Kazik odwrócił się gwałtownie. Miał parę sekund na podjęcie decyzji: rzucić się na hitlerowca? Ale tamten odskoczył kilka kroków i stał na szeroko rozstawionych nogach, z palcem na spuście. Wartownik szedł spokojnie wzdłuż muru. Kazik podniósł ręce do góry.
– Mam cię – powiedział Niemiec. – Nie ruszaj się. Dokumenty i ta kartka. Szybko!
Sytuacja wydawała się beznadziejna. Kazik podał hitlerowcowi przepustkę i szkic.
– Hans Molke – przeczytał tamten. – Daj ausweis! -warknął.
Kazik zawahał się. Czy wartownik ich dostrzegł? Byli ciągle w polu jego widzenia. Chłopak poczuł na twarzy krople potu; nie miał żadnej szansy. Wręczył Niemcowi kenkartę.
– Kazimierz Truchanowicz – roześmiał się hitlerowiec. Ukradłeś przepustkę, co? Pracujesz na dworcu przeładunkowym?
5
U Reila pracowało się cały dzień: od ósmej do trzeciej i od piątej do późnego wieczora. Danka miała tylko dwie godziny w ciągu dnia wolne, ale rzadko udawało jej się opuszczać zakłady. Reil chciał, żeby przebywała cały czas w fabryce, siedziała w sekretariacie, kiedy on jest w gabinecie, jadła z nim obiad i szła z nim na kolację. Był nieustępliwy i wymagający, musiała mu składać sprawozdania z każdej godziny spędzonej w mieście, a najdrobniejsze spóźnienie wywoływało ataki furii.
Danka miała tego dosyć, marzyła o powrocie do oddziału, obiecano jej przecież powrót do oddziału, gdy wykona to zadanie, ale zadanie z każdym dniem wydawało się trudniejsze. Przepisywała sporo dokumentów; rozmawiała z ludźmi, którzy czekali na Reila, ale ani razu nie udało się jej zobaczyć Pułkowskiego. Nie wiedziała nawet, czy jest w gestapo, czy Reil trzyma go ciągle na terenie zakładów…
Tego samego dnia, kiedy to Kazik spotkał Glaubla, Danka wracała do zakładów przed piątą; udało jej się wyjść o trzeciej, bo Reila wezwano na jakąś konferencję. Wstąpiła do Edwarda; zawsze trwało to dość długo, bo zanim poszła na Wałową, kluczyła trochę po mieście, przesiadała się z rikszy do rikszy, musiała mieć pewność, że nie jest śledzona. Nauczyciel polecił jej dowiedzieć się czegoś o zastępcy Reila i kazał przyjść następnego dnia o pierwszej. Miała się spotkać z Jankiem.
Biegnąc teraz ulicą, myślała już, co powiedzieć Reilo-wi, żeby pozwolił jej wyjść przed południem. Najlepiej oczywiście fryzjer. Reil chciał, żeby wyglądała ładnie, napisał nawet do przyjaciela przebywającego w Paryżu, żeby przysłał francuskie kosmetyki i materiały na suknie. Spojrzała na zegarek; na pewno się spóźni, zbliżała się już piąta, a do fabryki miała jeszcze spory kawałek drogi. Rozejrzała się; ani jednej rikszy. W tej chwili zobaczyła otwarty samochód hamujący przy chodniku. Elegancki mężczyzna, którego twarz wydała jej się od razu znajoma, uśmiechał się do niej.
– Podwieźć do fabryki? – zapytał. Mówił po niemiecku z lekkim obcym akcentem.
– Skąd pan wie? – zawołała zdziwiona.
– Nazywam się Rioletto – powiedział – byłem dzisiaj u pana Puschkego i widziałem panią w sekretariacie. Zajęła miejsce obok niego.
– Muszę się przyznać – mówił, zręcznie wyprzedzając furmankę – że to spotkanie nie było zupełnie przypadkowe…
Danka spojrzała na niego z niepokojem.
– Śledził mnie pan? – Od razu zrozumiała, że to było niepotrzebne pytanie. Rioletto roześmiał się.
– Ach, mój Boże, widziałem panią minutę, może nawet trzydzieści sekund… ale wywarła pani na mnie kolosalne wrażenie… Kolosalne – powtórzył.
– Pan wybaczy, panie Rioletto.
