Wszedł do budynku szkoły, gdzie mieścił się sztab dywizji, zameldował się swemu dowódcy dywizji pancernej, pułkownikowi Helmuthowi von Zanger.
– Jak zwykle punktualny co do sekundy – powiedział z uznaniem pułkownik. – To wielka zaleta u młodego oficera – zwrócił się do grubego szefa sztabu, który kreślił na rozłożonej przed sobą mapie jakieś strzałki, używając na przemian raz czerwonego, raz niebieskiego ołówka. Tamten pokiwał głową bezmyślnie, a sturmfuehrer Stedtke, którego czarny mundur SD odcinał się od zgniłej zielem innych mundurów oficerskich, uśmiechnął się ironicznie.
– Ponieważ jesteśmy w komplecie – powiedział von Zanger – możemy zaczynać. Siadajcie, panowie. – Rozpostarł przed nimi mapę, usłużnie podsuniętą przez tłustego szefa sztabu. Dziewięciu oficerów pochyliło się nad nią.
– Nasze uderzenie – pułkownik powiódł trzcinką po linii skreślonej przez szefa sztabu – skierujemy tu, rejon wsi Kamieniuszki. Rozpoznanie wykazało, ze w tym miejscu możemy się spodziewać najsłabszej obrony. Zadanie jest następujące: uderzyć wszystkimi siłami dywizji i przerwać bolszewickie umocnienia na niewielkim odcinku. Zagon pancerny musi się wedrzeć dwadzieścia, dwadzieścia pięć kilometrów w głąb obrony nieprzyjaciela i oprzeć się o miasteczko Szepielnikowo. Tam dokonuje manewru, zmienia kierunek marszu pod kątem prostym, skręcając na północ. Po dalszych piętnastu, dwudziestu kilometrach następuje spotkanie z 33 dywizją pancerną. W ten sposób w ciągu ośmiu do dziesięciu godzin przerywamy front bolszewicki na odcinku mniej więcej czterdziestu kilometrów. Korzystając z dezorganizacji przeciwnika, podciągamy zaopatrzenie. W tym czasie drugi rzut niszczy siłę żywą nieprzyjaciela, przeczesując teren workowatego zagłębienia. Oczywiście warunkiem powodzenia przedsięwzięcia jest całkowite zaskoczenie. Pamiętajcie, panowie, że mamy rok czterdziesty drugi, że to nie lato zeszłego roku. Bolszewicy zdołali się już nieco otrząsnąć i usiłują zmontować obronę na linii rzeki Kamienica. Tylko niespodziewane, zmasowane uderzenie pozwoli nam wypełnić postawione przez dowództwo korpusu zadanie. Czy wszystko jasne? Czy któryś z panów oficerów ma jakieś pytania? – Pułkownik zdjął okulary, przecierał je skrawkiem irchy, błądząc po ich twarzach mętnym wzrokiem krótkowidza.
Oczywiście leutnant Kloss miałby pytanie do pułkownika von Zanger, ale właśnie on nie może o nic zapytać. Dobrze byłoby znać dokładny termin uderzenia, ale i tak informacja ma duże znaczenie. Na szczęście dowódca trzeciego pułku wyręcza Klossa, zadając to pytanie. Idzie mu o termin planowanego uderzenia. Rzecz w tym, że znaczna część dział pancernych jego pułku poddawana jest okresowemu przeglądowi, który będzie można zakończyć najwcześniej jutro.
– Zdąży pan – uspokoił go szef sztabu. – Termin jest siódmego, to znaczy pojutrze, godzina 4.30 rano. Oczywiście dowódcy poszczególnych odcinków otrzymają zalakowane koperty, które będą mogli otworzyć dopiero po północy. Przegrupowanie musi nastąpić w ciągu trzech – czterech godzin przed świtem, aby zaskoczenie było kompletne.
– Nie ma żadnych pytań? – włączył się pułkownik. -Więc to wszystko, jeśli idzie o sprawy operacyjne. A teraz sturmfuehrer Stedtke poinformuje panów o krokach podjętych w celu zapewnienia bezpieczeństwa na tyłach.
– Dziś wydałem – Stedtke powoli wstaje z krzesła -rozporządzenie dotyczące obowiązku zgłaszania się młodzieży w celu wyjazdu na roboty do Niemiec. Termin natychmiastowy. Oczywiście nie liczę, że zjawi się zbyt wielu chętnych, więc od jutra spróbujemy ochotników poszukać. Znajdziemy ich, choćby poukrywali się w mysich dziurach…
Pułkownik von Zanger ziewnął, dyskretnie zasłaniając sobie usta dłonią. Przez chwilę Kloss spotkał się z nim wzrokiem. Pułkownik był znudzony, najwyraźniej znudzony gadaniną Stedtkego.
5
Kloss leżał wygodnie rozciągnięty na kanapie pod makatką z frędzlami i myślał, jak niewiele trzeba, by ten zwykły, biurowy pokój uczynić drobnomieszczańskim gniazdkiem w najlepszym bawarskim stylu. Ta koszmarna makatka, nie wiadomo skąd wyciągnięta etażerka na cienkich nóżkach z jedną jedyną książką „Mein Kampf ", bo drugą książkę, „Vademecum lekarza frontowego", przed chwilą przeglądał, a teraz podłożył ją pod głowę. Na najwyższej półeczce etażerki siedem porcelanowych słoni, najmniejszy był wielkości palca, a największego Kloss nie mógłby zmieścić w dłoni. Czy Marta wozi to wszystko ze sobą? Przerzucają ją przeciei nieustannie, dzieli los oficerów frontowych, a dźwiganie tego szkaradzieństwa jest przecież nonsensem.
