Выбрать главу

Lothar czekał już w gabinecie. Popatrzył na Rupperta swym szklanym wzrokiem, zapalił papierosa, nawet mu nie proponując.

– Okłamałeś nas – powiedział – a nas nie wolno okłamywać.

Ruppert chciał krzyknąć, że jest oficerem niemieckim, że nie pozwoli ze sobą tak rozmawiać, że nie wolno mówić mu per „ty", nawet jeśli jest podejrzany – że za kampanię polską otrzymał Żelazny Krzyż, ale wybełkotał tylko:

– Ja naprawdę się z nią umówiłem, może mi pan wierzyć! Bał się. Czuł krople potu na czole, miał dłonie wilgotne.

Czy zobaczę jeszcze Ilze? – myślał bez przerwy.

Lothar obserwował go uważnie; strach Rupperta nie uszedł jego uwagi. Lubił, gdy ludzie się bali, były to jedyne momenty coś warte w jego życiu; doznawał wówczas szczególnej rozkoszy, niemal fizycznej. Nigdy nie bił, gdy na twarzy przesłuchiwanego zobaczył to, co dostrzegał teraz na twarzy Rupperta. Wiedział wówczas, że to jego człowiek, że należy go oszczędzać, ale później zmieniał często zdanie i umiał zastrzelić bez wahania tchórza z którego już wszystko wycisnął.

– Dobrze sobie przypomnij – cedził słowa – nikomu nie powiedziałeś o naszej rozmowie?

– Nikomu, panie sturmbannFuehrer.

– Ilzie?

– Nie wspominałem Ilzie – powiedział Ruppert, a chciał krzyknąć: „Wara ci od tej dziewczyny, jak śmiesz mówić o niej po imieniu?"

– Jesteś pewien?

– Proszę mi wierzyć, panie sturmbannFuehrer.

W pobliskim pokoju rozległ się krzyk, urwany nagle, a Ruppert doznał złudzenia, że ten krzyk trwa, jakby ktoś puścił płytę, powtarzającą ciągle ten sam dźwięk.

Lothar uśmiechnął się, a uśmiechał się rzadko.

– Daję ci szansę – powiedział. – Właściwie nie powinienem tego robić, bo jesteś szmata i zdrajca, ale mam do ciebie słabość. Jeśli w ciągu dwóch dni znajdziesz tę dziewczynę…

– Jak mam to zrobić? – spytał Ruppert.

– Twoja sprawa, mój drogi. Myśmy nie kazali ci brać pieniążków od polskiego wywiadu… To twoja ostatnia szansa, Ruppert, a jeśli nie, wiesz, co cię czeka?

– Wiem – powiedział i wiedział naprawdę. Przed oczyma miał pusty dziedziniec gmachu przy Polizeistrasse, kamienne płyty, codziennie polewane i czyszczone. Gdzie zabijają? Pewno nie na dziedzińcu, tylko w piwnicy, w ciemności. Ruppert nie chciałby umierać w ciemnościach. Od dziecka bał się ciemności.

– A wstąp tam, mój drogi, do tej meliny – dodał Lothar. – Może spotkasz swojego starego znajomego, Szmidta. Bardzo chciałbym z nim pogadać.

Więc pozwalają mu odejść i Ruppert odchodzi, nie myśląc, że to tylko odroczenie wyroku. Wyjść – najważniejsze w tej chwili wyjść i nie widzieć bladej gęby Lothara i kamiennych płyt dziedzińca tego gmachu.

9

– Anna musi zniknąć – powiedział Kloss. – Lothar ma jej rysopis.

Siedzieli we trójkę w składziku. Marcin rozkładał figury na szachownicy, potem spychał je lewą ręką do pudełka. Anna położyła dłoń na ramieniu Klossa.

– Przesadzasz – uśmiechnęła się – najwyżej zmienię uczesanie.

