Выбрать главу

– Nie zauważył pan przypadkiem – zapytał porucznik

– w którym kierunku poszła panna Kield, ta szwedzka śpiewaczka spod czterdziestki szóstki?

Dozorca milczał sporą chwilę; wziął papierosa, którym go Kloss poczęstował, i schował fajkę do kieszeni.

– A widziałem, widziałem – powiedział. – W kierunku Bismarckstrasse. Ale niedaleko uszła, bo podjechał czarny mercedes, wyskoczyli dwaj panowie i zaprosili panienkę do środka.

– Byli w mundurach? Dozorca spojrzał podejrzliwie.

– Nie, panie poruczniku, po cywilnemu.

– Panna Kield czekała na samochód? – Pytanie było zbyteczne; dozorca wzruszył tylko ramionami i oświadczył, że on przecież nic nie wie.

Kloss nie miał już wątpliwości: gestapo! Mueller chce mieć pewność, nie należy do ludzi lubiących ryzyko. Ingrid Kield stała się nieosiągalna, rozkaz nie został wykonany. Kloss nie zamierzał jednak zrezygnować: łączniczka musi być uratowana, trzeba znaleźć jakiś sposób.

To samo powtórzył Arnoldowi, gdy po kilkunastu minutach wszedł do jego mieszkania. Stary był niespokojny: kuśtykał po pokoju, otwierał szuflady i oglądał jakieś papierki.

– Patrzę, czy nie ma nic podejrzanego – oświadczył. -Co wieczór przeglądam teraz swoje rzeczy. Radiostacji i tak nie znajdą, a jeśli znajdą… – machnął ręką.

Kloss usiadł na łóżku.

– Twoje zdanie? – zapytał. Arnold wzruszył ramionami.

– Centrala powtórzyła dzisiaj rozkaz.

– Masz rysopis łączniczki?

– Nie zażądałem – oświadczył Arnold.

– Zażądaj natychmiast.

– Mogę nadawać najwcześniej o czwartej nad ranem.

– Za późno. Co zrobimy?

– Napijesz się herbaty? Oczywiście ersatz – zapytał Arnold. – Mogę cię jeszcze poczęstować plackami kartoflanymi. Nic więcej nie mam.

– Co zrobimy? – powtórzył Kloss. Arnold milczał.

– Kield przybędzie na dworzec w towarzystwie gestapowców – rozważał porucznik. – Mogę strzelać do niej albo w hali dworcowej, albo na schodach prowadzących na peron.

– Szaleństwo.

– Istnieją pewne niewielkie szansę ucieczki. Zjawię się po cywilnemu, strzelać będę z bliska, na pewniaka.

– Centrala nie zaakceptowałaby tego planu.

– Kield musi był zlikwidowana – powiedział Kloss twardo. – Chodzi nie tylko o życie łączniczki i o dokumenty, które wiezie. Sam rozumiesz…

Arnold rzucał placki na patelnię. Czynił to zręcznie i bardzo szybko. Postawił na stole puszkę z marmoladą.

– Lubię placki kartoflane na słodko – oświadczył. -W ogóle bardzo lubię słodycze, tylko nie mogę na nie marnować kuponów. Kloss wstał.

– Co zamierzasz? – zaniepokoił się stary.

– To, co ci powiedziałem. Nie widzę innego wyjścia. Gdybym miał pewność, że Ingrid przed drugą wróci jeszcze do domu…

– Wtedy? – Arnold już jadł. Bardzo żarłocznie. Pakował placki do ust palcami.

– Mam kilka dobrze przygotowanych zabawek z plastyku – stwierdził porucznik spokojnie. – Zostawiłbym w mieszkaniu Ingrid, nastawiając bombę na określoną godzinę. Traktowałem to jako ostateczność, od początku, bo żal mi było tej Frau Schuster, ale teraz…

– Zawsze byłeś sentymentalny – stwierdził Arnold.

Zbliżała się już dziesiąta, gdy Kloss zjawił się znowu w dzielnicy Charlottenburg. Wchodząc do lokalu „Pod Złotym Smokiem" zostawił w szatni płaszcz i niewielką, ale dość ciężką teczkę. Przyszedł tutaj, bo istniała jednak szansa, że zastanie Ingrid (Mueller mógł ją przecież zaprosić na kolację; nie ryzykował nawet dekonspiracji, bo panna Kield przestawała i poprzednio z wysokimi funkcjonariuszami SD) albo Bertę i Schultza, którzy mogli coś wiedzieć. Ingrid na pewno zechce się pożegnać z Bertą, jeśli tego jeszcze nie uczyniła. Na sali było tłoczno; ta sama śpiewaczka, to samo tango i oficerowie Wehrmachtu w swoich urlopowych, galowych mundurach. Od razu zobaczył Schultza; siedział samotnie przy tym samym stoliku, co wczoraj.

