Выбрать главу

Organista wyjął z blaszanego pudełka połówkę papierosa. Umocnił ją w drewnianej lufce. Nie spieszył się.

– Nie podawaj mi ognia – powiedział. Odnalazł w kieszeni wielką zapalniczkę sporządzoną z łuski pocisku. -Jesteś pierwszy raz we Wrocławiu?

– Pierwszy.

– Znasz dzieje tutejszej Polonii?

– Nie. Co to ma do rzeczy?

– Wszystko jest ważne – stwierdził organista. – Znałeś Artura Pierwszego?

– Tak. Referuj.

– Od początku?

– Tak, jakbym nic nie wiedział.

– Chcesz mnie sprawdzić?

Kloss nie widział jego oczu osłoniętych ciemnymi okularami.

– Nie chcę cię sprawdzać – powiedział. – Zdecydowano, że można ci zaufać.

– Dziękuję. – Organista zapalił wreszcie papierosa. -Przed godziną otrzymałem meldunek od Artura Drugiego.

– Gdzie jest skrzynka?

– Tu, w kościele, pod figurą świętego Antoniego. Czy to źle?

– Nic jeszcze nie wiem. Słucham.

– Minęło już trzy miesiące – zaczął organista. – Ustaliliśmy wszystko, co można było ustalić.

– Macie kontakty w gestapo?

– Tak… Piętnastego września nocą przyszli do mieszkania Artura, szefa grupy. To znaczy Artura Pierwszego. Połknął cyjanek w chwili, gdy zobaczył ich w drzwiach.

– To pewne?

– Tak.

– To znaczy, nic nie powiedział?

– Nie – stwierdził organista. – Ale szesnastego rano aresztowano dwóch naszych informatorów w fabryce wagonów. Dwóch robotników, którzy kiedyś bywali na Heinrichstrasse.

– Co to jest?

– Siedziba Związku Polaków, obywateli niemieckich. Wiedzieli więc nie tylko o Arturze. Także o nich. Dlatego centrala uznała, że w grupie musi działać prowokator. Rozkazano przerwać pracę.

– Ale grupa pracuje?

– Artur Drugi przekazuje mi meldunki. Postanowił zdemaskować zdrajcę, chociaż ani on, ani ja nie rozumiemy, dlaczego gestapo nie aresztowało innych, jeśli ma naprawdę informatora. Ten informator musi dużo wiedzieć.

– Mówisz jak nowicjusz – stwierdził Kloss. – Gestapo ma czas… Nikt nie zamyka ludzi, których można obserwować w działaniu… Nie wiem zresztą, jaką grę prowadzi. Może zdrajca wie jeszcze zbyt mało? Może szukają kontaktów z centralą? -I po chwili: – Kim jest Artur Drugi?

– Stary współpracownik. Zaufany Artura Pierwszego. Jego dzisiejszy meldunek – podał skrawek bibułki. – Znasz szyfr?

– Znam.

Światło było złe. Kloss trzymał kartkę blisko oczu, czytał z trudem. Meldunek był zresztą długi. Artur Drugi donosił, że jego wysiłki przyniosły rezultaty. Aresztowania nie były przypadkowe. Ustalił ponad wszelką wątpliwość, kim jest zdrajca. Tylko jedna osoba kontaktowała się jednocześnie z szefem i z robotnikami fabryki wagonów. Kryptonim A-3. Artur Drugi melduje, że wydał rozkaz likwidacji zdrajcy, prosi o kontakt z centralą i dalsze polecenia. Grupa jest czysta, może pracować.

– A-3 – powiedział Kloss.

– Artur Drugi się myli! – wybuchnął nagle organista. Stracił spokój. Dłonią przejechał po czole, poprawił okulary. – A-3 jest niewinna…

– To kobieta?

– Dziewczyna. Ja sam ją werbowałem… Znam ją… Znałem jej ojca…

– To nie są dowody – powiedział sucho Kloss.