Spojrzał na staromodny aparat telefoniczny z korbką, zawieszony na ścianie, zdziwił się, dlaczego jeszcze nie dzwonią, zostawił przecież numer Marty Becher dyżurnemu podoficerowi sztabu. Przyszedł tutaj, chociaż domyślał się, że Marty nie zastanie. Po ostatniej nocy Marta jeszcze nie wróciła do domu. Przechodząc obok nie otynkowanego gmachu, zamienionego na szpital przyfrontowy, widział stale nadjeżdżające ciężarówki, z których wyładowywano sztywnych i nieruchomych jak bele materiału żołnierzy Wehrmachtu. Wiedział więc, że Marta nieprędko się zjawi, on sam przecież meldunkiem o planowanym uderzeniu dostarczył jej roboty. Ale postanowił skorzystać z klucza, którego zazdrościli mu wszyscy oficerowie stacjonujący w tym miasteczku. Chciał być chwilę sam, wyciągnąć się na jej brzydkiej, acz wygodnej kanapie i przemyśleć ostatnie wydarzenia.
Mogło być na przykład tak – Kloss uśmiechnął się do obrazu, który wyrósł mu przed oczyma. – Tłusty szef sztabu siedzi w bunkrze na przednim skraju niemieckich pozycji. Nie można mu odmówić odwagi, nie należy do sztabowców starających się z dala obserwować przebieg zaplanowanych przez siebie operacji. Wtacza swe duże cielsko w miejsca najgorętsze, a mimo to zawsze ma piekielne szczęście. Od początku wojny nawet go nie drasnęło. Więc siedzi w tym wysuniętym do przodu bunkrze, miętosi w zębach zgasłe cygaro, nadsłuchuje chrzęstu gąsienic czołgów zajmujących pozycje wyjściowe, sunących powoli, bez świateł, kierowanych jedynie kolorowymi błyskami latarek elektrycznych. Szef sztabu wpatruje się w polowy telefon; za chwile powinien otrzymać meldunki o ukończonej koncentracji. Prawdopodobnie o 3.55 (Kloss usnął tej nocy dopiero o świcie i podobnie jak szef sztabu wpatrywał się w wolno biegnącą wskazówkę sekundnika), więc prawdopodobnie o 3.55 zadzwonił wreszcie ten telefon i szef sztabu dowiedział się o pełnej gotowości i o tym, że nie zauważono żadnego ruchu po stronie nieprzyjaciela. Być może nie zakończył nawet tej rozmowy, zagłuszyła ją kanonada, na pewno zapienił się, zaczął krzyczeć w słuchawkę, że każe rozstrzelać tego idiotę, który rozpoczął ogień za wcześnie, ale przerwał, bo poinformowano go, że to właśnie Iwan rozpoczął natarcie, że to salwy radzieckich czołgów i dział rozbijają w puch skoncentrowane oddziały pancerne, zaskoczone i przerażone.
Czy tak właśnie było? Tego się nigdy Kloss nie dowie. Gruby szef sztabu już nigdy nie pójdzie na przedni skraj obrony. O jego śmierci Kloss dowiedział się rano. Jedno jest pewne: niespodziewane radzieckie uderzenie całkowicie zdezorientowało Niemców, kilkanaście kilometrów terenu przeszło we władanie Rosjan, a najważniejsze, że plan opracowany gdzieś wyżej, w sztabie korpusu lub armii, nakazujący dywizji pancernej von Zangera przerwanie frontu, wziął w łeb, że 33 dywizja, która kilkadziesiąt kilometrów na północ ruszyła do natarcia, by połączywszy się z dywizją von Zangera stworzyć kocioł, sama znalazła się w okrążeniu.
Sprawa rozejdzie się szeroko, żołnierze długo pamiętają takie niespodzianki, trzeba sporo czasu, aby uzupełnić straty, poprawić morale wojska. Oczywiście będzie śledztwo, szukanie winnych, ale któż może podejrzewać Hansa Klossa o to, że to właśnie on przekazał datę i miejsce uderzenia, tym bardziej że właśnie Hans Kloss będzie jednym z tych, do których należy prowadzenie śledztwa w tej sprawie. Dlatego zostawił numer telefonu, bo wie, że nie minie go rozmowa z von Zangerem, że będzie się musiał gęsto tłumaczyć, zwalać winę na sztab korpusu albo armii, gdzie mógł nastąpić przeciek informacji, bo przecież pan pułkownik nie przypuszcza, że któryś z jego oficerów mógł okazać się zdrajcą…
– Nie zdrajcą, zdradę wykluczam – powiedział von Zanger w dwie godziny później. Stali przed nim wyprężeni, obaj ze Stedtkem. Kloss zaskoczony był opanowaniem i spokojem von Zangera. Spodziewał się wybuchu furii, bicia pięścią w stół, ale von Zanger był jak zwykle chłodny, spokojny, nieco znudzony. – Zdradę wykluczam – powtórzył – ale nie wykluczam gadulstwa.