– Przykro mi, Hans. – Schultz również odbezpieczył pistolet.
– Schowajcie te pukawki. – W głosie Klossa nie było lęku. Tylko wściekłość. -Jesteście durnie, przeklęte durnie! Cała wasza oficerska konspiracja to dziecinna zabawka, cukierek dla gestapo… Zachowujecie się jak pajace… Co ty myślisz, Schultz, że nie umiałem się zabezpieczyć? W razie mojej śmierci list do Kirsthovena trafi we właściwe ręce – teraz wykładał swoje atuty. Musiał je wyłożyć! A że nieco bluffował…
– Ty wiesz! – krzyknął Schultz.
– Wiem… I jeszcze więcej. Chcę was uratować, idioci, jeszcze tym razem chcę was uratować… Schowajcie nareszcie te pukawki!… Chociaż pożytek z was, na dobrą sprawę, żaden… Nic nie jesteście warci, panowie oficerowie…
Schultz wepchnął pistolet do kabury. Stolp po chwili wahania uczynił to samo.
– Chciałbym cię, Hans, traktować jak sprzymierzeńca – rzekł.
– Traktuj, jak chcesz – Kloss wzruszył ramionami.
Potem będzie rozplątywał tę sprawę i rozegra ją do końca. Teraz interesowało go co innego:
o której uciekła Ingrid, w jaki sposób, ile jeszcze mają czasu. Właśnie to: ile zostało jeszcze czasu.
Q Wchodził na schody domu przy Albertstrasse. Rozu-x mował tak: Ingrid może postąpić dwojako: albo wróci do domu i od siebie zadzwoni do Muellera, albo z willi Boldta pójdzie do gestapo i przyjedzie tu z Muellerem po swoje rzeczy. Dotarcie do śródmieścia o tej porze musiało jej zająć przeszło godzinę. Na dworcu powinna być o drugiej rano, by wydać jadącą z Paryża łączniczkę w ręce gestapo. Pociąg do Sztokholmu miała dwie godziny później. Należy więc przypuszczać, że te dwie godziny spędzi na dworcu. Spojrzał na zegarek: była pierwsza minut pięć. Jeśli Ingrid chce zdążyć po rzeczy, powinna być najpóźniej za dwadzieścia minut.
Nagle przyszedł mu do głowy nowy pomysł: a gdyby zaryzykować?
Drzwi mieszkania były zamknięte na klucz. Kloss wsłuchiwał się długo w panującą wewnątrz ciszę, potem wydobył z kieszeni swój cudowny scyzoryk. Zamek ustąpił ławiej niż poprzednio. W mieszkaniu nic się nie zmieniło; panował tu ten sam nieład, sukienki Ingrid leżały na podłodze. Kloss podszedł do telefonu: nakręcił numer Muellera. Był pewien, że zastanie hauptsturmfuehrera w gestapo. Czeka na meldunki; jego grupy operacyjne przeszukują Poczdam. Usłyszał wrzask. Mueller wrzeszczał nawet przez telefon. Przyłożył chusteczkę do ust i zmieniając głos powiedział:
– Panna Kield jest u siebie w mieszkaniu!
– Kto mówi? – spytał Mueller.
Kloss przerwał połączenie. Szef gestapo powinien tu być w ciągu najdalej dwunastu minut. Otworzył swoją czarną teczkę i nastawił „zabawkę" z plastyku na pierwszą minut trzydzieści pięć.
Sądzę, że nie popełniłem błędu – pomyślał.
Na niskim stoliku zobaczył duży wazon. Wymarzone miejsce na ładunek wybuchowy. Z tego pokoju nikt nie wyjdzie z życiem!
Gdy wszystko już było gotowe, ruszył ku drzwiom, ale właśnie w tej chwili usłyszał szczęk zamka. Miał zaledwie tyle czasu, by skoczyć za kolorową zasłonę na drzwiach balkonowych.
Weszła Ingrid Kield. Kloss widział ją przez szparę. Spojrzał na zegarek: piętnaście minut życia. Tyle jej zostało! A on?
Teraz pomyślał o sobie. Przecież on także nie opuści tego pokoju… Sądził, że Ingrid podejdzie do telefonu, ale ona opadła na krzesło, widział jej plecy. Panna Kield płakała.
Kloss poczuł nagle litość; niepotrzebną, nieuzasadnioną litość.
Spojrzał znowu na zegarek: czternaście minut do wybuchu ładunku. Zastrzeli tę dziewczynę i wyjdzie, zanim Mueller się pojawi. Odbezpieczył broń. Działał jednak zbyt powoli, jak na zwolnionym filmie; trzeba krzyknąć, zmusić ją, żeby wstała. Nie strzeli przecież w plecy szlochającej kobiecie. Za późno! Usłyszał głosy na klatce schodowej, potem kroki. Ingrid nie zamknęła drzwi na klucz! W pokoju stał hauptsturmfuehrer Mueller.
