– Co robił pan potem?
– Nic. Spacerowałem po ulicach, zajrzałem do paru kawiarń, wreszcie przyszedłem tutaj… Ciągle jednak nie rozumiem…
– Nie grajmy w ciuciubabkę, panowie z Abwehry -powiedział ostro Schabe. – Ingrid Kield miała być u siebie w domu najpóźniej o dziewiątej wieczorem…
– Czyżby umówiła się również z panem?
– Poruczniku Kloss, pan sobie za dużo pozwala. Ingrid Kield potrzebna jest nie mnie, ale Rzeszy. Wystarczy?
– Wystarczy – powiedział Kloss. -Trzeba było od tego zacząć, że jest waszym człowiekiem.
Schabe uderzył pięścią w stół. Maska spokoju opadła z jego himmlerowskiej gęby.
– Pogardzacie nami, co? A jeśli sprzątnęliście nam sprzed nosa tę dziewczynę…
– Pan pozwoli, panie sturmbannfuehrer – szepnął Schultz – że zamelduję o tym podejrzeniu admirałowi…
– Może pan meldować, komu pan chce!
– Daj spokój, Schultz – wtrącił się Kloss. – Jeśli chodzi o mnie, gotów jestem panu pomóc…
– Wystarczy, że pan nie będzie przeszkadzał – odpowiedział niegrzecznie Schabe. – A może ona jednak przyszła pod kino?
Patrzyli na siebie. Kloss spokojnie zapalił papierosa, sięgnął po kieliszek.
– Przy okazji wyjaśnię panu – rzekł – jak traktuję ludzi, którzy mnie obrażają. Czy sądzi pan, że wysyłam po Ingrid dwóch cwaniaków w mercedesie, żeby mi ją przywieźli na randkę?
Schabe wstał.
– Proponuję panom nikomu nie powtarzać naszej rozmowy. Znajdziemy tę dziewczynę, nawet jeśli… – nie dokończył. – Panowie z Abwehry – stwierdził poprawiając okulary gestem swego wodza – lubią nocne lokale. I spotykają się tu, oczywiście, zupełnie przypadkowo…
Schultz wezwał kelnera i zamówił jeszcze butelkę koniaku. Wydawało się, że rozmowa ze Schabem nie uczyniła na nim żadnego wrażenia. Zanim sturmbannfuehrer zniknął w drzwiach, kapitan mówił już o dwóch dziewczętach siedzących samotnie przy stoliku pod oknem. Obie były niebrzydkie i podobne do siebie: pucołowate blondynki o niezbyt zgrabnych nogach. Proponował wspólną zabawę; godzina jest jeszcze wczesna, nie wrócą przecież do swych kawalerskich pokoików. Póki są w Berlinie, trzeba korzystać, a sprawę Ingrid można spokojnie zostawić Schabemu. Niech się martwi…
– Wezmę twój motocykl – powiedział Kloss.
– Po co? – Głos Schultza natychmiast stwardniał, jego oczy spoglądały czujnie. Kloss przewidywał taką reakcję; rozważając rozmowę ze sturmbannfuehrerem, doszedł do wniosku, że gestapo istotnie nie wie, gdzie jest Ingrid. A Schultz coś wie. Czyżby rozgrywki między Canarisem a gestapo? Nie zdarzyło się dotąd, przynajmniej on nie słyszał o takim wypadku, by ludzie Abwehry porywali agentów Kaltenbrunnera. Jemu było zresztą wszystko jedno, czy Ingrid Kield będzie pracowała dla aparatu admirała, czy Himmlera. Nie miał w Berlinie sprzymierzeńców, miał tylko wrogów.
– Po co? – powtórzył Schultz. – Chcesz na własną rękę szukać panny Kield?
– Powiedzmy.
– Posłuchaj dobrze… Radzę ci tu zostać i bawić się ze mną przez całą noc… Żadna kobieta nie jest warta, by ryzykować dla niej karierę.
– Aż karierę? Ty jednak coś wiesz. Śmiech Schultza brzmiał sztucznie.
– Nie, przyjacielu, naprawdę nie wiem, gdzie się po-dziewa w tej chwili panna Kield… ale gdziekolwiek by była, nie warto jej szukać.
– Dasz mi ten motocykl?
– Jesteś niebezpiecznie uparty, Kloss. Dam ci motocykl, bo mam nadzieję, że pojeździsz trochę po ulicach i pójdziesz spać. Świeże powietrze dobrze ci zresztą zrobi. Zapomnij o Ingrid Kield. Raz na zawsze zapomnij…
4
Zatrzymał motocykl na rogu Bismarckstrasse. Noc była jasna, księżyc wisiał nad Berlinem, oświetlając czarne bloki domów i ruiny, szkielety kamienic o fantastycznych konturach. Znalazł sobie znakomity punkt obserwacyjny pod wystawą sklepu z kapeluszami, sklepu o zabitych na głucho drzwiach i, sam niewidoczny, widział stąd wysoki korytarz Albertstrasse, kamienicę, w której mieszkała Ingrid, samochód przed bramą, z którego niedawno wysiadł Schabe w towarzystwie SS-manów.