Nie rozumieli, ciągle nie rozumieli! Nie doceniali przeciwnika, lata okupacji wpoiły im przede wszystkim pogardę dla Niemców.

– Zrobią wszystko, żeby cię znaleźć – tłumaczył. -Lothar teraz wie, że postanowiliśmy dotrzeć do Hen-ninga. Będzie go pilnował lepiej niż Kutschery. Lothar to niebezpieczny przeciwnik.

– Otrzymałem ponaglenie – Marcin mówił cicho, nie przerywając zabawy szachami. – Plany Henninga musimy mieć za wszelką cenę.

– Zapłacimy wysoką cenę – powiedział Kloss przez zęby i pomyślał, że tą ceną może być Anna albo on, albo oni wszyscy, ale wiedział także, że nie zrezygnuje i tak już będzie do końca tej wojny: niewykonalne zadania, które trzeba wykonać…

– Masz jakiś plan?- zapytał Marcin.

– Przekaż Adamowi, że jest spalony – powiedział. -Najlepiej zerwij z nim na pewien czas kontakt.

– Już to zrobiłem. Więc masz jakiś plan?

– Tak – rzekł Kloss. – Potrzebna mi będzie Anna.

– Powiedziałeś, że musi zniknąć.

– Zniknie jutro – każde słowo sprawiało mu ból. Nie miał prawa narażać Anny, a musiał ją narażać, bo to była jedyna szansa, by nierealne zamienić w ledwie prawdopodobne.

– Zgadzam się – powiedziała Anna. Kloss pomyślał, że brak jej wyobraźni; nie w pełni zdaje sobie sprawę z ryzyka. Podejmowała najtrudniejsze zadania i zawsze wierzyła, że to się musi udać. A przecież nie mogła wiedzieć, na czym polegał jego pomysł…

Jedyną szansę zdobycia planów von Henninga dawała Benita, brzydka dziewczyna w okularach, której nie należało jednak lekceważyć, bo wiedziała, że jest brzydka i nieczęsto jej oczy traciły wyraz czujności. Przyszła do niego wieczorem, tak jak umówili się telefonicznie, z doskonałą, iście niemiecką punktualnością. Zegar nad tapczanem wybił właśnie ósmą, gdy zastukała do drzwi.

– Ojciec spędzi wieczór u generała von Falkenheima -powtórzyła to samo, co słyszał już przez telefon i na czym opierał cały swój plan. – Mam czas dla ciebie – szepnęła, gdy zdejmował jej płaszcz – ale ciągle trochę się boję.

– Czego się boisz? – zapytał. Wchodzili już do pokoju, na stole stały dwa nakrycia, kieliszki, ogarnęła to jednym spojrzeniem.

– Gdy interesuje się mną ktoś sympatyczny… Czy mógłbyś zapomnieć na ten wieczór, że nazywam się Benita von Henning?

– Nie myślę o tym – powiedział, nie bardzo pewien, czy kłamie dostatecznie przekonująco. – Nie myślę, że jesteś najlepiej strzeżoną dziewczyną w Warszawie.

– To cię podnieca?

– Nie, nie! – zawołał szybko i posadził ją na krześle.

Spojrzała w kierunku otwartych drzwi do sypialni, potem wychyliła pierwszy kieliszek. Kloss nastawił tango. Benita tańczyła rzeczywiście świetnie, czuł, jak powoli ustępuje jej nieufność, jak przytula się do niego coraz serdeczniej… Potem zdjęła okulary i położyła je na stole.

– Świetnie tańczysz, Hans.

– Ty też, Benito – powiedział i tym razem nie kłamał.

– Rzadko tańczę. Na wieczorkach szkolnych siedziałam najczęściej pod ścianą.

– Głupstwo – szepnął Kloss – jesteś śliczną dziewczyną, Benito – chyba trochę przesadził, ale głupio czuł się w tej roli. Odsunęła się od niego.