– Jesteś sam? – zapytał, gdy Kloss podszedł do niego.

– Sam.

– A Ingrid? – W jego głosie dźwięczała nie ukrywana ironia.

– Szukam jej – powiedział Kloss. – Nie wiesz, co mogło się z nią stać?

– Siadaj i pij. Ten koniak jest całkiem niezły i dają go tylko po znajomości. Było tu gestapo, mój drogi. Bardzo im jesteś potrzebny. Fritz Schabe, prawa ręka naszego znakomitego hauptsturmruehrera Muellera, usilnie cię poszukiwał.

Kloss sięgnął po kieliszek. Posiadał już w stopniu doskonałym sztukę panowania nad twarzą. Schultz, który obserwował go bacznie, nie dojrzał ani cienia niepokoju.

– Mnie? – powiedział porucznik obojętnie. – Czego chcą, u diabła?

– Chcieliby wiedzieć, co się stało z panną Ingrid Kield – oświadczył kapitan tym samym tonem. – I zapewne sądzą, że masz coś do powiedzenia na ten temat.

– Tylko tyle, że nie przyszła na randkę. – Koniak był rzeczywiście dobry. Kloss długo wąchał aromatyczny napój. – Armagnac?

– Armagnac – potwierdził Schultz. – I nic więcej nie wiesz?

– Nie jestem Duchem Świętym – powiedział Kloss ostro. – A czego oni chcą od Ingrid?

– Nie domyślasz się?

– Mówisz samymi zagadkami. Jestem człowiekiem prostym i lubię jasne sytuacje. Gadaj, co wiesz? Schultz uśmiechnął się.

– Bardzo niewiele – rzekł powoli. -Tylko tyle, że Fritz Schabe przesłuchiwał już dozorcę i niejaką Frau Schus-ter. Ogromnie im widać panna Kield potrzebna.

– Panowie z gestapo często poszukują ludzi, których mają u siebie.

– Odważnie – szepnął Schultz. – Nie radzę ci tego mówić Schabemu. Sądzę, że istnieją naprawdę ważne powody.

– Schabe ci powiedział…

– Zachowywał się co najmniej tak, jakby Ingrid została zamordowana, a on prowadził śledztwo.

– Przecież minęło zaledwie parę godzin od chwili, gdy opuściła mieszkanie.

– Właśnie. I twierdzisz, że nie przyszła na randkę z tobą. A może umówiła się także z kimś innym, na przykład z Muellerem… I to wcale nie w sprawach męsko-damskich.

– Sądzisz…

– Nic nie sądzę – przerwał szorstko Schultz. – A oto i Fritz Schabe…

Wysoki mężczyzna, w mundurze sturmbannfuehrera podchodził do ich stolika. Prawy policzek przecinała mu szeroka szrama; binokle i sposób czesania przywodziły na myśl Reichsfuehrera SS. Kloss spotkał go kiedyś na naradzie u komandora. Schabe podszedł wówczas do niego, przedstawił się i powiedział: „Pan też był na froncie wschodnim. To dobrze. Tacy nam potrzebni w Berlinie". Teraz jego głos brzmiał znacznie ostrzej.

– Szukam pana od godziny, poruczniku Kloss. Gdzie jest Ingrid Kield?

– Również chciałbym to wiedzieć. – Podniósł swój kieliszek i patrzył na gestapowca. – Napije się pan z nami? To Armagnac.

– My nie żartujemy. – Twarz Schabego była nieruchoma. -To sprawa wagi państwowej. Nasza rozmowa nosi charakter oficjalny. – Usiadł. Schultz skinął na kelnera, który natychmiast podał na tacy kieliszek. Gestapowiec nie tknął alkoholu.

– Nie rozumiem – Kloss doszedł do wniosku, że najlepszą metodą obrony będzie próba bagatelizowania pytań Schabego. – Panna Kield wyszła z domu około wpół do siódmej, teraz jest parę minut po dziesiątej. Mogła pójść choćby do koleżanki albo…

– Nie – przerwał ostro Schabe. – Pan też podejrzewał, że coś się stało… Wypytywał pan dozorcę.

– Nie przyszła na randkę – roześmiał się Kloss. – Byłem trochę zazdrosny… Chciałem wiedzieć, kogo wolała ode mnie…

– I dlatego pytał pan, czy ci ludzie w czarnym mercedesie byli po cywilnemu czy w mundurach?

– Dlatego.