– Istotnie – mruknął.
Teraz Reil mógł zaatakować.
– Czepiacie się niewinnej dziewczyny! – krzyknął. – Gdyby rzeczywiście była wspólniczką tego człowieka, nie podałaby mi jego nazwiska! – Chciał mówić dalej, ale chłodne oczy Brunnera nakazały mu milczenie.
– Pan jest zbyt nerwowy – powiedział sturmfuehrer -a my nie lubimy zbyt nerwowych, takim nie można ufać – przeciągał sylaby. – Reichminister powtarzał to niejednokrotnie.
Wstał i ruszył ku drzwiom.
– Pana łączą z tą Polką dość bliskie stosunki, prawda? Proszę do mnie zatelefonować, gdyby zdarzyło się coś ciekawego. Zrozumiał pan?
Reil nie odpowiedział. Nie mógł sobie później wybaczyć milczenia. Powinien zatelefonować do Berlina, powinien pójść do gauleitera i dać szkołę temu bezczelnemu głupcowi. Rozlał znowu koniak do kieliszków i zawołał Dankę.
– Napijemy się – powiedział.
Patrzyła na niego chłodno, nie rozumiejąc, ale podniosła kieliszek do ust. Chciał jej wytłumaczyć, jak bardzo jest mu potrzebna, jak bardzo mu na niej zależy, ale milczał. Wypił jeden kieliszek, potem drugi.
– Wszystko to świństwo – stwierdził – a to, co nie jest świństwem…
9
Rioletto przyszedł punktualnie. Stanął na progu z ogromnym bukietem kwiatów, spodziewał się zapewne, że w mieszkaniu zastanie już gości, o których mówiła Danka, ale była tylko ona, a na stole zobaczył dwa kieliszki i dwie filiżanki do kawy.
– Będziemy sami – powiedziała. – Zmartwił się pan?
– Nie, oczywiście nie – ale z trudem ukrywał zdziwienie. – Pani nawet nie podejrzewa, jaką sprawia mi radość.
– Najpierw czeka pana praca – uśmiechnęła się Danka. Otworzyła szufladę i rzuciła na stół talię kart. – Chciałabym coś usłyszeć o sobie.
Obserwowała go uważnie, gdy bawił się kartami. Nic nie podejrzewał, na twarzy malowało się skupienie. Kazał jej wyciągnąć kartę, był to król pik; Rioletto wydał się zaskoczony, a Dance król pik skojarzył się natychmiast z Reilem. Dzisiaj wieczorem, gdy opuszczała biuro, Reil już nic nie powiedział; nie zapytał nawet, dokąd idzie. Danka poczuła coś w rodzaju litości i natychmiast ogarnął ją wstyd. Nie powinna się nad nim litować.
– Król pik – powiedział Rioletto. Odkrył parę kart i obok króla położył damę trefl. – Pani jest interesującą dziewczyną, prowadzi pani trudną grę, chyba się nie mylę, prawda? – Potem spojrzał w okno. – Niedokładnie zaciągnięte zasłony – stwierdził. – Z ulicy widać światło. Nie boi się pani?
Na to właśnie czekała, sądziła, że zauważy wcześniej. Podbiegła do okna. Na ulicy panował już mrok, ale przez szczelinę w zasłonie dojrzała trzech chłopców stojących na przeciwległym rogu. Już są!
– Teraz dobrze – powiedział Rioletto i dalej rozkładał karty -Właściwie – mówił – zajmują się tym raczej stare baby. Mnie wystarczy dłoń, oczy, czasami jakiś przedmiot.
– Jaki przedmiot?
– Coś, co pani lubi naprawdę, co jest dla pani cenne. W tej chwili rozległ się natarczywy dzwonek.
– Więc jednak – stwierdził Rioletto – nie będziemy sami.
Danka otworzyła drzwi. Do pokoju wdarło się trzech mężczyzn. Zanim Rioletto zdążył skoczyć pod ścianę i wydobyć broń, obalili go na podłogę. Jeden był w kraciastej cyklistówce, drugi miał czarną opaskę na oku, trzeci – szramę na policzku. Przypominali trochę aktorów, którym kazano ucharakteryzować się tak, by można ich łatwo rozpoznać. Ten w cyklistówce obezwładnił Dan-kę, rzucił ją na tapczan, a potem wiązał i kneblował sprawnymi ruchami.
– Ty niemiecka dziwko – powiedział. Dwóch pozostałych sterroryzowało Rioletta.
– Pójdziesz z nami – oświadczył ten ze szramą i schował do kieszeni małego Waltera, który Rioletto nosił zawsze przy sobie.
– Ależ, panowie – tłumaczył Rioletto – ja jestem Włochem i okultystą, nie mieszam się do waszych spraw.