– Kłamiesz, po co kłamiesz?

– Mówię prawdę – powiedział. – Pomyślałem to już wówczas, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy na dworcu.

– Byłeś na dworcu?

– Przypadkowo – szepnął i zrozumiał, że popełnił znowu błąd. Nie należało tego mówić. W jej wzroku powrócił wyraz czujności.

Napełnił kieliszki, ona piła posłusznie, była już jednak trochę inna, nie zdejmowała okularów i nieustannie czuł na sobie jej uważne spojrzenie.

– Chcesz mnie upić? – zapytała.

– Czy to coś złego?

– Nie, oczywiście nie. Więc pijmy! – znowu przytuliła się do niego. – Tak rzadko bywam pijana, mam mocną głowę. Prawda, że mam mocną głowę?

Potem kazała przynieść sobie szklankę wody. Była to właśnie okazja, na którą czekał, miał już dosyć tego wieczoru i oszukiwania brzydkiej dziewczyny, której nieszczęściem było nazwisko von Henning. Wyszedł do kuchni, napełnił szklankę wodą z kranu i wyjął z kieszeni małą fiolkę. Ten środek usypiający powinien działać natychmiast.

Nie przypuszczał i nie mógł dostrzec, że Benita wstała od stołu i przez otwarte drzwi widziała tę scenę. Była znacznie mniej pijana, niż Kloss sądził, właściwie zupełnie trzeźwa. Zobaczyła go z fiolką w dłoni i zrozumiała. Gdy wrócił do pokoju, siedziała już na swoim miejscu i oglądała pusty kieliszek.

– Nalej mi jeszcze – szepnęła. – Naprawdę chcę się upić.

Kloss podał jej szklankę, ona wzięła ją do ręki i podniosła do ust.

– A teraz nastaw patefon.

Zmieniał płytę. Benita wylała wodę do doniczki z kwiatami i trzymając ciągle pustą szklankę w ręku, udając, że już wypiła, przytuliła się do niego, gdy patefon powtarzał znów sentymentalne tango.

– Naprawdę mi się podobasz – szepnęła: – Podobasz mi się znacznie bardziej niż Ruppert – wybuchnęła śmiechem. -Jesteś przystojniejszy i sprytniejszy. O, Hans, umiesz sobie radzić z dziewczętami!

Zaczęła śpiewać, potem urwała na-;le, Kloss czekał, aż zaciąży mu w ramionach i przymknie oczy. Środek usypiający powinien już działać, ona jednak ciągle mówiła:

– Mam ładny głos, prawda? Wszyscy mówią, że to jedno mam przynajmniej ładne. No, pocałuj mnie… Jesteś jednak nieśmiały, Hans.

Wreszcie opadła na krzesło. Kloss był już pewny, że z trudem pokonuje senność.

– No, nalej jeszcze, nalej swojej brzydkiej dziewczynie, którą tutaj podstępem zwabiłeś.

– Co ty wygadujesz, Benito?

Zanurzyła wargi w kieliszku.

– O Boże, jak mi się kręci w głowie. Hans, nie masz pojęcia, co się dzieje ze światem! Co ty ze mną zrobiłeś?

Odprowadził ją do sypialni, położył na tapczanie. Szepnęła jeszcze: – Chodź do mnie – i przymknęła oczy.

Kloss pochylił się nad nią; oddychała spokojnie i równo, ale wolał odczekać dobrą chwilę, zanim otworzył torebkę Benity i na jej dnie znalazł klucze. Przekonany, że dziewczyna śpi, wrócił do sąsiedniego pokoju. Wówczas Benita otworzyła oczy; z kieszeni sukienki wyjęła mały pistolet typu „Walter". Zawsze nosiła broń, nawet w Berlinie, a tu, w Polsce, nie rozstawała się z nią nigdy. Pojawiła się na progu właśnie w momencie, gdy Kloss podchodził do dużej szafy.