Przyjął Klossa chłodno; wstał, uniósł przepisowo ramię, potem wskazał mu fotel. Nie należał do ludzi, którzy mówią wprost, o co im chodzi. W ciągu kilku lat posiadł wszystkie policyjne nawyki: kluczyć, okrążać cel, wycisnąć z rozmówcy, co się da, nie ujawniając, jak długo to możliwe, swoich informacji. Rozmawiali o profesorze Hennmgu. Lothar bez uśmiechu stwierdził, że nie uszedł jego uwagi flirt Benity z Klossem. Fakt, że Kloss tańczył z córką profesora, a potem odprowadził ją do domu, urastał w tym gabinecie do rangi informacji pierwszorzędnej wagi. Czy Kloss otrzymał od swego szefa jakieś polecenie zainteresowania się Benitą? Czy pułkownik von Recke rozmawiał z nim o von Henningu?
Wzruszył ramionami. Przez duże okno widział dziedziniec gmachu przy alei Szucha, która nazywała się teraz Polizeistrasse. Ukradkiem spojrzał na zegarek. Było już po jedenastej. Czy Lothar powie nareszcie, o co mu chodzi? Wyjaśnił, że nie miał oczywiście żadnych poleceń od swego szefa. Przecież bezpieczeństwo profesora gwarantuje całkowicie Sichereichsdicnst. A z Benitą po prostu przyjemnie się rozmawia.
Czekał. Nie zadawał żadnych pytań; każde pytanie mogło tylko wzbudzić czujność gestapowca. Wskazówki zegara poruszały się zastraszająco szybko. Kloss pomyślał, że przecież jego niepokój jest zapewne bezpodstawny; gestapo miewało do Abwehry rozmaite pretensje i rozmaite sprawy. Dlaczego sądzi, że rozmowa będzie dotyczyła Rupperta? Skąd jednak zainteresowanie Benitą?
Wreszcie Lothar zadał pytanie. Tylko niemal niedostrzegalne ściszenie głosu i zmiana akcentu wskazywały, że poruszona została nareszcie sprawa, dla której zaproszono na Szucha oficera Abwehry.
Gestapowiec chciał mianowicie wiedzieć, czy Abwehra posiada jakieś informacje o kapitanie Ruppercie…
Kloss poczuł, że serce uderzyło mu gwałtowniej. Zapalił papierosa, spojrzał znowu na zegarek. Zbliżało się wpół do dwunastej. Wie czy nie wie? Odpowiedział ostrożnie, zgodnie z instrukcją pułkownika Recke:
– Ruppert był, jeśli jestem dobrze poinformowany, dokładnie sprawdzony przez SD.
– Proszę o wyraźną odpowiedź – zażądał Lothar. – Pan usiłuje kluczyć, jak wszyscy oficerowie Abwehry.
– To oskarżenie jest bezpodstawne – odparł chłodno Kloss. – Nie mam archiwum Abwehry w głowie.
– Wystarczy – stwierdził gestapowiec. Podniósł nieco głos, opierając, wzorem Fuehrera, lewą dłoń na biurku. -Abwehra lubi zachowywać swoje archiwum dla siebie, co? A może wam nie przeszkadzało, że Ruppert był przed wojną na usługach polskiego wywiadu?
– Ruppert?! – Kloss musiał odegrać zaskoczenie, a wskazówki zegarka wirowały mu przed oczyma. Więc wie! Widział już Rupperta w kawiarni Pomianowskiego i gestapowców czekających na Annę. Lothar zastawił oczywiście pułapkę. A może podejrzewa także Klossa? Może chce, żeby Annę wprowadzono do jego gabinetu wówczas, gdy on, Kloss, jeszcze tu będzie? Musiał natychmiast uprzedzić dziewczynę. Teraz liczyły się już minuty.
– Nic nam nie wiadomo o zdradzie Rupperta – stwierdził. -Jeśli go zdemaskowaliście, gratuluję sukcesu -dławił się własnymi słowami.
– A zdemaskowałem go. Zdemaskowałem-powiedział Lothar. -I to bez waszej pomocy. Jesteście organizacją -ryknął nagle – która nie wykonuje swych obowiązków! Może to pan powtórzyć swojemu szefowi!
