Organista był gotów do wyjazdu. Rudi stał obok niego. Byli już w płaszczach, ale organista wciąż jeszcze żegnał się z kościołem, w którym spędził większą część swego życia. Dotknął palcami klawiszy, potem usiadł i zagrał po raz ostatni. Pomyślał, że powinien jednak pozostać, że tamten się na pewno myli. Nie bał się zresztą nigdy o siebie, bał się o Rudiego, który teraz niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, radośnie podniecony, bo cieszyła go perspektywa wyjazdu na wieś.
– Taksówka już pewno podjechała, dziadku – powiedział.
– Idziemy – rzekł organista i przerwał grę. W tej chwili usłyszeli kroki. Ktoś biegł po schodach na górę. Rudi otworzył drzwi i zobaczył Lizę. Dawno już jej nie widział.
– Liza! – krzyknął radośnie. Ale Liza musnęła tylko wargami jego czoło.
– Zostaw nas samych, Rudi.
– Pojedziesz z nami, Liza?
– Zostaw nas samych – powtórzyła niecierpliwie. Wyszedł niechętnie, w kościele było zupełnie pusto, tylko jakiś mężczyzna w skórzanym płaszczu siedział niedaleko figurki świętego Antoniego. Rudi, jak uczył go dziadek, przyjrzał mu się dokładnie.
– Tłumaczyłem ci, Lizo – mówił tymczasem organista
– że nie wolno ci tu przychodzić.
– Wiem, wiem! Wszyscy jesteśmy bardzo ostrożni, bardzo ładnie konspirujemy, a wróg wie wszystko, słyszysz? Działamy dla wroga! – krzyknęła nagle z rozpaczą.
– Co się stało, Lizo?
Opowiadała dokładnie. Przynajmniej starała się opowiedzieć dokładnie. O sobie, o Helenie i o Horście. Wreszcie o śmierci Heleny. Nie miała już wątpliwości: Artur Drugi, szef grupy, zaufany Artura Pierwszego, był zdrajcą. Helena popełniła samobójstwo, była więc niewinna, bała się gestapo. Artur nie odwołał wyroku na nią, Lizę. Artur kazał zlikwidować Helenę.
Organista zdjął okulary; Liza opuściła wzrok. Nie chciała zobaczyć jego nie osłoniętych oczu.
– To on – powiedział organista. – Helena przekazała mu rozkaz i jeśli miał jeszcze raz spotkać się z Horstem…
– To on – powtórzył. – Tamten miał rację. – Teraz zrozumiał, dlaczego łącznik z centrali nie uwierzył w winę Horsta. Gdyby Horst zdradził, i Artur, i Liza byliby już aresztowani…
– Kto miał rację? – zapytała Liza.
– Człowiek, którego już nigdy nie zobaczę. Ktoś z centrali.
– Zawiadom natychmiast centralę! – krzyknęła. -Trzeba coś robić!
– Nie mam łączności – powiedział cicho organista. -On odwołał łączność. A kiedy nawiążą ze mną kontakt…
– wzruszył ramionami. Liza nie rozumiała.
– Jak to nie masz łączności? Ty nie masz łączności?
Organista milczał. Usiadł znowu na swoim stołku i pogładził palcami klawisze. Przeklinał teraz swoją ślepotę. Gdyby widział, odnalazłby Artura.
– Pojedziesz ze mną – odezwał się wreszcie. – To jedyny ratunek dla ciebie. – Wstał. – Taksówka czeka. Papiery jakoś wykombinujemy.
– Nie – powiedziała Liza. – Nie pojadę.
Wydawało się, że nie rozumie.
– Prędzej czy później – rzekł – odnajdą nas, a wtedy zameldujemy o Arturze i nie minie go kara.
– Nie mogę uciekać – oświadczyła Liza. – Nie wiemy, kogo Artur przekaże jeszcze Pollerowi… Może nie wszystkich zdążył przekazać. Zresztą – dodała – do mnie przyjdzie dzisiaj człowiek, którego on chce też zgubić. A ten człowiek uratował mi życie.
