Выбрать главу

Kloss aż się uśmiechnął. Portret von Vormanna był bezbłędny.

– Jeśli pan pułkownik pozwoli, to powiem, że ja także nie przepadam za arystokracją.

– No, to coś przynajmniej o sobie wiemy. Do naszej roboty, oberleutnant Kloss, nie pasują ani czyste ręce, ani delikatne maniery. Dziś proszę się urządzić, znaleźć sobie kwaterę, a od jutra do roboty. Do towarzystwa dodam panu niejakiego porucznika Vormanna, von Vormanna – poprawił się z przekąsem. – Pozna go pan wkrótce. Jego papa jest generałem, niezłym generałem – zasępił się chwilę, a potem, jakby odpędzając niedobre myśli, dodał: – ale synek tak wysoko nie zajdzie. Rozumie pan, co chcę przez to powiedzieć?

– Wydaje mi się, że rozumiem, panie pułkowniku.

Wyraźnie skacowany podoficer kwatermistrzostwa zaproponował Klossowi, że odprowadzi go do przydzielonej mu kwatery, ale oberleutnant podziękował. Kazał tylko przysłać sobie walizkę.

Przejaśniło się nieco, zza chmur wyłoniło się blade słońce. Bez trudu znalazł przecznicę i małą willę pod numerem piątym, gdzie miał zamieszkać. Stara kobieta, właścicielka i jedyna lokatorka willi, bez słowa wprowadziła go do wnętrza, pokazała mu jego pokój, z którego przez duże, weneckie okno można było podziwiać rozłożone tarasowate Saint Gille, a za nim siną smużkę morza. Zdjęła z ogromnego łóżka jaskrawo czerwoną kapę, ze ściany fotografię mężczyzny w mundurze francuskiego oficera z czasów pierwszej wojny, z dziarsko podkręconym wąsikiem, i cicho zamknęła za sobą drzwi. Prawie natychmiast usnął.

Obudziło go ciche pukanie. Wstał, przekręcił klucz w zamku. W progu stała młoda kobieta.

– Przyniesiono pańskie rzeczy. – Podała mu walizkę.

– Powiedziano mi – rzekł Kloss – że w tym domu mieszka jedynie stara dama. Myślałem, że to ta, która mi otworzyła.

– To prawda – rzekła dziewczyna. – Pozwoli pan, że wejdę. Skorzystałam z tego, że wyszła po zakupy, ponieważ postanowiłam pana odwiedzić.

– Proszę, proszę – Kloss podsunął jej krzesło. – Czyżbym się przesyłyszał? Mnie przyszła pani odwiedzić?

– Saint Gille jest malutkim miasteczkiem, panie poruczniku, i działa tu znakomicie poczta pantoflowa. Przyjazd kogoś nowego nie może ujść uwagi tubylców, a że wasz podoficer w kwatermistrzostwie lubi wino, więc można się dowiedzieć, że nowy oficer nazywa się Hans Kloss.

– Nie rozumiem – powiedział ostro. – Co pani tu robi? Czego pani szuka? Cóż z tego, jeśli naprawdę nazywam się Kloss? – Poczuł nawiedzające go w takich chwilach uczucie kompletnego spokoju, nieomylny znak, że napięty jest do ostatnich granic.

– Przyszłam w odwiedziny do oberleutnanta Klossa, ponieważ teraz już wiem – położyła nacisk na słowo „teraz" – że to właśnie panu mam coś do powiedzenia.

– Proszę mówić – rzekł i zanim otworzyła usta, wiedział, co ona powie.

– W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle.

Sięgnął po papierosa, potem poczęstował dziewczynę. Musiał zyskać na czasie. Niemal fizycznie poczuł zaciskającą się wokół niego sieć.

– Więc przyszła pani po to, żeby mnie poinformować, jak smaczne są kasztany na placu Pigalle? Byłem niedawno w Paryżu, próbowałem kasztanów, kto wie, czy właśnie nie na Pigalle? Ale nie sądzę, by różniły się czymś od tych z placu Opery.

– Proszę nie udawać, poruczniku – powiedziała poważnie. – Dwa następne człony hasła zna pan równie dobrze, jak ja.

– Hasła? Pięknie, mademoiselle. Czy pani zdaje sobie sprawę, że jeśli nie uzyskam bliższych wyjaśnień, każę panią natychmiast aresztować?