– Nie mam dowodów. – Organista usiadł i palcami dotknął klawiszy. – Nie mam dowodów – powtórzył. -Ja wiem, a to znacznie więcej. – Umilkł, czekał, a potem dodał gwałtownie: – Żądam, żebyś w imieniu centrali zabronił Arturowi likwidowania A-3.

– Posłuchaj uważnie. – Klossa ciągle niepokoiły oczy organisty. Chciałby je zobaczyć. -Jeśli w grupie Artura działa prowokator, ci ludzie są straceni.

– Straceni? – powtórzył organista.

– Tak. Można by ich uratować, gdyby natychmiast po likwidacji prowokatora dać im nowe papiery, nowe kontakty albo nawet wysłać do oddziałów w G.G. Ale nikomu z nich nie powierzę nowego adresu, nie dam żadnego kontaktu, dopóki nie będę miał pewności, że zdrajca został zlikwidowany. Jeśli twierdzisz, że A-3 jest niewinna, zdrajca działa nadal w grupie Artura Drugiego. Masz jakieś podejrzenia?

– Nie – odpowiedział organista.

– Więc widzisz… Zdrajcą może być każdy z nich. I gestapo wie wszystko, co on wie. Niewykluczone, że ci ludzie działają pod nieustannym nadzorem.

– Rozumiem. Co chcesz zrobić?

– Przekaż Arturowi odpowiedź: Niech wstrzyma likwidację A-3.

– Dziękuję.

– Nie robię tego ze względu na ciebie. Biorę po prostu pod uwagę twoje wątpliwości. Spróbuję sam zorientować się w sytuacji. Kto jeszcze oprócz Artura wie o skrzynce w kościele?

Organista milczał.

– Kto jeszcze wie? – powtórzył Kloss.

– Właśnie A-3 – szepnął. – Liza.

– Ach tak… – Kloss ruszył ku drzwiom. – Postąpiłeś wbrew instrukcjom centrali. Nie powiedziałeś mi tego wcześniej. Dlaczego?

– Liza jest moją krewną – organista dotknął klawiszy. – Powiedziałem, że znam ją wiele lat. Wiesz, gdzie można ją spotkać?

– Wiem. – Kloss machnął ręką. – W kawiarni na Frank-furterstrasse.

Stanął przed drzwiami właśnie w chwili, gdy się otwierały. Kloss cofnął się odruchowo, położył dłoń na kaburze. Na progu zobaczył chłopca, może dziesięcioletniego.

– To ty, Rudi? – zapytał organista.

– Ja, dziadku. – Chłopiec nie spuszczał wzroku z Klossa.

– Kto to jest? – zapytał Kloss.

– Moje oczy – odpowiedział organista.

2

Kawiarnia na Breite Strasse była jedną z nielicznych małych kawiarni wrocławskich, które podczas wojny zachowały swój dawny charakter. Starsi panowie grywali w szachy i domino, częściej pijąc piwo i porter niż herbatkę lub namiastkę kawy. Niekiedy zaglądali tu urlopowani żołnierze Wehrmachtu ze swymi dziewczętami, a brunatne mundury widywało się raczej rzadko.

Tego popołudnia w „Dorocie" – bo tak nazywała się kawiarenka – było pustawo. W niszy żołnierz Wehrmachtu głaskał kolana dziewczyny w stroju BDM, przy stoliku pod oknem emerytowany nauczyciel, profesor von Lipkę, grał w domino z mężczyzną w kolejarskim mundurze. Profesor von Lipkę należał do starych bywalców kawiarni. Miał swój stolik i swoje pudełko domina. Ci, co go znali, wiedzieli, że żyje ze skromnej emerytury i jednocześnie pracuje w organizacji zajmującej się wysyłaniem paczek żołnierzom frontowym. Trudno byłoby podejrzewać, że ten człowiek, który od dawna poruszał się o lasce, który na paczkach wypisywał kaligraficzne numery poczty polowej, jest agentem o pseudonimie Artur Drugi i od miesięcy toczy ryzykowną grę.

