– Tak – rzekł. – Proszę powiedzieć swoim zwierzchnikom – dodał – że pojutrze będzie nasze ostatnie spotkanie. Nic więcej dla was nie zrobię.
– Pięknie – odpowiedziała. – Wiec pojutrze o tej samej porze?
Opuściła kawiarnię pierwsza. Ruppert czekał jeszcze chwilę, chociaż spieszył się bardzo. Był już parę minut spóźniony, a profesor von Henning cenił nade wszystko punktualność. Wyszedł z kawiarni i ruszył niemal biegiem w kierunku dzielnicy niemieckiej. Nie dostrzegł na szczęście Klossa stojącego ciągle w bramie. Gdy mijał wartownika pilnującego willi Henninga, ocierał pot z czoła. Był zmęczony, z trudem nad sobą panował, myślał tylko o tym, żeby Benita nic nie dostrzegła, bardziej bał się Benity niż jej ojca.
– Profesor czeka od dziesięciu minut – powiedziała sucho, podając mu rękę. Piękną willę w alei Róż przerobiono niedawno na pracownię profesora. W dużym pokoju, w którym stały jeszcze meble z fin de siecle'u, mieściło się coś w rodzaju sekretariatu Benity, w następnym, znacznie mniejszym, gabinet profesora. Wielkie biurko, stół kreślarski i pokaźnych rozmiarów szafa pancerna w rogu.
– Proszę na przyszłość pamiętać, że lubię punktualność – powiedział von Henning nie wstając.
– Tak jest – odrzekł Ruppert.
– Pił pan wczoraj – ciągnął dalej profesor tym samym tonem. – Proszę powstrzymać się od alkoholu, dopóki nie skończymy tej pracy.
Stanęli obaj nad stołem kreślarskim.
– Proszę przestudiować te plany – polecił von Henning. -Jako doświadczony saper powinien pan zrozumieć, jakiego rodzaju poletko doświadczalne jest mi potrzebne i…
W tej chwili na progu zjawiła się Benita.
– Telefon z Berlina, ojcze – zameldowała. – Nie mogę przełączyć.
– Proszę na mnie poczekać, Ruppert – powiedział profesor. – To trochę potrwa.
Kapitan został sam w pokoju. Oto nadarzyła się okazja, może jedna jedyna, żeby wyplątać się ostatecznie z sieci, jeśli wyplątanie jest naprawdę możliwe. Ma pewno bardzo niewiele czasu, ale jednak chyba dosyć, by wykonać zdjęcia wyrzutni, przekazać je im i nie zobaczyć już nigdy więcej ani Szmidta, ani tej młodej dziewczyny, która naprawdę była zbyt ładna, żeby ją mieszać do takiej roboty. Ruppert pochylił się nad planami. Miniaturowy aparat miał w górnej kieszeni munduru. Obserwując ciągle drzwi, nasłuchując kroków, zrobił zdjęcia.
Nie podejrzewał, nie mógł podejrzewać, że jest bacznie śledzony. Przy małym wizjerze, ukrytym w ścianie za portretem Fuehrera, stał w sąsiednim pokoju sturmbannFuehrer Lothar. Obok niego Benita. Na twarzy Lo-thara pojawił się zły uśmiech. Nie spuszczał oczu z fotografującego Rupperta.
– Podejrzewałem – oświadczył. – Podejrzewałem, że polski wywiad spróbuje go skorumpować. Już raz im się to udało. Dowiedzieliśmy się za późno, a jednak dosta
tecznie wcześnie…
– Co pan teraz zrobi? – zapytała Benita.
– Zobaczy pani, Fräulein Benita – uśmiechnął się Lothar.
6
Klossa nie opuszczał niepokój. Gdy Marcin referował mu wyniki pierwszej rozmowy Anny z Rupper-tem, chodził dużymi krokami po składziku.
– Za łatwo to poszło – powiedział. – Boję się, że poszło zbyt łatwo.
– Wątpisz w autentyczność tych planów? – zapytał Marcin. -Ja traktuję to jako wielki sukces.
