Liza siedziała oczywiście przy jego stoliku i bawiła się kostkami domina, z których budowała wysmukłą wieżyczkę. Usiadł na swoim miejscu, nie podając jej ręki.
– Kazałeś mnie zabić – powiedziała cicho Liza. Była spokojniejsza niż on. – Dlaczego?
– Nie wzywałem cię. – Artur sięgnął po cygaro i oglądał je z powagą. – Mówiłem, że me wolno spotykać się ze mną bez wezwania. A w każdym razie nie wolno przychodzić do „Doroty", gdy tu jestem.
– Chcę wiedzieć, o co mnie podejrzewasz. Kelnerka przyniosła piwo. Kufel był zbyt pełny, piana osiadła na dłoni, gdy podniósł go do ust, a profesor nie znosił źle napełnionych kufli. Poczuł w ustach gorycz, wypił jednym haustem potężną porcję i zapalił cygaro. Musiał jej teraz wyjaśnić, a raczej przede wszystkim musiał ją uspokoić. Nie, tłumaczył, o nic już Lizy nie podejrzewa. Powinna zrozumieć, znaleźli się w sytuacji szczególnej i wszystko wskazywało na to, że Liza, która znała Artura Pierwszego i tamtych dwóch z fabryki, pracuje na dwie strony.
Żachnęła się. Profesor gestem nakazał jej milczenie. Nie, to nie była jego ocena, to były informacje, które otrzymał. Informacje te okazały się fałszywe. Zresztą każdy się może mylić, ale on, Artur, jest zbyt ostrożny, by działać pochopnie. To Horst Kuschka chciał wykonać wyrok na własną rękę.
– Powiedziałem mu – mówił von Lipkę – że odwołuję rozkaz, że po bliższym sprawdzeniu informacje okazały się nieścisłe, a on jednak poszedł do ciebie. Właściwie podejrzewałem go od początku, ale chciałem mieć pewność, musiałem go sprawdzić. I miałem rację: to on dla nich pracował, to on wydał Artura Pierwszego.
Profesor był tego dnia zbyt zdenerwowany, by uważnie śledzić otoczenie. Liza słuchała w napięciu, nie spuszczając wzroku z Artura Drugiego. Żadne z nich nie spostrzegło Heleny, która minęła ich stolik, wracając z bufetu do szatni, cicho stąpając w swoich miękkich, służbowych pantoflach. Profesor zobaczył dopiero jej plecy i natychmiast zamilkł, ale było już za późno. Helena słyszała ostatnie dwa zdania: „a on jednak poszedł do ciebie" i „to on…". Usiadła przy swoim stoliku w szatni i ukryła twarz w miękkiej wełnie nie dokończonego swetra.
– Do tej sprawy nie będziemy już wracać – powiedział von Lipkę. – A teraz melduj.
Liza opowiedziała Arturowi o Klossie, który uratował jej życie. Dokładnie, jak zwykle w takich wypadkach, zreferowała przebieg rozmowy. Nie było tego wiele, ale jednak parę informacji, parę nazwisk. Artur słuchał z napiętą uwagą.
– Na kiedy umówiłaś się z nim? – zapytał.
– Dziś wieczorem będzie u mnie – powiedziała Liza. – Po dziewiątej…
W tej chwili pojawiła się w drzwiach Helena. Podeszła do ich stolika.
– Proszą panią do telefonu – zwróciła się do Lizy. W szatni było pusto. Liza podbiegła do telefonu i sięgnęła odruchowo po słuchawkę. Słuchawka leżała na widełkach.
– Chciałam z tobą pomówić. – Helena stała obok niej. Właściwie się nie znały. Liza nie wiedziała, że Helena jest także w ich grupie, wykluczała to organizacja siatki. Nie wiedziała również, że Horst, człowiek, który chciał ją zabić, był mężem szatniarki.
– O co chodzi? – zapytała Liza. Helena mówiła po polsku, zwracała się do niej per „ty". Liza nie ukrywała zaskoczenia.
