiek, który brał udział w napadzie na fabrykę, jest tutaj"? Kogo miał na myśli? Co wie i co może powiedzieć Brunnerowi?

Kloss zadawał sobie te pytania wracając do śródmieścia. Edward mieszkał przy ulicy Wałowej pod numerem piętnastym, w starej kamienicy na drugim piętrze. Spał już, gdy Kloss zastukał do drzwi.

– Oszalałeś? – powiedział. – Co się stało?

Kloss usiadł na łóżku i zapalił papierosa. Odpoczywał. Patrzył na Edwarda krzątającego się po pokoju; nauczyciel nastawił wodę, przygotował namiastkę herbaty. Rozlewał do szklanek mętny napój.

– Co się stało? – powtórzył, gdy wreszcie usiadł.

– Mam do ciebie parę spraw – oświadczył Kloss.

– Może po prostu nerwy cię zawodzą? – stwierdził Edward. – Gdzie byłeś?

– Na przyjęciu u gauleitera. Są nowe zadania.

– O co chodzi?

– Niejaki Rioletto, ciemna figura, prawdopodobnie agent gestapo. Spróbuj się czegoś dowiedzieć. I zastępca Reila, Puschke…

– Spróbuję…

– Najlepiej niech Puschkem zajmie się Danka.

– Znowu Danka – powiedział Edward – żal mi tej dziewczyny.

– Skarżyła się?

– Ona się nigdy nie skarży. Od wczoraj jest sekretarką Reila. To znaczy zastępuje sekretarkę, którą ten Niemiec wysłał na urlop do Rzeszy.

– Bardzo dobrze – powiedział Kloss. Edward długo milczał.

– Bardzo dobrze – powtórzył wreszcie. – Myślałeś kiedy o cenie, jaką ona musi płacić?

Kloss przechadzał się szybkimi krokami po pokoju.

– Nigdy nie zastanawiam się nad ceną – oświadczył. Wiedział, że kłamie; od wielu dni myślał o Dance i zawsze, gdy o niej myślał, przeklinał swoją robotę. – Powinna nam dostarczyć dokładny plan zakładów Reila.

– Nie od razu, nie od razu – oświadczył Edward. – Nie wolno jej teraz robić nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Zupełnie wystarczy, jeśli uda się jej nawiązać kontakt z Pułkowskłm.

– A kto wykona plan?

– Zleciłem to Kazikowi – powiedział Edward. – Znakomity chłopak. Na pewno sobie poradzi.

– Wszyscy twoi chłopcy są znakomici – mruknął Kloss. – Jesteś ciągle nauczycielem, który lubi stawiać dobre stopnie.

4

Kazik pracował w warsztatach kolejowych, mieszczących się naprzeciwko zakładów Reila. Z okien swojego biura, ponurej klitki w baraku, widział tory kolejowe, parowozownię i w głębi wysoki mur, oddzielający torowiska od fabryki. Przychodził do pracy wcześnie, zawsze parę minut przed ósmą, ale szef, Herr Luebke, wysoki Niemiec w brunatnej koszuli, zjawiał się zwykle przed nim. Oczekiwał Kazika w drzwiach swego pokoju, spoglądał na zegarek i wyznaczał mu robotę. Roboty było co prawda niewiele, przepisywanie listy płacy, wykazów robotników, ale Niemiec przywiązywał ogromną wagę do dokładności, wystarczyła najdrobniejsza pomyłka, by kazał przepisywać wszystko od nowa. Po godzinie zostawiał Kazika samego i szedł na dworzec spotkać się z kolegami, odwiedzić zawiadowcę stacji i wypić halbę piwa przy bufecie. Na to właśnie Kazik liczył. W gabinecie szefa stała kasa pancerna, a w niej leżały ostemplowane przepustki do zakładów Reila, wydawane kolejarzom udającym się tam do pracy w fabrycznej bocznicy.

– Wrócę za godzinę – powiedział jak zwykle szef.

Kazik stał przy oknie i gdy Niemiec zniknął za budynkami magazynów, wszedł do jego gabinetu. Klucze do kasy pancernej leżały, jak zwykle, w szufladzie biurka. Kazik otworzył ją wytrychem. Długo, dłużej niż przypuszczał, mocował się z kasą pancerną. Wreszcie drzwi ustąpiły. Znalazł kartoniki opatrzone napisem „Passierschein". Wybrał jeden; była to przepustka wystawiona na nazwisko Hansa Molkego. Schował ją do kieszeni i wybiegł z baraku.

Serce tłukło mu mocno w piersiach, gdy podchodził do bramy; wokół było pusto, wartownik w mundurze SS, oparty o drewnianą budkę, przyglądał się Kazikowi. Chłopak podał mu przepustkę; znał niemiecki, nawet dość dobrze, ale bał się, że zdradzi go akcent. Cóż tam zresztą akcent: mało to volksdeutschów! Wartownik obejrzał kartonik, a potem szybkimi i sprawnymi ruchami obmacał Kazika.

– Teraz rewidujemy wszystkich – oświadczył. – I volks-deutschów, i reichsdeutschów też.

– Wystarczyłoby Polaków – odpowiedział Kazik.

– W porządku – oświadczył wartownik i chłopak poczuł ogromną ulgę. W tej chwili minął ich wychodzący z zakładów elegancki mężczyzna. Wartownik stanął na baczność, a Rioletto – bo to on był właśnie – przyjrzał się uważnie Kazikowi.

– Jakaś szyszka z Berlina- oświadczył wartownik. Kazik ruszył przed siebie. Szeroka, asfaltowa droga prowadziła wzdłuż hal produkcyjnych, rozrzuconych po całym terenie, do widocznego z daleka pokaźnego budynku, zapewne budynku administracji. Wszędzie panował ruch, przetaczano wagoniki po szynach, terkotały motory, ludzie w kombinezonach robotniczych mijali Kazika obojętnie, nikt nie zwracał na niego uwagi. Chłopak skręcił w boczną alejkę, zamierzał obejść całe zakłady, starając się iść wzdłuż okalającego je muru. Wiedział, że powinna być jeszcze jedna brama, zawsze zamknięta, a otwierana wyłącznie wówczas, gdy do fabryki przychodziły większe transporty. Miał dokładnie ustalić odległości: od hal fabrycznych do tej bramy, następnie zaś określić położenie budynku administracyjnego.

Szedł teraz wąską dróżką wzdłuż chaotycznie porozrzucanych budynków fabrycznych, magazynów i drewnianych bud. W głębi, ukryta między drzewami, widniała ładna willa. Zajmował ją zapewne inżynier Reil, a Edward przypuszczał także, że trzymano w niej doktora Pułkowskiego. Kazik znalazł dobry punkt obserwacyjny i, oparty o ślepą ścianę drewnianego baraku, sięgnął po kartkę papieru i szybkimi, sprawnymi pociągnięciami ołówka wykonywał szkic. Droga od bramy do willi, odległości, usytuowanie hal fabrycznych i budynku administracji. Wzdłuż muru przechadzał się wartownik, ale nie wydawał się groźny, bo nie interesowało go w ogóle wnętrze zakładów. Zaabsorbowany swym szkicem Kazik nie dostrzegł, że od paru chwil obserwuje go młody człowiek w brunatnym mundurze. Podobnie jak Kazik, przywarł do ślepej ściany baraku, a potem skradał się cicho i powoli, aż stanął za Kazikiem; wyszarpnął z kabury pistolet i dotknął lufą pleców chłopca.