– Nie tylko – mruknął Kloss. – Oczyściliście lokal?
– Tak. Został rozładowany akumulator. Worobin miał go dobrze schować. Oni oboje są starzy, powinni im dać spokój.
Z wyciem klaksonu minęła ich półciężarówka z wielkim czerwonym krzyżem, właśnie wtedy, gdy skręcali w bramę na wpół zrujnowanego domu. W okienku na strychu bieliła się firanka. Dostrzegli to oboje.
– Jacek dotarł szczęśliwie. Bogu dzięki, wszystko w porządku – powiedziała dziewczyna. – To dobra melina. Za szafą jest przejście na strych sąsiedniego domu, a stamtąd piwnicami aż do rzeki. Dopóki nie skończy się ten bajzel, będziemy tu siedzieć.
– Dla mnie kiepski – powiedział Kloss. – Tu nie ma żadnego krawca, do którego mógłbym przyjść w sprawie przyszycia guzika albo zreperowania płaszcza. Na razie nic ciekawego, nadajcie tylko, że operacja się udała. Około trzystu zabitych, ponad tysiąc rannych, dużo uszkodzonego sprzętu. Nadawać możecie śmiało, jeszcze nie mają radiopelengu. Wpadnę, gdy będę miał coś ciekawego.
Kiwnął dziewczynie dłonią na pożegnanie, spostrzegł, że zdenerwowanie go opuściło. Był spokojny o los radiostacji.
Nie mógł wiedzieć, że w mijającej go półciężarówce Czerwonego Krzyża siedziała obok szofera doktor Marta Becher, że dostrzegła go akurat w momencie, gdy skręcając w stronę opuszczonego domu mówił coś do swej towarzyszki, pochylając się ku jej twarzy.
6
Pułkownik podniósł głowę znad rozłożonych papierów, zapalił cienkiego papierosa, podsunął paczkę Stedtkemu.
– Co mi pan przynosi, panie sturmfuehrer?
– Chciałem panu zameldować, pułkowniku, że akcja specjalna dobiega końca. Trzystu sześćdziesięciu robotników mogę już teraz odesłać do Rzeszy.
– Czuć dymem. Podobno pańscy ludzie spalili parę ulic?
– Sam pan pułkownik wie, że gdzie drwa rąbią…
– Szczerze mówiąc, nie jestem przekonany, że to najlepsza metoda pozyskania sobie miejscowej ludności i uspokojenia zaplecza. Ma pan trzystu sześćdziesięciu młodych ludzi, drugie tyle zapewne wymknęło się. Pójdą do lasu, wzmocnią partyzantów.
– Mam wyraźne instrukcje – Stedtke skrzywił się z politowaniem. – Reichsfuehrer Himmler i najwyższe czynniki w państwie…
– Wiem, wiem – uciął pułkownik – nie musi mnie pan informować. – Pewność siebie tego niskiego funkcjonariusza aparatu bezpieczeństwa działała mu na nerwy. Nie cierpiał Stedtkego, choć potrafił to ukryć starannie. – Co z naszą sprawą?
– Mój zwierzchnik, sturmbannFuehrer Mueller ze sztabu armii twierdzi, że przeciek informacji mógł nastąpić jedynie u nas.
– Szkoda – powiedział pułkownik. – Tym bardziej musicie się starać z Klossem, by znaleźć tego gadułę.
– Pan pułkownik ciągle mówi o gadule, tak jakby przypuszczał pan, że to tylko głupota albo nieostrożność.
– Powiedziałem już panu – pułkownik był rozdrażniony – że nie mogę podejrzewać żadnego z moich oficerów.
– Jest pan w szczęśliwszym położeniu ode mnie, ja muszę podejrzewać wszystkich.
– Więc i mnie?
– SturmbannFuehrer Mueller kazał mi pana pułkownika wykluczyć z kręgu podejrzanych.
– Co? – powiedział cicho. Powoli wstał z krzesła, drżącą ręką zdjął okulary. – Pan śmiał zasięgać opinii? Pan się zapomniał, sturmfuehrer. Ja jestem dowódcą tej dywizji, przynajmniej na razie.
– Przepraszam, panie pułkowniku – powiedział Stedtke, ale w jego głosie nie było skruchy. – Pan sam wspomniał o sobie, inaczej bym się nie ośmielił…
– Dość – uciął pułkownik. – Chcę mieć konkretne wyniki, a nie jakieś mętne przypuszczenia.