– Nie, nie, proszę się nie gniewać – terkotał – może mój sposób mówienia wydaje się pani nieco przesadny, ale to taki styl, w końcu jestem Włochem… Wie pani, czytam w myślach ludzkich, to mój zawód…
– Piękny zawód – powiedziała Danka i poczuła, że ma suche wargi.
– Panno Danko…
– Skąd pan zna moje imię?
– Czytam w myślach… Nie, przepraszam, zapytałem woźnego. Wiem już, że pani jest nową sekretarką Reila i nie jest pani Niemką. Czy ma pani dziś wolny wieczór?
– Niech pan sam odpowie sobie na to pytanie. Podjeżdżali do bramy zakładów. Rioletto zahamował gwałtownie i uśmiechnął się smutno.
– Nie mam szczęścia w tym kraju – powiedział. – Czy mogę mieć przynajmniej nadzieję?
Danka uśmiechnęła się. Ten Włoch nie był jednak zupełnie pozbawiony wdzięku.
Gdy weszła do sekretariatu, było już trzy minuty po piątej, Reil stał w drzwiach gabinetu, czekał na nią.
– Spóźniłaś się – powiedział. I ostrzejszym tonem:
– Gdzie byłaś?
– Jadłam obiad z Krysią – odpowiedziała bez wahania.
– Krysia to moja najlepsza przyjaciółka. W końcu muszę ją widywać od czasu do czasu.
– Tak się zawsze mówi – warknął.
Usiadła przy swoim biurku i wyjęła z torebki puderniczkę. Poprawiła wargi. Reil przyglądał się jej w milczeniu.
– Za chwilę przyprowadzą tu starego człowieka – powiedział. – To polski uczony. Niech poczeka w moim gabinecie. Zaparz kawę, ja zaraz wrócę.
Danka z trudem ukrywała radość; żeby tylko nie wrócił zbyt szybko, żeby tylko zdążyła powiedzieć Pułkow-skiemu parę słów.
Pułkowskiego wprowadził SS-man; został w sekretariacie, a Danka weszła z uczonym do gabinetu. Miała liczone sekundy, wiedziała, że dosłownie liczone sekundy. Drzwi prowadzące do sekretariatu zostawiła zresztą półotwarte, nie mogła ich zamykać, nie chcąc budzić podejrzeń SS-mana.
– Inżynier Reil zaraz wróci – powiedziała głośno po niemiecku. – Napije się pan kawy?
– Tak – odrzekł Pułkowski.
Podała mu filiżankę i pochyliła się nad nim.
– Panie doktorze – szepnęła po polsku – uwolnimy pana, jeszcze parę dni, proszę się trzymać. Gdzie pan jest więziony?
Patrzył na nią z ogromnym zdziwieniem.
– Kim pani jest? – zapytał.
– To nieważne.
– W piwnicy, w sąsiednim gmachu – szeptał. – Ale nic nie należy robić. Muszę się zgodzić, bo moja żona, rozumie pani – głos mu się załamał – moja żona…
Usłyszała energiczne kroki w sekretariacie.
– Kawa jest mocna, panie doktorze – powiedziała po niemiecku. – Czy lubi pan bardzo słodką? Na progu gabinetu stał inżynier Reil.
6
Edward kazał mu przyjść na godzinę dwunastą. Kazik stanął przed bramą pod numerem piętnastym i spojrzał w górę. Na parapecie okna na drugim piętrze dostrzegł doniczkę z kwiatami. Zasłona była lekko uchylona. Oznaczało to: wszystko w porządku. Kazik rozejrzał się jeszcze, ale nie zobaczył nic podejrzanego. O tej porze na ulicy Wałowej ruch był niewielki, przyjechała jakaś riksza, parę kobiet stało przed sklepem, dzieci bawiły się na jezdni. Jak zwykle.
Kazik był w dobrym nastroju i po wczorajszych wydarzeniach w fabryce Reila uwierzył w swoje szczęście. Miał naprawdę szczęście, bo przecież na dobrą sprawę powinien być w gestapo, pozbawiony wszelkich szans. Tymczasem był wolny i mógł zanieść Edwardowi interesujący meldunek.
Może gdyby rozejrzał się nieco uważniej, dostrzegłby dwóch mężczyzn, stojących w sąsiedniej bramie i jednego na rogu Polnej przy kiosku z gazetami. Wszystko jednak wyglądało tak zwyczajnie, że Kazik wszedł energicznie do bramy i zniknął w klatce schodowej.