– Kto przydzielił Rupperta Henningowi? – zapytał Kloss. – Sprawdzenie jego przeszłości również powierzono wam. – Spojrzał ostentacyjnie na zegarek.
– Spieszy się pan? – głos Lothara zabrzmiał ironicznie.
– Spieszę się – odpowiedział Kloss. – Co mam przekazać pułkownikowi Recke? – Była za kwadrans dwunasta.
– Chwileczkę. Chciałem panu zadać parę pytań. Osobistych, Kloss. Pan przyjaźnił się z Ruppertem?
– Przesada. Znałem go.
– Rozmawiał pan z nim o Henningu?
– Byłem wtedy na przyjęciu – odpowiedział Kloss. -Podobnie jak pan. Przedstawił mnie Benicie.
Ruppert czeka już w kawiarni, Anna będzie tam za chwilę. Jest punktualna. Zawsze była, niestety, punktualna. Lothar na pewno nie aresztował Rupperta; wycisnął z niego wszystko i za chwilę będzie miał Annę. On już nie zdąży; jest za dziesięć dwunasta.
– Aresztował pan Rupperta? – zdecydował się na pytanie.
Na twarzy Lothara pojawiło się cos w rodzaju uśmiechu. Teraz i on spojrzał na zegarek.
– Uważa mnie pan chyba za idiotę, Kloss. Proszę po wiedzieć pułkownikowi von Recke, żeby przeszukał te swoje archiwa. Jeśli jest coś o Ruppeicie, dostarczcie mi.
Niewiele się od pana dowiedziałem.
Kloss wstał.
Pięć minut. Zostało mu jeszcze pięć minut.
Długi korytarz. Schody. SS-man podniósł kratę. Znowu korytarz. Powinien biec, ale musi iść wolno, obojętnie minąć wartownika, jakie ma zresztą jeszcze szansę? Dwunasta za trzy minuty.
W tej właśnie chwili, gdy Kloss opuszczał gmach na Szucha, w kawiarni Pomianowskiego kapitan Ruppert zamawiał kawę. Spojrzał przez szybę, rozłożył na stole gazetę i rzucił na nią pudełko papierosów. Żal mu właściwie było tej dziewczyny, na którą czeka w rogu sali dwóch agentów Lothara po cywilnemu, ale z litością i goryczą myślał przede wszystkim o sobie. Oto do czego go doprowadzili! On, kapitan Willy Ruppert, oficer z wielką przyszłością, kochanek najpiękniejszej kobiety w Warszawie, musi odgrywać tu, w tej polskiej kawiarni, rolę przynęty, małego szpicla, którego można bezkarnie skopać i zeszmacić. Nienawidził teraz ich wszystkich: Lotharów w czapkach z trupimi czaszkami, brutalnych i pewnych siebie, Polaków, którzy zmusili go do zdrady i tych mijających go na ulicach, o wzroku utkwionym w ziemię, żeby ukryć strach i pogardę. Starszy pan wybijał jakąś melodię na pianinie; fatalnie fałszował ten starszy pan; Ruppert ma absolutny słuch, stara się więc nie słuchać; znowu spojrzał w szybę. Ta dziewczyna powinna już być! A może nie przyjdzie? Chciałby, żeby nie przyszła, właściwie naprawdę chciałby, żeby jej nie dosięgli oprawcy z Polizeistrasse, ale natychmiast ogarnął go strach. Lothar nie uwierzy, oświadczy, że Ruppert go okłamał. Jaki los go czeka? Dwaj agenci obserwowali go uważnie. Znał te twarze, chłodne twarze zbirów. Obaj jednocześnie spojrzeli na zegarki. Niecierpliwili się.
Kloss złapał właśnie rikszę na placu Unii.
– Spiesz się, bracie – powiedział po polsku. Niewiele go teraz obchodziła konspiracja. Rikszarz spojrzał ze zdziwieniem i nacisnął pedały. Mknęli prosto Marszałkowską. Pięć po dwunastej. Kloss rzucił chłopcu pieniądze i wyskoczył z rikszy. Był znowu niemieckim oficerem, któremu nigdzie nie pilno. Przeszedł obok kawiarni Pomianowskiego; spojrzenie przez szybę i uczucie ulgi obezwładniające niemal. Ruppert siedział sam przy stoliku. Natychmiast myśclass="underline" co się stało z Anną?