Tak, na pewno sukces, skąd więc ten lęk, nie opuszczający Klossa ani na chwilę. Ruppert, jak twierdził Adam, był zwerbowany przed wojną przez berlińską ekspozyturę „dwójki" i niemiecki kontrwywiad nie wpadł na jego ślad. Po aresztowaniu Sosnowskiego, polskiego rezydenta w Berlinie, przestał dla nas pracować, zostawiono go w spokoju. Służył cały czas w Wehrmachcie. Więc chyba wszystko w porządku. Jeśli tak doświadczony człowiek wywiadu jak Adam nie dostrzega żadnej pułapki, on, Kloss, może spać spokojnie.
Nie, nie może; zna Rupperta. Wie, że wystarczy go przycisnąć, nawet niezbyt mocno, by wyśpiewał wszystko. Jeśli sturmbannFuehrer Lothar żywi choćby najdrobniejsze podejrzenie… Jutro o dwunastej rano Ruppert spotka się po raz drugi z Anną w kawiarni Pomianow-skiego. Kloss najchętniej me dopuściłby do tego spotkania, ale co może zaproponować Marcinowi? Będzie więc znowu sterczał na Marszałkowskiej i obserwował kawiarnię. Nie tak łatwo dostrzec agentów gestapo, ale jeśli będą, należy ich dostrzec przynajmniej parę rninut przed przyjściem Anny.
– Plany wyrzutni – powiedział marzycielsko Marcin.
– Jutro będziemy mieli plany wyrzutni.
– A potem ktoś inny przejmie kon:akty z Ruppertem
– oświadczył Kloss. – Anna powinna na pewien czas opuścić Warszawę.
– Dobrze, dobrze – zgodził się natychmiast Marcin. -Jak tam z Benitą Henning? – zapytał.
– Będzie zbyteczna, jeśli Ruppert dostarczy plany.
– Nie rezygnuj z niej. Wszystko się może zdarzyć.
Tak, Kloss nie rezygnował. Telefonował do Benity już dwukrotnie, umówili się na wieczór i będzie to jeszcze jeden wieczór odebrany Annie; pomyślał, że Anna musi jednak wyjechać. Człowiek w tej robocie powinien być sam. W jego życiu nie ma miejsca dla Anny.
Wieczorem długo spacerował z Benitą pustymi Alejami Ujazdowskimi. Ta brzydula w okularach nie była głupia; raczę] niebezpieczny przeciwnik, jeśli traktować ją jak przeciwnika. Rozmawiali o Warszawie, Kloss opowiadał o zniszczeniu miasta i Benitą natychmiast stwierdziła, że mówi na ten temat zbyt długo… Ze jego ton… Czyżby popełniał tak idiotyczne błędy? Wiedział przecież, że nie wolno mu ani na chwilę wypaść z roli. Przypomniał sobie „Żółty Krzyż" Struga, książkę, którą ogromnie lubił. Claude uwierzył, że jest Niemcem. Czy on też powinien uwierzyć?… Szaleństwo!
– Żal panu Warszawy? – spytała Benitą.
– Nie – oświadczył spokojnie. – Nie jestem sentymentalny.
– Niemcy bywają sentymentalni – stwierdziła. – To taka niemiecka cecha. Nawet potrzeba niszczenia jest dla nas potrzebą emocjonalną.
– Być może – rzekł sucho. I wziął ją pod rękę.
Uśmiechnęła się, leciutko przytuliła się do niego. Pomyślał, że powinien zaprosić ją do siebie. Odrzucił jednak tę myśl; jeszcze ma czas, jeszcze nie wiadomo, czy będzie mu potrzebna. W tej chwili usłyszeli kroki patrolu, dowódca zasalutował. Dochodzili właśnie do rogu
Piusa XI, gdy po przeciwległej stronie ulicy ukazał się jakiś człowiek. Szedł bardzo szybko, przy murach kamienic. Było już dobrze po godzinie policyjnej, więc musiał się spieszyć.
Zdąży – pomyślał Kloss – nie zauważą.
Ale zauważyła Benitą.
– Patrol! – krzyknęła.
Tamci stanęli w miejscu. Natychmiast dostrzegli.
– Halt! – wrzasnął dowódca.
Człowiek rzucił się do ucieczki. Żandarm zdjął peem, strzelał spokojnie, krótkimi seriami. Tamten potknął się, potem opadał powoli na chodnik.