– Są dwa sposoby – powiedział Stedtke. – Podczas przetrząsania domów na Zarzeczu moi ludzie znaleźli rozładowany akumulator u jakiegoś starego krawca. Chłopak, który na to wpadł, był nie w ciemię bity, nie dał nic po sobie poznać, dla formalności wytrząsnął trochę pierza z pościeli, ale zostawił staruchów w spokoju. Mamy ten dom pod obserwacją – albo krawiec zaniesie akumulator właścicielom, albo ktoś się po niego zgłosi. Akumulator był niedawno używany. To jest jedyna droga dotarcia do agentury. Prawdopodobnie ta ich radiostacja, której poszukujemy, nadała informację udaremniającą naszą ofensywę. Wyciśniemy z nich, skąd mieli tę informację. Ale chciałbym prosić pana pułkownika o pomoc, bo tamta sprawa może potrwać dłużej. Chciałbym mianowicie, żeby pan pułkownik zorganizował w najbliższych dniach – jeśli to możliwe może nawet dzisiaj – naradę w tym samym składzie, co wówczas.
– Nie będzie kompletu – powiedział pułkownik i pomyślał o swoim grubym szefie sztabu. Jeszcze mu nie przysłano następcy. Nie lubi wokół siebie nowych twarzy.
– Szefa sztabu także wykluczyłem. Ale jeśli zdrajca jest wśród pozostałych, a na naradzie padną jakieś dane dotyczące następnego uderzenia, radiostacja zacznie grać. Będę szczęśliwy, jeśli pan pułkownik ma rację. Jeśli wśród naszych kolegów nie będzie zdrajcy.
– Jestem tego pewien – powiedział pułkownik. -W porządku, zorganizuję taką naradę. Jak się panu pracuje z Klopsem?
– Jeśli mam być szczery, nie jestem zbyt wysokiego mniemania o oficerach Abwehry. Ale to zdolny chłopak i stara się.
– Myli się pan – powiedział pułkownik. – Ja wierzę w Abwehrę. I będę wierzył dopóty, dopóki nie udowodni mi pan, że pańscy ludzie potrafią robić coś jeszcze poza paleniem synagog, rabowaniem sklepów, plądrowaniem domów. – Z nieukrywaną przyjemnością patrzył na ironiczny grymas na ustach Stedtkego. Chciał mu dopiec. Ten łajdak ośmielił się zasięgać informacji o nim, pułkowniku Wehrmachtu, synu majora i wnuku generała.
– Heil Hitler- powiedział Stedtke. Zabrzmiało to jak groźba.
7
Marta nie miała humoru tego wieczora. Żachnęła się, gdy ujął ją za rękę.
– Co ci jest, kochanie? – zapytał, jak umiał najserdeczniej, ale nic nie odpowiedziała; rozmowa nie kleiła im się zupełnie. Dopiero gdy wstał tłumacząc, że służba nie drużba, zapytała:
– Naprawdę masz służbę? Stedtke mi nic o tym nie mówił.
Prawdę mówiąc, nie musiał wracać do sztabu. Nie wybierał się także do na wpół zrujnowanego domu, w którym ukryli się Irena z Jackiem, po prostu inaczej wyobrażał sobie ten wieczór i dziwny nastrój Marty nieco go rozstroił. Zaskoczyła go informacja, że Marta rozmawiała o nim ze Stedtkem. Czyżby to coś znaczyło?
– Pytasz Stedtkego o rozkład moich zajęć – powiedział swobodnie. – Czy nie prościej zapytać mnie?
– Był u mnie dziś w szpitalu, rozmawialiśmy.
– Przesłuchiwał cię?
– Możesz to i tak nazwać. Uważam, że moim obowiązkiem jest udzielać wszelkiej pomocy oficerowi służby bezpieczeństwa. Pytał, czy nie dostrzegłam czegoś podejrzanego w zachowaniu…
– W moim zachowaniu? – nadał swemu głosowi ton niemal żartobliwy.
– Nie tylko. Pytał ogólnie, o wszystkich. Dlaczego miałby pytać akurat o ciebie?
Czyżby z powodu tego przesłuchania była w złym nastroju? – zastanowił się. – A może Stedtke jednak pytał ją o mnie? Oczywiście zobowiązał ją do milczenia. Czyżby Stedtke go o coś podejrzewał? – Usiłował wyobrazić sobie, co mogłoby naprowadzić Sturmfuehrera SD o wiecznie skrzywionych ustach na trop jego prawdziwej roli. Nie dostrzegał niczego. Ale jeśli Stedtke wypytywał naprawdę o wszystkich? Potwierdzało to podejrzenie Klossa, że zorganizowana ad hoc narada u von Zangera, narada, na której brakowało jedynie szefa sztabu, była pułapką zastawioną na któregoś z oficerów. Czy na któregoś, czy na niego? Czy Stedtke szuka po omacku, czy zdołał już coś wywęszyć? Jedno jest pewne, Kloss nie może w ciągu najbliższych paru dni pójść do zrujnowanego domu, gdzie znalazła schronienie radiostacja.