– Pięć albo mydło – powiedział.

Mężczyzna w mundurze kolejarskim, Horst Kuschka, przyjrzał się uważnie czarnym prostokątom. Podpisywał się „Kuschka" dopiero od trzydziestego dziewiątego roku. Imię „Stanisław" zmienił wówczas na „Horst" i długo nie mógł do tego przywyknąć.

– Czekam, panie profesorze – oświadczył i spojrzał na kelnerkę. Przechodziła właśnie obok nich; teraz ustawiała szklanki na ladzie. Dostawił szóstkę do mydła.

– Niech pan się nie myli – szepnął Lipkę. – Proszę mówić dalej…

– Mam mydło. Transport „Panter", 48 sztuk, przeszedł dziś rano…

– Miejsce przeznaczenia? Dostawiam piątkę.

– Charków. Mam również piątkę, panie profesorze. Wysłali ekipę do naprawy torów na linii Ostrów – Kalisz.

– Przegra pan – powiedział Lipkę. – Gra pan nieostrożnie i od przypadku do przypadku. Tak nie wolno.

– Rozumiem.

– Teraz proszę uważać. Zadanie szczególnej wagi. -Lipkę mówił głosem bezbarwnym. Nikt nie pamiętał zresztą, żeby kiedykolwiek stracił spokój. Kuschka go podziwiał. I bał się go.

– Słucham.

– Trzeba wykonać wyrok. – Profesor spojrzał na Horsta. Milczał chwilę. – Wyrok – powtórzył. – W naszej grupie jest agent gestapo.

– Nie powierzano mi dotychczas takich zadań.

– Teraz ci powierzam. – Lipkę przeszedł nagle na „ty". – Słuchaj uważnie. Lessingplatz 16, niedaleko Lessings-brucke.

– To on wydał Artura?

– Nie lubię pytań. Ona.

– Wykonam – powtórzył Horst.

Lipkę układał porządnie kostki domina w pudełku.

– Znowu pan przegrał partię – oświadczył. – Do następnego razu.

– Do następnego razu, panie profesorze.

– Teraz jest szesnasta trzydzieści – zakończył cicho profesor. – W zwykłym miejscu o dziewiętnastej. Tu nie będziemy się już spotykać.

– Rozumiem.

Kuschka wyszedł pierwszy. W szatni Helena podała mu płaszcz. Pocałował ją w rękę, a potem, ponieważ szatnia była pusta, musnął wargami jej włosy. Byli małżeństwem od przeszło trzech lat. Poznał ją wiosną trzydziestego dziewiątego roku i latem wzięli ślub. To ona powiedziała mu: „Będziesz się teraz nazywał Horst, trzeba się zgodzić". I ona wciągnęła go do organizacji.

Przedtem pracowała w polskiej bibliotece przy Neugasse. Ocalała, gdy hitlerowcy aresztowali działaczy Polonii. „Mam szczęście" mówiła, ale niechętnie powracała do tamtych spraw. Teraz zapinała mu guziki przy płaszczu.

– Kiedy wrócisz?

– Późno. Mam robotę – odpowiedział.

Nie zapytała, nie pytała zresztą nigdy. „Nawet my nie powinniśmy o sobie zbyt dużo wiedzieć". Podawała już płaszcz następnemu klientowi i uśmiechała się dziękując za napiwek. Do szatni wbiegł właśnie Rudi. Czekał przy drzwiach, dopóki dziewczyna żołnierza Wehrmachtu poprawiała sobie włosy w lustrze.

– Mam opłatki, proszę pani – powiedział. – Weźmie pani?

– Chętnie – rzekła Helena. – Daj paczkę. I powtórz, że oddam jeszcze dziś wujkowi. Zrozumiałeś?

– Oczywiście, proszę pani. – Rudi wybiegł, szeroko otwierając drzwi, bo lubił, gdy dzwonek brzęczał długo i donośnie. Helena rozcięła ostrożnie opakowanie. Położyła na dłoni starannie zwiniętą bibułkę.