– Chodźmy – powiedział Kloss. Czuł krople potu na czole. Dłoń spoczywała na kaburze; dopiero teraz dostrzegł, że instynktownie otworzył kaburę. Gdyby wyjął broń…
– Chciałeś strzelać – powiedziała Benita. – Z pistoletu nie trafiłbyś do niego.
Dławiła go nienawiść. Widział jej twarz; zdjęła okulary, a bez szkieł jej oczy były puste i bezbarwne.
– Chodźmy – rzekł.
Ujęła go pod rękę. Przytuliła się mocniej; oddychała szybko, jej dłoń, gdy dotknęła jego dłoni, była wilgotna.
– Chodźmy – powtórzył. – Gdzie mieszkasz?
– Nie wiesz, gdzie zakwaterowano profesora Henninga? Twój przyjaciel Ruppert ci nie powiedział?
Z trudem wracał do swojej roli. Myślał teraz o jednym: zabijać, zabijać, zabijać…
– Z Ruppertem się nie przyjaźnię – oświadczył. Każde słowo wypowiedziane po niemiecku sprawiało mu ból. -Po prostu go znam.
– Nie w twoim typie?
– Nie. Wolę ludzi twardszych.
– Ja też – powiedziała. -Ja też. Ty jesteś twardy, prawda?
7
Rankiem następnego dnia, gdy tylko przyszedł do biura, wezwał go pułkownik Recke. Recke był oficerem starej szkoły. Z kadry Abwehry, która nawet Canarisa uważała za nowego człowieka. Nosił monokl. Sztywny i suchy, mówił krótko, rzeczowo, tylko to, co niezbędne. Lubił alkohol, ale starannie to ukrywał przed podwładnymi.
– Pójdzie pan do Lothara – oświadczył. – O dziesiątej trzydzieści zamelduje się pan na Polizeistrasse.
– Tak jest!
– Ci ludzie mają do nas znowu jakieś pretensje. Proszę wysłuchać. Umie pan milczeć?
– Umiem.
– Nie podejmować żadnych dyskusji z Lotharem. Abwehra wie wszystko, ale nie wszystko wykorzystuje. Jasne?
O dwunastej Anna spotka się z Ruppertem u Pomia-nowskiego. Jeśli konferencja z gestapowcem potrwa dłużej, nie będzie mógł jej ubezpieczać. A może Recke wie coś o Ruppercie? Nie mógł oczywiście pytać; taki stary abwehrowski sztywniak ma na pewno w głowie całe archiwum. Wykorzystuje tylko to, co się opłaca. Jemu albo Canarisowi. Jaką grę grają? Kloss od dawna podejrzewał, że Recke prowadzi skomplikowane rozgrywki i traktuje Abwehrę jak prywatną organizację. Czy uda się to wykorzystać?
Stanął przed szlabanem na Szucha, spojrzał w głąb tej ulicy, którą pamiętał z dzieciństwa. Na rogu Litewskiej mieszkała ciotka Ludka – siostra matki. Pomyślał, że przyjdzie przecież czas, gdy znikną stąd szlabany…
Z ciężarówki, która właśnie nadjechała, SS-mani spychali ludzi na płyty chodnika. Starsza kobieta spojrzała na Klossa pustym wzrokiem. Poszedł dalej… Czekał dobrą chwilę, zanim zaproszono go do gabinetu Lothara. Nie opuszczał go obraz tej starszej kobiety, która patrzyła nań, jakby był powietrzem. Wyglądała na starą nauczycielkę…
Lothar reprezentował ten typ gestapowca, który Kloss uważał za najniebezpieczniejszy. Stary członek NSDAP, przekonany, że pomijano go dotychczas w karierze, gotów był uczynić wszystko, by podskoczyć o jeden szczebel wyżej. Przed przewrotem jeździł po Niemczech jako komiwojażer niewielkiej wytwórni kosmetyków, nie umiał reklamować towaru i klepał biedę. Jedną z pierwszych czynności w SD było zadenuncjowanie dawnego chlebodawcy; zastrzelił go osobiście w małym obozie pod Hamburgiem, podobno miał potem nawet jakieś przykrości. Kloss wiedział, że Lothar nie cierpi oficerów Wehr-machtu; traktował ich wszystkich jak potencjalnych zdrajców. „Fuehrer też im nie wierzy" – powtarzał nieustannie.