Milczała. Była przekonana, że musi tak postąpić. Wsunęła znowu dłoń do kieszeni płaszcza i dotknęła metalu. Miała pod palcem bezpiecznik. Pomyślała, że w magazynku są trzy naboje… Artur kazał jej dwukrotnie strzelać do Heleny, a trzeci nabój… Przynajmniej zostawił jej szansę…
– Zaopiekuj się Rudim, dziadku – powiedziała i wyszła tak cicho, że nie usłyszał nawet klapnięcia drzwiami.
Hauptsturmfuehrer Poller czekał. Teraz pozostało właściwie tylko czekanie. W ciągu najbliższych paru godzin nie miał nic więcej do zrobienia. Potem – bezsenna noc. Ciekawe, czy ten człowiek będzie bardzo uparty? A może to kobieta? W chwili, gdy von Lipkę zameldował mu, że łącznik jego centrali wyznaczył spotkanie w pensjonacie „Elisabeth", Poller zrozumiał, że nareszcie sukces jest pewny. Dali się złapać! Jego metoda okazała się skuteczna. A standartenFuehrer już wyrażał swoje niezadowolenie, już polecał zdjąć tych ludzi… Teraz oczywiście zdejmie się wszystkich… A może jeszcze poczekać? Gdyby łącznik z tej polskiej centrali okazał się niezbyt oporny, istniałaby szansa ciągnięcia gry dalej. Wybuchnął głośnym śmiechem. Miałby do dyspozycji własną polską siatkę i kontakt z ich kierownictwem. Świetny kawał!
StandartenFuehrer opowiadał, że podobna robota udała się gestapo w Belgii, ale tam byli Anglicy, a Słowianie są twardsi. Głupsi, ale twardsi. Pollerowi przyszło na myśl, że von Lipkę jest jednak Niemcem. Kiedyś co prawda nazywał się Lipkowski, ale nie umie nawet po polsku. Zresztą to nie jest sukces pana von Lipkę, który… Poller nie będzie miał wspólnika w osiągnięciu sukcesu. Wspólników nie toleruje! Wypił jeszcze jeden kieliszek, dzisiaj mógł sobie na to pozwolić, i podniósł słuchawkę telefonu.
– Czy sprawdzono obstawę wokół pensjonatu „Elisabeth"?
– Mysz się nie wyśliznie.
Oczywiście – nawet mysz! Wkrótce rozpoczną się przesłuchania. Specjalny oddział gestapo zjawi się w pensjonacie z iście niemiecką punktualnością… Poller zgasił górne światło i zapalił nocną lampkę na biurku. Badał działanie reflektora: prosto w oczy temu, kto będzie siedział na stołeczku przy drzwiach. Ciekawe, jak się zachowa Fräulem Liza? A jej kochanek? Poller znowu wybuchnął śmiechem. Przy okazji wielkiej gry można przeprowadzić i małą rozgrywkę. Przekona się Berlin, jak mało odporni na szantaż wroga są oficerowie Abwehry.
A tymczasem Kloss jadł kolację w małej restauracyjce przy Lessingstrasse. Długo studiował kartę, rozmawiał z kelnerem, starannie odliczał kupony kartek żywnościowych. Zachowywał się tak jak oficer na urlopie, który przywiązuje dużą wagę do dobrego jedzenia, lubi posiedzieć w knajpie i popatrzeć na niemieckie dziewczęta, popijając powoli piwo i paląc cygaro. Ładnych dziewcząt co prawda nie było. Ale Kloss dbał o rytuał, o szczegóły. Grał swoją rolę ze świadomością, że gra rolę bez możliwości popełnienia błędu. Cena, którą zapłaciłby za błąd, była zbyt wysoka.
Punktualnie za kwadrans dziewiąta uregulował rachunek, dał kelnerowi napiwek, niezbyt co prawda duży, ale wystarczający, by starszy pan w białej marynarce solidnie, po prusku, stuknął obcasami. Wyszedł na ulicę i od razu stwierdził, że – wbrew przypuszczeniom – nie jest śledzony. Pomyślał, że przecenił jednak przeciwnika, ale postanowił nadal działać tak, jakby Poller był przynajmniej Klossem. Wszedł do kwiaciarni, zapłacił majątek za trzy cieplarniame róże. W kwiaciarni odwrócił się specjalnie twarzą w stronę wystawy, tak, by mógł być widziany z ulicy. Nikt jednak nie obserwował Klossa, nikt nie zatrzymywał się przed kwiaciarnią.
