Ogromne chippendalowskie biurko, takież fotele i szafy. Jedynym dysonansem w tym wnętrzu było proste amerykańskie krzesło obrotowe stojące przy biurku. Sprawdził, że szuflady biurka są nie zamknięte. Ich zawartość postanowił przejrzeć potem. Teraz chciał znaleźć przede wszystkim miejsce, gdzie Wąsowski przechowywał papiery godne, jego zdaniem, zabezpieczenia. Odsunął szafy od ściany, szukając jakiegoś schowka, kolejno podnosił obrazy, potem zwinąwszy dywan, przyświecając sobie latarką, metr po metrze lustrował podłogę, ale wszystko na próżno.
Kiedy już niemal zrezygnowany, usiadł na amerykańskim obrotowym krześle, gotów zabrać się do przeglądania zawartości szuflad – w końcu trzymanie wszystkiego na wierzchu pasowałoby nawet do niefrasobliwego stylu życia hrabiego Edwina Wąsowskiego – przypomniał sobie o dysonansie, który go uderzył zaraz po wejściu do gabinetu. Wstał, postawił krzesło na biurku, obmacał wyścielone skórą oparcie i siedzenie, ale tam nic nie było. Przewrócił krzesło do góry nogami, dostrzegł wkręty przytrzymujące stalową tarczę, do której przymocowana była śruba obracająca fotel. Wiedział, że jest na włamógł się ogolić, bielizny i odzieży na zmianę, a także przyzwoitego odżywiania. Bez spełnienia tych podstawowych warunków wszelkie próby przeprowadzenia ze mną jakichkolwiek rozmów skazane są z góry na fiasko. Zechce pan to powiedzieć mojemu przyjacielowi, standartenfuehrerowi Dibeliusowi. – Wstał i skłonił się lekko, jakby uznał rozmowę za skończoną. Za wszelką cenę chciał wyprowadzić tego małego grubasa z równowagi.
– Wstać! – ryknął Lohse. Zdaje się, że stracił już panowanie nad sobą. -Ty myślisz, świnio, że my tu z tobą na rozmowy! Przekonasz się zaraz, że to pomyłka. Pałki
moich chłopców zmiękczają nawet hrabiowskie tyłki! – nabrał powietrza, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale właśnie otworzyły się drzwi, stanął w nich oberleutnant Kloss.
To nagłe wejście tak zaskoczyło Lohsego, że dobrą chwilę stał jeszcze z półotwartymi ustami. Wąsowski odwrócił się i spotkał się wzrokiem z młodym oficerem Abwehry.
Nie drgnęła mu nawet powieka – pomyślał Kloss z satysfakcją.
– Nie denerwuj się, Adolfie – powiedział Kloss. Odwrócił wzrok od twarzy Wąsowskiego, jak od jakiegoś obojętnego przedmiotu. -Widzę, że zacząłeś robotę beze mnie. Mówiłem ci już, że bardzo się ucieszyłem, kiedy Reiner zakomunikował mi, że będziemy pracować razem. Jak twój pacjent? Sądząc z niezbyt dobrego humoru, nierozmowny, co? – Plotąc trzy po trzy, przechadzał się po pokoju. – Myślę jednak, iż pan Wąsowski zrozumie, że niekiedy jest lepiej mówić, niż milczeć. – Ostatnie zdanie wypowiedział w ten sposób, by znów na dłuższą chwilę spotkać się wzrokiem z Wąsowskim.
– Może spróbujesz ty? – Lohse nie ukrywał drwiny.
– Marzę o tym – rzekł Kloss. – Zechce pan spocząć, panie hrabio – zwrócił się do Wąsowskiego, wskazując
mu stojący w rogu pokoju wygodny fotel. Kątem oka dostrzegł, że twarz Lohsego nabiegła krwią.
– Co Wehrmacht, to Wehrmacht-powiedział Wąsowski siadając. – Od razu poznać.
– Nie zapomnij mnie zawołać, kiedy zacznie śpiewać – powiedział Lohse. Nie usiłował nawet kryć rozsadzającej go wściekłości. Z rozmachem zamknął za sobą obite materacem drzwi. Nareszcie zostali sami.
