– Pan musiał go zresztą widzieć – powiedziała – bo zapraszał Ingrid do tańca w „Złotym Smoku".
Generał von Boldt! Klossa od dawna interesował ten stary Prusak, który, jak twierdzono, nigdy nie darzył Hitlera zbytnią sympatią, co mu zresztą nie przeszkadzało w wykonywaniu wszystkich rozkazów wodza. Boldt burzył Warszawę, Boldt dowodził armią na froncie południowym w Związku Radzieckim. Teraz, przeniesiony do Oberkommando der Wehrmacht, pełnił ważne funkcje sztabowe. Był posłuszny i był jednocześnie, jak mówiły plotki, jednym z wodzów wojskowej opozycji wobec Hitlera, opozycji karmionej przeczuciem klęski. Czy mogła go interesować Ingrid? Więc Abwehra albo OKW… A może istniała jeszcze jakaś możliwość? Może Ingrid Kield po prostu uciekła? Wreszcie – gestapo… Mueller lubił posługiwać się prowokacją. Trzeba bardzo uważać, by nie wpaść w zastawione sidła.
Nie przestawał obserwować kamienicy i wreszcie zobaczył ich wychodzących. Przodem szedł Schabe, za nim – dwóch SS-manów prowadziło Frau Schuster. Starsza pani szła wyprostowana, niosąc przed sobą dużą torebkę niby groźną broń. Po co Muellerowi to aresztowanie? Może biedna Frau powiedziała po prostu coś niepotrzebnego? Nie miał czasu o tym myśleć. Gdy wóz ruszył, Kloss odczekał parę chwil i wśliznął się do bramy. Przypuszczał, że gestapowcy nie wrócą, a w każdym razie nie wrócą natychmiast. Powinien mieć trochę czasu. Na klatce schodowej było pusto. Swoim wiesbadeńskim wytrychem bez trudu otworzył mieszkanie Heiniego Koetla.
W korytarzyku, w pokoju, w kuchni było jasno – gestapowcy nie zgasili świateł. Wszędzie panował potworny nieład: w kuchni – rozbebeszone łóżko, na którym spała zapewne Frau Schuster, otwarty kredens, naczynia, serwetki, puszki, skąpe zapasy żywności – na podłodze. Podobnie w pokoju.
Pokój urządzony był zresztą ładnie, jakoś inaczej niż przeciętne mieszczańskie wnętrza, które widywał w Berlinie. Kolorowa gruba tkanina osłaniała drzwi balkonowe; niski stół, tapczan, parę prostych krzeseł i oczywiście na ścianie ogromny portret młodego chłopca w narciarskim golfie. Zapewne – Heini Koetl. Pomyślał, że w większości niemieckich mieszkań widuje się fotografie chłopców w mundurach…
Rzeczy panny Kield leżały na podłodze, wyrzucone z szuflad i walizek. Gestapowcy rozpruli zresztą walizki, zerwali podszewkę płaszcza, potłukli słoiki i buteleczki z perfumami. Czego szukali u swojej agentki? Co spodziewali się znaleźć? Nie ufali jej? Dostarczyła im przecież dość dużo dowodów swej lojalności. Może przypuszczali po prostu, że znajdą coś, co ujawni jakieś nie znane im dotąd kontakty Ingrid? Jakie były rezultaty rewizji? Oczywiście – nie wiedział.
Ukląkł na podłodze i przeglądał raz jeszcze rzeczy panny Kield. Znał instrukcje dawane łączniczkom polskiego wywiadu i wiedział, jakie schowki używane bywają najczęściej. Nie spojrzał nawet na suknie i drobiazgi toaletowe, zresztą gestapowcy interesowali się nimi najdokładniej. Z walizki i szufladek powyciągał paski do sukienek, sweterków, potem ściągał klamerki i badał je skrupulatnie, operując scyzorykiem. Wreszcie znalazł to, czego szukał: posrebrzana klamerka była płaska i wąziutka, ale wewnątrz miała zręcznie skryty schowek. Uśmiechnął się; gestapowcy nie wpadliby na ten pomysł. Odgiął cieniutką blaszkę i wydobył starannie zwiniętą kartkę. Tekst był zaszyfrowany, ale na odwrocie kartki zobaczył jednak, dopisane zapewne ręką Ingrid, nazwisko: Edmunt Kirsthoven. Znał to nazwisko. Kirsthoven był rezydentem amerykańskiego wywiadu w Szwecji. Od kogo Ingrid otrzymała tę kartkę? Kto chciał nawiązać za jej pośrednictwem łączność z amerykańskim wywiadem?
Przez chwilę studiował szyfr, wydał mu się dość prosty, ale oczywiście wymagał czasu. Schował kartkę do zapalniczki, potem zgasił światło i wyszedł z pokoju. Nie zdążył jednak opuścić mieszkania.