Nie wziął mnie pod uwagę – pomyślał Kloss – dla niego się nie liczę.
W bramie domu, w którym mieszkała Liza, również nikogo nie zobaczył. Zadzwonił, otworzyła mu natychmiast. Była w płaszczu, źle uczesana, pod oczyma czarne pręgi.
– Przykro mi – powiedziała jeszcze w korytarzu – ale nie będę mogła spędzić z tobą wieczoru. Bardzo się spieszę. Podał jej róże.
– Dziękuję ci – jej głos brzmiał sucho. -Jesteś bardzo miły. – Nie wiedziała, co zrobić z kwiatami. Położyła je najpierw na stoliku pod wieszakiem, potem wzięła stamtąd i otworzyła drzwi pokoju. – Włożę je tylko do wazonu.
Kloss usiadł na tapczanie. Zdjął płaszcz, zapalił papierosa. Nawet rozpiął mundur.
– Mówiłam ci przecież – w jej głosie usłyszał rozpacz – że nie mam czasu. – Kwiaty zostały na stole, podbiegła do niego. – Wybacz mi, kochany, musisz już iść.
– Dlaczego?
– Wychodzę, tak, za chwilę wychodzę – plątała się -jestem zajęta.
– Może ci w czymś pomóc?
– Nie, nic takiego – a widząc, że on nie zamierza wstać z tapczanu, powiedziała ostrzej: -Jestem zajęta służbowo, rozumiesz? Poller wyznaczył mi pewną pracę.
– Natychmiast do niego zadzwonię. – Kloss podszedł do telefonu. – Ostatecznie oficerom przyjeżdżającym z frontu coś się należy.
– Nie, nie dzwoń! – krzyknęła.
– Wiedziałem, że to powiesz. – Kloss był teraz zupełnie poważny. – Co się stało?
– Nie mogę inaczej! Zaufaj mi, Hans!
Domyślał się już, o co chodzi, ale nie mógł jeszcze odkryć kart. Nie mógł jej powiedzieć wszystkiego, bo czekał na potwierdzenie podejrzeń, co ostatecznie decydować miało o wszystkim. Ale czy otrzyma potwierdzenie? Może przeciwnik jest jednak mądry, może nie da się złowić w dość prymitywną przecież pułapkę? A wówczas? Będzie musiał stąd odejść i zostawić tę dziewczynę jej własnemu losowi. Chociaż to tchórzostwo, ale nie wolno mu przecież inaczej! Chodzi nie tylko o niego i nie ma prawa ryzykować.
– Muszę cię poprosić, Lizo, żebyś jeszcze chwilę poczekała – rzekł spokojnie.
– Dlaczego?
– Prosiłem kogoś, żeby zadzwonił do mnie na ten numer. To bardzo ważny telefon.
– Na mój numer? Jak mogłeś?
Spojrzał na zegarek. Wskazówka stała dokładnie na dziewiątej. Mężczyzna w mundurze organizacji Todt był zawsze punktualny. Usłyszał dzwonek i zanim Liza zdążyła go wyprzedzić, podniósł słuchawkę.
– Tak, to ja – powiedział. – Dobry wieczór. – Usłyszał parę zdań, które dla podsłuchującego ich rozmowę nic nie znaczyły, ot, koleżeńska pogwarka dwóch młodych ludzi, którzy przypadkowo spotkali się we Wrocławiu, ale dla Klossa miały ogromną wagę: zadanie zostało wykonane. Poller dał się wciągnąć w pułapkę; kazał otoczyć pensjonat „Elisabeth". Gestapo wyciąga w tej chwili z pokojów ludzi, których hauptsturmfuehrer będzie przesłuchiwał całą noc. Niech sobie szuka łącznika z centrali!