– Kieliszek koniaku, panie hrabio? – Kloss otworzył stojącą przy oknie szafę. Bał się, że Lohse podsłuchuje, a być może także obserwuje ich rozmowę. Zbyt dużo opowiadano o tajemnicach pokojów przesłuchań w alei Szucha, by wszystko miało być nieprawdą. Wąsowski powinien to zrozumieć.
– Na czczo? – zapytał Wąsowski.
– Nie dostał pan śniadania?
– Przynieśli jakąś bryję, me próbowałem nawet wziąć do ust. Usiłowałem właśnie wytłumaczyć pańskiemu przyjacielowi, poruczniku, że dopóki nie będę należycie traktowany…
– Sprytna postawa, przyznaję. I myślę, że można załatwić panu należyte traktowanie. Pańskie stanowisko społeczne, niedawne jeszcze wpływy, szerokie, bardzo szerokie znajomości upoważniają nas chyba do specjalnego trybu postępowania. Zresztą nie jest pan tuzinkowym szpiegiem.
– Posądzenie o szpiegostwo trzeba udowodnić nawet w Niemczech.
– Myli się pan, nie trzeba, nawet w Niemczech. Ale w skrytce w pańskiej łazience na znalezionych tam banknotach dolarowych i rolkach filmu „Agfa" (to bardzo dobrze, że nawet do celów wrogich Rzeszy używa pan niemieckich filmów) były odciski pańskich palców, hrabio. Bardzo nieostrożnie. Czy nikt pana nigdy nie ostrzegał?
– Tak – powiedział Wąsowski. – Byłem nieostrożny. -Uśmiechnął się. Wciągała go ta gra. Jeszcze nie wiedział, do czego zmierza ten człowiek ubrany w niemiecki mundur, którego odwagę i inteligencję zdołał był nieraz poznać, ale czuł, że tamten wciąga go w jakąś grę, swoją, a więc także i jego grę.
– Dwukrotnie użyliśmy słowa szpiegostwo. Czy to dobre słowo?
– Nie rozumiem – uniósł brwi Wąsowski. – Czyżby moja niemczyzna budziła pańskie wątpliwości?
– Pewne sprawy z pozoru wyglądają podobnie – zamyślił się Kloss. – Użyję porównania medycznego. Dwie zupełnie różne choroby mogą wywoływać bardzo podobne objawy. Niewprawny lekarz, stawiając diagnozę, wybierze oczywiście chorobę częściej spotykaną. Sądząc po objawach, powiedziałby taki lekarz, mamy do czynienia ze szpiegostwem.
– A co powiedziałby dobry lekarz? – Wąsowski poczuł, że zbliża się bardzo ważna chwila w ich rozmowie.
– Nie wykluczałby tej możliwości, ale wziąłby pod uwagę także inną. Zastanowiłby się, czy ta choroba nie nazywa się „spisek wewnętrzny".
– Bardzo interesujące – przyznał Wąsowski szczerze. – Bardzo – powtórzył.
– Szczególnie – kontynuował Kloss – jeśli weźmie się pod uwagę hardość pacjenta, jego postawę, z której wynikałoby, że liczy na czyjąś pomoc. Pomoc jest niemożliwa, panie hrabio. – Pochylił się ku Wąsowskiemu. Uznał, że nadszedł czas, by poinformować Wąsowskiego, iż akcja została uzgodniona z Rucińskim. – Pańskiemu lokajowi i zapewne wspólnikowi w zbrodniczych działaniach udało się co prawda zbiec, ale nie liczy pan chyba, że potrafi on pana wyciągnąć z alei Szucha. Żaden z pańskich wpływowych przyjaciół nie kiwnie palcem w pana obronie. Przeciwnie, postara się jak najszybciej zapomnieć, że pana znał. Pomoc z zewnątrz jest niemożliwa – powtórzył. – Jedyną osobą, która może panu pomóc, jest pan sam. – Mocno zaakcentował to zdanie, potem roześmiał się bez przymusu. – Oczywiście trzeba się liczyć z faktem, że niczego na naszym ponurym świecie nie dają za darmo. Myślę, że mógłbym panu obiecać dobre traktowanie, godne pańskiej pozycji i należne pańskiemu wiekowi, gdyby pan mi obiecał, że nie będzie dłużej krył swoich wspólników w spisku zawiązanym dla obalenia władz Rzeszy i naszego wodza Adolfa Hitlera. Czy wyraziłem się jasno?