Pomyślał, że miał szczęście, bo gdyby przyjechał parę minut wcześniej i poszedł, jak to był planował, do mieszkania Ingrid, zaskoczyliby go tam niechybnie. Rozmowa z Bertą przeciągnęła się jednak dość długo i dała Klos-sowi sporo do myślenia.
Berta okazała się zresztą znaczniej mądrzejsza i ciekawsza, niż mógł przypuszczać na podstawie ich pierwszego spotkania. Zastał ją jeszcze w teatrze i zaprosił do maleńkiej kawiarni, w której o tej porze przesiadywali tylko emeryci i zakochani. Nie musiał długo wyjaśniać, o co mu chodziło, bo przesłuchiwał ją już Schabe i Berta uśmiechnęła się leciutko mówiąc „ten pan Schabe z gestapo, który chciałby wyglądać jak Himmler".
Kloss powiedział, że boi się o Ingrid, że oczywiście nie występuje oficjalnie, ale jeśli ona coś wie, co mogłoby ułatwić odnalezienie panny Kield… Nic nie wiedziała, w każdym razie nie znała żadnych faktów mogących naprowadzić na jakiś ślad i to właśnie oświadczyła panu Schabemu. Klossowi nie chodziło jednak o fakty; prosił, aby mówiła o Ingrid, chciał wiedzieć o niej jak najwięcej.
Starał się zdobyć zaufanie panny Berty Waschke i chyba nie bez powodzenia, bo zaczęła opowiadać.
Ingrid, twierdziła, zmieniła się ogromnie w ciągu ostatnich miesięcy. Właśnie po śmierci Heiniego. Była to zresztą wielka miłość, mieli się pobrać w tym roku, jesienią, ustalono już datę podczas ostatniego urlopu Koetla. Ingrid postanowiła zamieszkać w Berlinie, choć marzyła o tym, żeby zabrać swego chłopca do Szwecji, wyrwać go, jak mówiła, z pazurów wojny. Heini był muzykiem.
– Znałam go od dawna – mówiła Berta – dawniej niż Ingrid. Uczęszczał do konserwatorium i utrzymywał się z lekcji, bo zerwał ze swym ojcem – spojrzała na Klossa z odrobiną niepokoju – wysokim oficerem SD, a potem gauleiterem na zachodzie. Nie chciał od niego brać pieniędzy; był to zresztą wspaniały chłopak, naprawdę wspaniały. To nie znaczy, żebym się z nim we wszystkim zgadzała – dodała szybko i Kloss pomyślał, jak trudno będzie kiedykolwiek wyzwolić tych ludzi z więzów nieustannego lęku i podejrzliwości.
– Gdy przyjeżdżał z Polski na urlop – ciągnęła dalej -opowiadał bardzo złe rzeczy o Niemcach. Bardzo złe. Teraz już wszystko jedno, mogę mówić: kiedyś przemy-śliwał nawet o ucieczce do Szwecji. Potem stwardniał, jakby się zmienił, milczał i tylko w obecności Ingrid był dawnym Heinim. Wyjechali na parę dni w góry i wrócili bardzo szczęśliwi; pamiętam powrót Heiniego do Polski. Byłam także na dworcu, Ingrid płakała, choć ona nigdy nie płacze, a potem, gdy pociąg już zniknął, wybuch-nęła nagle nieprzytomną nienawiścią. Mówiła tak głośno, ze bałam się, chciałam uciekać. „Nienawidzę waszych Niemców! – krzyczała – Nienawidzę waszej wojny! Chcecie panować nad światem, a umiecie tylko zadawać cierpienia. Innym, ale także sobie. Niemcy będą zniszczone i im prędzej, tym lepiej!"
Po paru dniach otrzymałyśmy wiadomość, że Heini poległ na ulicach Warszawy. Zabili go Polacy. Nie poznawałam Ingrid. Śpiewała, ani na jeden dzień nie przerwała występów, ale istniała właściwie tylko w teatrze. Zamykała się w pokoju Heiniego i nikogo nie dopuszczała do siebie. Potem wróciła do Szwecji; gdy przyjechała znowu latem, nawet nie zatelefonowała do mnie. Spotkałam ją w takim lokalu, niedaleko ZOO, była w towarzystwie oficera SD, chyba także pana Schabe. Pijana. Podbiegła do mnie. „Śmierć Heiniego musi być pomszczona – powiedziała, zanim zdążyłyśmy się pocałować. – I ja ją pomszczę. Świat jest podły i okrutny. Lepiej nie mieć złudzeń".
Kloss zapytał jeszcze, czy często widywano Ingrid w towarzystwie panów z SD. Potwierdziła. Parę razy zaprosił ją także do siebie generał von Boldt, dawny zwierzchnik Heiniego. A porucznik Stolp… był poprzedniego dnia w teatrze.