– Rozumiem – zasępiła się dziewczyna. – Więc już się stało nieszczęście, już do pana przyszedł ktoś z tym hasłem…

Kloss milczał. Czy to prowokacja? Jeśli tak, to zbyt grubo szyta. Elert nie wygląda na tumana. Więc może instynkt go nie zawiódł i prowokatorem jest von Vor-mann? A wtedy… Dziewczyna nie wyglądała na przestraszoną, zachowywała się swobodnie, może nawet zbyt swobodnie.

– Zaczyna pani niebezpieczną grę, jestem oficerem Abwehry.

– Wiem o tym i proszę mnie wysłuchać uważnie. – Podeszła do drzwi, otworzyła je i zamknęła na powrót. -Trzy tygodnie temu nie znaliśmy pańskiego nazwiska, tylko niezbyt dokładny rysopis. Nasz człowiek był nieostrożny. Potem wpadł w ręce Niemców. Jeśli żył, mogli z niego wydusić hasło. Każdy, kto zwróci się z nim do pana, jest prowokatorem.

– Więc pani…

– Mnie znajdzie pan w pensjonacie „Le Trou", nazywam się Jeanne Mole. Drogę panu wskaże każdy niemiecki oficer.

– Nie rozumiem, o czym pani mówi?

– Jak pan zrozumie, proszę przyjść.

– A jeśli każę panią aresztować?

– Nie zrobisz tego, J-23. Rozumiem, że sytuacja jest głupia i urąga wszystkim zasadom naszej roboty, ale nie miałam innego wyjścia, bałam się, że ktoś mnie uprzedzi. Proszę teraz wyjść przed dom i zobaczyć, czy nie kręci się nikt podejrzany. W przyszłości będę mogła odwiedzać pana najspokojniej w świecie. Należę do kobiet, które przyzwyczajono się widywać w towarzystwie niemieckich oficerów – powiedziała ze złością.

Ulica była pusta.

– Proszę tego nie odkładać, najlepiej dziś wieczorem -rzekła mu już w przedpokoju. -Jeśli stało się coś złego, zastanowimy się wspólnie. Przecież bez nas me da pan sobie rady. Pan jest Niemcem?

– Nie – odparł machinalnie i natychmiast zrozumiał, że tym jednym słowem oddał się w ręce Jeanne Mole. -Jest źle – powiedział – jest bardzo źle. Przyjdę wieczorem, jeśli będę mógł.

Znaczyło to, że przyjdzie, jeśli do tego czasu Vormann nie odda go w ręce Elerta. Albo jeszcze krócej – jeśli będzie żył, bo przecież nie pozwoli się wziąć żywcem.

Jeanne skinęła tylko głową. Ona też tak to zrozumiała.

6

Siedział teraz w kasynie i czekał na von Vormanna. Jedno, co mu pozostało, to czekać. Po wyjściu Jeanne wstąpił do sztabu, dowiedział się, że pułkownik Elert wyjechał zaraz po rozmowie z nim, wróci prawdopodobnie rano. Niestety, nie udało mu się wyciągnąć od mrukliwego biuralisty z naszywkami feldfebla, czy przed wyjazdem rozmawiał z leutnantem von Vormannem. Ale to przecież o niczym nie świadczyło, bo Vormann mógł spotkać Elerta gdzieś w mieście albo pułkownik mógł zajść do biura, gdzie urzędował von Vormann. A może pojechali razem? Bo na chudego porucznika z monoklem nie udało się Klossowi natknąć, choć przez kilka godzin włóczył się po Saint Gille, wstępując do kafejek i restauracji. Jedynym miejscem, gdzie mógłby przyjść teraz wieczorem, jest właśnie kasyno. Kloss wypił już trzeci kieliszek koniaku, za każdym łykiem wyczuwając obce ciało w ustach: po wyjściu Jeanne specjalnym klejem przytwierdził do dziąsła małą szklaną kapsułkę, która w wypadku najgorszego, może być jeszcze ratunkiem.

W drzwiach ukazał się von Vormann. Nareszcie! Kloss poczuł coś w rodzaju ulgi. Erik stanąwszy w progu rozejrzał się, jakby kogoś szukał, a dostrzegłszy Klossa, ruszył ku niemu.

– Wino czy kieliszek koniaku? – zapytał Kloss.

– Oczywiście koniak – dostrzegł trzy puste kieliszki na marmurowym blacie. – Nie próżnujesz! Zauważyłeś już, że tutejsze wino jest podłe? Ja bym coś zjadł. Jesteś już po kolacji?

– Tak – skłamał Kloss. – Potwornie tu nudno. Nie wiesz, gdzie w Saint Gille można się dobrze zabawić?