– Nareszcie! – wrzasnął. – Co się tu stało? Gdzie pani była? Kto do mnie przed chwilą dzwonił? – Siadł ciężko na krześle, tyłem do zasłony balkonowej. – Mamy jeszcze trochę czasu. Niech pani opowiada.
– Nic nie mam do powiedzenia – rzekła spokojnie Ingrid.
– Jak to? Nie rozumiem. Nie poznaję pani.
– Proszę mi dać spokój!
– Co to, do diabła, znaczy? Niedługo pojedziemy na dworzec. Musi się pani przebrać. Kazałem Fritzowi kupić trzy goździki. Dzisiaj będziemy ostrożniejsi.
– Proszę na mnie nie liczyć – oświadczyła tym samym tonem Ingrid. – Nigdzie nie pojadę i nikogo panu nie wydam. Skończyło się.
– Co pani powiedziała?! – ryknął Mueller. Skoczył z krzesła i zawisł nad Ingrid.
– Powiedziałam, że już nie będę z panem współpracowała. To pan zabił Heiniego.
Jeszcze dziesięć minut! Na schodach są gestapowcy, w korytarzu stoi Schabe. Pozostaje tylko jedna szansa: balkon. Ale z balkonu można skorzystać w ostatniej chwili; trzydzieści sekund przed wybuchem. A ta dziewczyna?
Zdradzała z zemsty – pomyślał Kloss. -I stary Prusak jej powiedział…
– Zapłacicie mi za to – usłyszał głos Ingrid. Mueller oparł rękę o wazon.
– Myśli pani, że tak łatwo z nami zerwać?
– Wszystko mi jedno!
– Pani nie ma wyobraźni. Pani nie wie, co ją czeka. -Musiało go sporo kosztować ściszenie głosu. Zmuszał się do łagodności. – Niech się pani uspokoi. Daję trzy minuty. Proszę się przebrać i jedziemy na dworzec…
Wyszedł z pokoju, otworzył drzwi frontowe. Kloss usłyszał podniesione głosy; Mueller rozmawiał ze Schabem. Jeszcze pięć minut! Rozsunął zasłony i trzymając odbezpieczony pistolet w ręku stanął przed Ingrid. Nie krzyknęła. Ta dziewczyna panowała jednak nad sobą.
– Cicho – szepnął i otworzył drzwi balkonowe. – Uciekajmy!
– Pan…
– Tak. Jeden z tych, których zdradzałaś. Szybko!
– Nie.
– Zginiesz za trzy minutv. Ładunek wybuchowy.
– Nie.
Kroki Muellera. Kloss skoczył na balkon. Gdy haupt-sturmfuehrer wszedł do pokoju, zobaczył Ingrid zamykającą drzwi balkonowe.
– Trochę powietrza – powiedziała.
– Pani nie zdążyła się jeszcze przebrać! – ryknął Mueller. Obok mego stał Schabe.
Siadła przy stole.
– Nie zdążyłam się jeszcze przebrać – oświadczyła -i nie sądzę, bym mogła zdążyć. – Spojrzała jeszcze na zegarek i to było ostatnie, co uczyniła świadomie. Mijały trzy minuty.
Kloss przeskoczył na balkon sąsiedniego mieszkania. Drzwi do wnętrza były otwarte. Zachowując się bardzo cicho, stąpając na palcach, wszedł do czyjejś sypialni; jakiś mężczyzna chrapał na łóżku. Kloss wyszedł na korytarz, otworzył drzwi wejściowe…
Wskazówki stanęły dokładnie na pierwszej trzydzieści pięć, gdy znalazł się na Albertstrasse. Potężny wybuch targnął powietrzem, a po chwili rozległo się wycie syren samochodów gestapo.
Kloss zwolnił kroku… Szedł powoli spokojną, pustą ulicą. Nigdzie się już nie spieszył.
HASŁO
1
Otworzył oczy i niemal natychmiast przykrył je powiekami, bo poraziła go smuga światła. Co to za bunkier? – przemknęło mu przez myśl. Skąd się tu znalazł?
Wyobraził sobie wilgotne, chropowate ściany betonowego schronu, zapragnął ich dotknąć. Poczuł przeraźliwy ból w lewej ręce, potem fala gorąca uderzyła mu do głowy. Znów stracił przytomność.
Kiedy ocknął się po kilku godzinach czy może minutach i powoli, z wysiłkiem odemknął powieki, nie musiał już mrużyć oczu.
Widocznie zaszło słońce – pomyślał. Przez wąską szczelinę widział zamglony kontur, ale w żaden sposób nie mógł sobie z niczym skojarzyć tego, co widzi. -Jakiś dziwny krajobraz – pomyślał. Przypomniał sobie, że przecież jest w bunkrze, tylko nadal nie wiedział, skąd się tu znalazł.