– Ty masz kontakt z centralą – szeptała gorączkowo Helena. – Daj mi ten kontakt…
– Nie rozumiem, co pani mówi – powiedziała sucho po niemiecku.
– Musisz mi uwierzyć, inaczej wszyscy zginiemy… Przechodziłam obok waszego stolika, słyszałam, jak on powiedział, że Horst, mój mąż Horst, był zdrajcą, że chciał wykonać wyrok bez rozkazu… To nieprawda!
Liza ruszyła ku drzwiom. Helena zastąpiła jej drogę.
– Przysięgam na wszystko, co mi drogie – mówiła – że zadanie nie zostało odwołane. Przysięgam, że Horst był niewinny. Powiem ci coś jeszcze…
Liza odsunęła ją brutalnie.
– Pani chyba oszalała – powiedziała sucho. – Nic nie rozumiem.
Wróciła do stolika. Po raz pierwszy od wielu miesięcy ogarnął ją strach. Przypomniała sobie twarz Pollera, zapaliła papierosa i wciągała dym, czując na sobie spojrzenie Artura.
– Co się stało? – zapytał.
Powiedziała mu. Musiała mu powiedzieć. Gdyby przestała mu ufać, znalazłaby się w piekle, ogarnąłby ją koszmar, z którego nie byłoby już wyjścia. Słuchał z nieruchomą twarzą. Nic, co by zdradzało niepokój lub zaskoczenie.
– Co jej powiedziałaś? – zapytał.
– Nic.
– Masz kontakt z centralą? -Tego pytania się nie spodziewała. On przecież wiedział. Musiał wiedzieć.
– Nie mam kontaktu.
Artur rozkładał kostki domina.
– Tego się bałem – powiedział wreszcie. – Horst nie działał sam. Ona usiłuje teraz skończyć jego robotę. -Patrzył na Lizę, w jego wzroku było coś, czego dziewczyna nie znała. – Ty to musisz zrobić – rzekł. – Nie ma nikogo innego, kto by to mógł dzisiaj zrobić. Wykonasz wyrok. A w nocy uciekamy z Wrocławia. Nikt z nas nie może tu zostać. Przyjdę do ciebie… Teraz posłuchaj uważnie, jej adres…
9
Musi więc wykonać wyrok. Trzymała rękę w kie-W szeni płaszcza, pałce głaskały chłodny metal, to uspokajało. Z jakiej odległości trzeba strzelać? Sakramentalne: „Z polecenia Artura", a potem od razu, od progu, aby tamta nie miała czasu pomyśleć. Dwa strzały. Artur powiedział: „Najlepiej strzelać dwukrotnie, pistolet ma tłumik, możesz być zupełnie spokojna".
Ludzie muszą zabijać, na tym polega wojna. Ale ona jeszcze nie zabijała i zupełnie nie wie, jak będzie żyła potem. Czy istnieje zresztą jakieś „potem"? A jeśli Helena jest niewinna? Do niej miał strzelać Horst, teraz ona będzie strzelała do Heleny. „Z polecenia Artura…"Co wie o tym człowieku? Przecież Artur Pierwszy musiał mu ufać, jeśli uczynił go swoim zastępcą. Żołnierz powinien ufać dowódcy. Ona jest żołnierzem i nie ma innego wyjścia. Pomyślała o swojej matce. Matka uczyła ją mówić po polsku, czytały razem polskie książki. „Naucz się ich nienawidzieć" – mówiła potem matka.
Nienawidzieć – to znaczy zabijać.
Przed dworcem wsiadła do tramwaju. Helena powinna być już w domu. Liza długo obserwowała „Dorotę" i widziała, jak szatniarka opuszczała kawiarnię. A może zdążyła zawiadomić gestapo, a może jej dom jest obstawiony? Wyskoczyła na trzecim przystanku, bez trudu znalazła starą kamienicę i powoli wchodziła schodami na czwarte piętro. Po drodze nie spotkała nikogo. Gdy przyciskała dzwonek u drzwi, znowu wróciły wszystkie wątpliwości. A jeśli ta kobieta jest niewinna?