Anna szła Wilczą do Alej Ujazdowskich. Spieszyła się. Minęła grupkę ludzi zgromadzonych przy Bekanntma-chung przyklejonym na murze. Gdy dochodziła do rogu Mokotowskiej, zobaczyła nagle przed sobą pustą ulicę. Był to zawsze sygnał alarmowy. Przechodnie zniknęli z Wilczej. Jakiś sklepikarz z sutereny zatrzaskiwał drzwi swojej nory. Przystanęła. W tej chwili otarła się niemal o nią rozpędzona paniusia z bochenkiem chleba wystającym z torebki.
– Łapią na rogu Kruczej – szepnęła.
Anna natychmiast zmieniła trasę. Trudno – spóźni się o dziesięć minut. Skręciła w Mokotowską, doszła aż do placu Zbawiciela, omijając niebezpieczny kwadrat. Na Marszałkowskiej wydawało się bezpiecznie; gazeciarz wykrzykiwał „Nowy Kurier Warszawski", ludzie sterczeli na przystankach, a na rogu starszy pan w okularach sprzedawał jak zwykle papierosy własnej roboty w gilzach „Morwitan". Anna znała tego starszego pana. Był przed wojną wysokim urzędnikiem w Ministerstwie Leśnictwa. Uśmiechnęła się do niego i przyspieszyła kroku. Było już dziesięć po dwunastej.
Kloss czekał. Z której strony nadejdzie Anna? Czy kawiarnia jest obstawiona czy są tylko w kawiarni? Musi zauważyć Annę dostatecznie wcześnie, w przeciwnym wypadku… Stanął w bramie. Nadjeżdżający tramwaj przysłonił mu na chwilę przeciwległą stronę Marszałkowskiej. Tramwaj ruszył i wtedy zobaczył Annę! Jak trudno me biec! Gdy przechodził przez jezdnię, wojskowy samochód otarł się niemal o niego. Anna była już na krawędzi chodnika, spostrzegła Klossa dopiero, kiedy podszedł do niej i potrącił ją tak gwałtownie, że torebka dziewczyny upadła na ziemię.
– Przepraszam – powiedział podnosząc torebkę. I dodał: – Nie idź tam. Gestapo!
Anna natychmiast zawróciła i zniknęła w tłumie. Kloss został sam. Skręcił w Piusa XI. Potem w ciągle pustą Mokotowską. Stanął i wyciągnął papierośnicę. Ręka mu drżała, gdy zapalał zapałkę.
Uspokój się, idioto – pomyślał. – Uspokój się, ona jest bezpieczna.
Na murze starej kamienicy zatarty, ale przecież widoczny, wymalowany koślawymi literami, widniał napis: „Warszawa walczy".
8
O 12.40 agenci gestapo podeszli do czekającego ciągle Rupperta.
– Idziemy – oświadczył jeden z nich – ona już nie przyjdzie.
Ruppert podnosił się niechętnie z krzesła; wiedział, co go czeka. Miał jeszcze odrobinę nadziei, gdy znaleźli się na Marszałkowskiej. Może się po prostu spóźniła, może ją jednak zobaczy! Ostatecznie pal diabli tę polską dziewczynę, chodzi przecież o niego, o Rupperta. On był właściwie bez winy, chciał żyć spokojnie i do niczego się nie mieszać. Nie lubił hitlerowców, ale nie miał także nic wspólnego z Polakami. Polacy dwukrotnie zmusili go do współpracy, a teraz zmusił go Lothar. Ojciec Willego, przemysłowiec z Ruhry, miał rację mówiąc, że człowiek jest tylko śrubką w maszynie i nie ma właściwie żadnego wpływu na kształtowanie własnego losu. Nie warto być bohaterem, warto natomiast mieć pieniądze i kobiety. A jeśli chodzi o cenę… Jaką cenę trzeba będzie zapłacić teraz za własne życie?