– Ale broń nosisz, gestapowski szpiclu! – stwierdził ten z opaską.
Wypchnęli go z mieszkania. Prowadzili przez podwórze, a potem krętymi, pustymi uliczkami przedmieścia w kierunku szosy. Rioletto wiedział, że wystarczy przejść szosę, by znaleźć się w lesie. Mężczyzna w cyklistówce, który sprawiał wrażenie dowódcy, spoglądał co chwila na zegarek.
– Szybciej! – powtarzał.
– Co chcecie ze mną zrobić? – zapytał Rioletto.
– Będziesz zlikwidowany za współpracę z gestapo. Przyspieszyli kroku. Rioletto ociągał się, pozostawał w tyle. Ten ze szramą uderzył go kolbą w plecy.
– Proszę mnie nie bić! – krzyknął Włoch. – Chcę rozmawiać z waszym dowódcą.
– A co byś chciał powiedzieć naszemu dowódcy?
– Nie twoja sprawa.
– Nie piłem z tobą, szpiclu, bruderszaftu – powiedział ten ze szramą.
Wyskoczyli na łąkę. W mroku błysnęła przed nimi biała wstążka szosy. Chłopak w cyklistówce stanął przy przydrożnym krzaku. Rioletto pomyślał, że jeśli chcieliby go zlikwidować, mogli byli uczynić to wcześniej albo wręcz w mieszkaniu Danki. Teraz dzieliło ich kilkanaście metrów od szosy, a oni na coś czekali, jakby wahali się przeskoczyć drogę, która przecież była pusta. Chłopak ze szramą znowu spojrzał na zegarek.
– Idziemy – rozkazał.
Byli już na poboczu szosy, gdy nagle Rioletto usłyszał warkot motoru, a potem błysnęły ostre reflektory. Nadjeżdżający samochód włączył długie światła; rozległy się strzały, chłopcy zostawili Włocha na szosie i zniknęli w ciemności. Wszystko to trwało parę sekund. Rioletto z trudem podniósł się, samochód hamował gwałtownie. Włoch zobaczył wyskakujących żołnierzy niemieckich. Potem usłyszał głos oberleutnanta Klossa:
– Miał pan szczęście, panie Rioletto, zdążyliśmy na czas.
– Co za cudowny przypadek – powiedział. – Co za cudowny przypadek – powtórzył. – Dziękuję panu.
– Porozmawiamy u mnie – rzekł Kloss.
Wsiedli do samochodu, Kloss i Rioletto obok siebie na tylnych siedzeniach. Obaj milczeli i obaj rozumieli, że czeka ich trudna rozmowa. Czy Rioletto się domyśla? Czy można mu zaufać? Czy istnieje szansa, że zagrają wspólnie? Samochód stanął przed biurem Abwehry; w korytarzu było pusto, w pokoju Klossa paliła się lampa na biurku, na małym stoliczku stała butelka koniaku i dwa kieliszki.
– Było tak – powiedział Kloss. – Fräulein Danka zatelefonowała do mnie i zameldowała o napadzie. Doszedłem do wniosku, że bandyci będą się starali uprowadzić pana do lasu. Postanowiłem przeciąć im drogę. To była jedyna szansa.
– Znakomity koniak – stwierdził Włoch, zanurzając się głęboko w fotelu. Nic sobie jeszcze nie powiedzieli, obaj mieli podstawy do obaw i obaj nie byli pewni…
– Jak wyglądali? – spytał Kloss i sięgnął po notatnik.
– Kto?
– Ci bandyci.
– Kilku mężczyzn – odpowiedział Rioletto.
– Ilu?
– Trudno to określić, byłem półprzytomny.
– Twarze? Charakterystyczne szczegóły?
– Było ciemno – stwierdził Włoch – i obawiam się, że nic panu nie powiem. Czy musimy o tym mówić?
– Musimy od czegoś zacząć.
– Pannie Dance nic się, oczywiście, nie stało?
– Nie – uśmiechnął się Kloss.
– Tak przypuszczałem. – Sięgnął po cygaro. – Odkryjemy karty?
– Może za wcześnie – powiedział Kloss. Wstał, podszedł do drzwi; otworzył je gwałtownie i zamknął z powrotem. -Te cygara – rzekł wracając na miejsce – należą do pana Puschkego. Otrzymałem je od niego w prezencie.
– Ach tak – powiedział Rioletto.
– Pan Puschke – ciągnął Kloss – jest niesłychanie interesującą postacią. To człowiek o bogatym życiorysie. Miewa także znakomite pomysły. – Sięgnął do kieszeni i podał Włochowi starannie złożone arkusiki papieru. -Niech pan to przeczyta.