Stała na progu. Oczy miała spuchnięte, widocznie płakała. Była zaskoczona, a gdy spojrzała na Lizę, cofnęła się parę kroków. Zrozumiała, zanim Liza zdążyła, sięgnąć do kieszeni, zanim odsunęła bezpiecznik.
– Z polecenia Artura – Liza czuła, że serce podjeżdża jej do gardła. Podniosła pistolet, ale nie mogła pociągnąć za spust. Opuściła broń.
– Strzelaj! – powiedziała Helena. – Strzelaj! – powtórzyła. – Czemu nie strzelasz? Mogłabym cię uprzedzić – podniosła dłoń do ust i pokazała jej na dłoni małą kapsułkę. – Cały dzień trzymam to w ustach. Ale ci nie ułatwię roboty.
Liza pomyślała, że ta kobieta mogłaby jej wydrzeć broń. Ścisnęła mocniej Waltera. Artur Drugi mówił: „Strzelaj natychmiast, na nic me czekaj, strzelaj. Zabijają ci, którzy nie myślą". Ale ona nie mogła nie myśleć. Żeby ta kobieta się przyznała, żeby potwierdziła swoją zdradę. Ludzie przed śmiercią mówią prawdę; przynajmniej czasami mówią prawdę.
– Dlaczego zdradziłaś?
– Jednak masz wątpliwości? – Helena nie ruszała się z miejsca. – Więc posłuchaj. To nieprawda, co powiedział ci Artur. Horst nie poszedł do ciebie z własnej woli. Otrzymał rozkaz, jak ty dzisiaj.
– Ale rozkaz został odwołany.
– To nieprawda. Wiem, że Artur otrzymał wiadomość, bo wiadomości przynosi czasem taki mały chłopak z kościoła, i wiem, że miał się później spotkać z Horstem. Nie odwołał rozkazu. Horst był uczciwy. I dlatego Artur go zlikwidował.
Liza milczała. Jeśli to prawda, jeśli Artur… – wszystko jest skończone i jutro albo jeszcze dzisiaj w nocy siądzie na stołeczku pod drzwiami w gabinecie Pollera, oczekując na przesłuchanie. Nie chodzi zresztą o nią! Chodzi o to, że wszystko straciło sens, że oni wszyscy…
– Strzelaj! – powiedziała Helena. Było to trochę teatralne – przecież Liza już nie strzeli. Przesunęła znowu bezpiecznik, schowała pistolet do kieszeni.
W tej chwili usłyszały obie warkot motorów i zgrzyt hamulców. Znały ten warkot. Nocami budziły je samochody zatrzymujące się pod oknami. Helena odsunęła rolety. Zobaczyła
SS-manów i żandarmów. Wyskakiwali na chodnik, stawali wzdłuż ulicy, kilku weszło do bramy.
– Uciekaj na strych – powiedziała Helena. – Tam jest przejście do sąsiedniej kamienicy.
– A ty?
– Ja już nie będę uciekała. Zawiadom centralę…
Osunęła się na podłogę. Liza pochyliła się nad nią. Była śmiertelnie zmęczona, nie czuła już nic, nawet żalu, nawet strachu. Zamknęła Helenie oczy i wyszła zostawiając drzwi szeroko otwarte. Niech tu przyjdą…
Przez małe okienko na strychu widziała SS-manów stojących ciągle wzdłuż ulicy: Może Artur chciał w ten sposób sprawdzić, czy ona, Liza, wykonała wyrok? Zapłaci za to, pomyślała. Wiedziała już, dokąd teraz pójdzie. Istniał tylko jeden człowiek, który miał łączność, który mógł coś postanowić. Spojrzała na zegarek. Było późno, miała mało czasu, niedługo powinna być w domu, bo przecież zjawi się u niej oberleutnant Kloss. Po co powiedziała o nim Arturowi? Nie mogła sobie teraz tego wybaczyć. Ostatecznie to tylko oficer niemiecki, uspokajała się, ostatecznie chodzi o to, żeby ich niszczyć. Każda metoda jest dobra.