Gdy stanął na korytarzu, usłyszał szczęk klucza w zamku. Ingrid? Gestapo? Kto mógł mieć klucze od tego mieszkania? Uskoczył do kuchni. Zobaczył tego człowieka w otwartych drzwiach, w świetle padającym z klatki schodowej. Poznał go natychmiast. To był porucznik Stolp, adiutant generała von Boldta.
Zachowywał się podobnie, jak niedawno Kloss. Zamknął za sobą drzwi, oświetlił korytarz latarką elektryczną, za chwilę zapali światło i spenetruje mieszkanie.
Kloss błyskawicznie podjął decyzję. Wyjął z kabury broń, odbezpieczył; poruszał się cicho, tak cicho, że tamten dowiedział się o jego obecności dopiero wówczas, gdy poczuł zimne dotknięcie metalu i usłyszał głos.
– Nie odwracać się! Ręce do góry! Stolp wykonał polecenie.
– Gadaj – szepnął Kloss, trzymając palec na cynglu i dotykając lufą pistoletu jego karku. – Gdzie jest Ingrid Kield?
– Nie wiem.
– Masz jej klucze, nic cię nie uratuje. Liczę do trzech i strzelam. Stolp milczał.
– Zastanów się dobrze. Zranię cię, potem przyślę tu gestapo – zabluffował. Był zresztą pewien, że tamten także boi się Muellera. – Raz… dwa… – zaczął i mocniej przycisnął metal do jego skóry.
– Nie wiem – zacharczał Stolp – wykonuję rozkaz.
– Czyj? Nie czekam ani sekundy.
– Generała – powiedział z trudem tamten. Nie należał jednak do zbyt odważnych.
Na miejscu Boldta kazałbym go rozstrzelać – pomyślał Kloss. Wiedział już teraz, kto chciał wykorzystać Ingrid dla uzyskania kontaktu z amerykańskim wywiadem. Ale dlaczego panna Kield nie zameldowała Muelle-rowi? A może zameldowała?
– Czego kazano ci tu szukać? Milczał dobrą chwilę.
– Gadaj!
– Listu – wyszeptał Stolp. Kloss wiedział już to, co chciał.
– Nie ruszaj się – rozkazał i zaczął wycofywać się powoli w kierunku drzwi. Stolp jednak skoczył; zręcznie, z refleksem, gdy tylko przestał odczuwać dotknięcie metalu.
Kloss był szybszy; potężne uderzenie, jedno z tych uderzeń, które trenował całymi godzinami przez kilkanaście tygodni, rzuciło Stolpa na podłogę. Kloss oświetlił na chwilę jego twarz latarką i zamknął za sobą drzwi. Zbiegł ze schodów. Teraz wiedział już wszystko, miał nawet plan działania, tylko bardzo niewiele czasu…
5
Willa generała Boldta znajdowała się daleko od śródmieścia, w dzielnicy, która powstała już w latach trzydziestych; trzeba było przeciąć Tiergarten i wyskoczyć na szeroką aleję, pnącą się nieco pod górę. Domki stały w ogrodach, odgrodzone od ulicy metalowymi siatkami, porządne i schludne, wszystkie doskonale jednakowe. Numer 58 powinien znajdować się niedaleko. Kloss zwolnił, potem zeskoczył z motoru; szedł pustym chodnikiem. Panowała cisza, rozlegało się tylko szczekanie psów.
Pomysł był niezwykle ryzykowny, sądził jednak, że nie może postępować inaczej. Musiał mieć pewność, że Ingrid Kield znajduje się w rękach von Boldta i że nie odzyska wolności, jeśli w ogóle odzyska wolność, wcześniej niż następnego dnia. Wiedział, że rozmowa z generałem nie będzie łatwa, miał jednak w ręku niebagatelne atuty. Nie starczyło co prawda czasu na odtworzenie treści zaszyfrowanej notatki, ale Kloss był pewien, że to właśnie von Boldt kontaktował się z Kirsthovenem za pośrednictwem Ingrid. Stolp, powiedzmy, poprzedniego dnia, doręczył pannie Kield kartkę do rezydenta amerykańskiego wywiadu, a niedługo potem generał dowiedział się (może od Schultza, bo Schultz odgrywał w tym jednak jakąś rolę), że Ingrid pracuje dla gestapo.
Przestraszył się dekonspiracji i postanowił działać natychmiast.
Czy kazał zlikwidować Ingrid?… Gdyby Kloss mógł być tego pewien! Znał tych generałów, którzy po Stalingradzie zaczęli spiskować przeciwko fuehrerowi. Zerkali na zachód, ale byli gotowi do ostatka walczyć ze wschodem. Nie mógł nie brać więc pod uwagę i takiej możliwości, że Boldt dogada się jednak z Ingrid, a może nawet z Muellerem…