– Zdaje się, że tak.
– Nie wymagam odpowiedzi natychmiastowej. Musi pan przemyśleć sprawę i wiele sobie przypomnieć. Pomożemy panu w miarę naszych sił i możliwości. Pojechałem wczoraj wieczorem do pańskiego pałacyku w Wąsowie, zwiedziłem pański gabinet. Ma pan bardzo ładne meble. To biurko to prawdziwy Chippendale, a amerykańskie obrotowe krzesło też ma wiele uroku, choć pozornie nie pasuje do pozostałych mebli; jest bardzo funkcjonalne… Niech pan przemyśli sprawę. Dla nas pańskie zeznania są ważne o tyle, o ile będą szczegółowe.
– Zastanowię się, panie poruczniku.
– Wystarczy, jeśli odpowiedź da pan jutro – powiedział Kloss. Podszedł do drzwi, otworzył je szeroko. Dwóch SS-manów poderwało się na jego widok.
– Wyprowadzić aresztowanego – rzucił im i opadł na fotel, na którym jeszcze przed chwilą siedział Wąsowski. Musi poczekać na Lohsego, zorientować się, czy tamten czegoś nie zwietrzył, bo Wąsowski zdaje się zrozumiał rzecz bezbłędnie.
Nie wstając z fotela Kloss sięgnął do pozostawionej na biurku Lohsego paczki papierosów, bezceremonialnie wyjął jednego i zapalił. Musi jeszcze raz przemyśleć wszystkie elementy czekającej go gry.
Kiedy wczorajszej nocy zobaczył czarnego mercedesa, a po chwili samego pułkownika gramolącego się z auta, zrozumiał, że sprawa staje się jeszcze bardziej skomplikowana. Kiedy zaskoczył Reinera błyskiem latarki prosto w oczy i dopiero potem, udając, że właśnie poznał obersta, przepraszał go za to oślepienie, dostrzegł w jego twarzy ten sam strach, którego pierwsze objawy zaobserwował sobotnim rankiem w gabinecie swego szefa.
– Nastraszył mnie pan, Kloss – powiedział oberst, gdy wreszcie ochłonął. Nie myślałem, że pan już tu jest.
– Serio traktuję swoje obowiązki, panie pułkowniku -odparł wtedy. – Jak pan widzi, kierowała nami wspólna myśl. Prawdopodobnie pan także chciał przyjrzeć się papierkom zalegającym przepastne szuflady tego biurka. Myślę, że warto by również obejrzeć willę Wąsowskiego na Żoliborzu.
– Tym zapewne zajął się Dibelius – powiedział Reiner, ale Kloss wyczuł, że pułkownik, podobnie jak on, usiłował dostać się do willi przy wąskiej, cienistej uliczce niedaleko placu Inwalidów. – Odkrył pan coś interesującego?
– Zamierzam przejrzeć to dopiero w Warszawie. Po uporządkowaniu i wyrzuceniu rzeczy niepotrzebnych resztę przekażę oczywiście panu. Chyba że wolałby pan pułkownik zapoznać się z tym wcześniej?
Zapadło krótkie milczenie. Reiner zastanawiał się.
– Nie, Kloss, mam do pana całkowite zaufanie. Ale chciałbym pana o coś prosić. Nie urzędowo – zawahał się – prywatnie – wykrztusił wreszcie to słowo.
Kloss czuł, że Reiner czeka teraz na jego pomoc, jakieś pytanie, które pozwoli mu wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Postanowił tego nie zauważyć. Czekał w milczeniu bez najmniejszego ruchu.