– Gdyby znalazł pan wśród tych papierów jakąś korespondencję z Wiednia, szczególnie z kimś z rodziny von Eckendorff… – znów zawiesił głos.
– Mam nadzieję – Kloss postanowił się nad nim zlitować – że nie będzie to nic ważnego dla śledztwa, a w takim wypadku nie ma potrzeby włączania tych rzeczy do akt sprawy.
– Właśnie, Kloss. Nie zawiodłem się na pańskiej inteligencji. Nie chciałbym, żeby rodzina, z którą przypadkiem spokrewniony jest ten łajdak, a zapewniam pana, że to bardzo przyzwoita niemiecka rodzina, oddana bez reszty Rzeszy i fuehrerowi, miała jakieś kłopoty
– Przepraszam – powiedział Kloss – ale chyba lepiej, jeśli zapytam wprost. To także rodzina pana obersta, prawda?
– Mniejsza o to. Nie możemy pozwolić, żeby uczciwi ludzie cierpieli tylko dlatego, że ten szpieg…
Kloss uznał, że nadszedł właściwy moment dla zasugerowania Reinerowi pewnej myśli.
– Więc pan, pułkowniku – wykorzystał chwilę ciszy, gdyż Reiner zapalał właśnie cygaro – jest całkowicie przekonany, że w grę wchodzi szpiegostwo?
– Czyżby pan wątpił? – prychnął weń dymem.
– Nie chciałbym formułować zbyt pospiesznych wniosków, zawsze mnie pan przed tym przestrzegał, panie pułkowniku, ale…
– Więc jeśli nie szpiegostwo, to co?
– Myślimy o tym samym, panie pułkowniku – powiedział po dłuższej chwili, jakby chciał dać tamtemu czas na samodzielne sformułowanie tej myśli. – Kto wie, czy nie wpadliśmy na ślad zbrodni zdrady stanu. Te plany umocnień wokół kwatery fuehrera, te tłumy niemieckich oficerów wysokich stopni…
– Niech pan przestanie! – zawołał histerycznie Reiner. – Niech pan przestanie! – A potem cicho dodał: – Oby się pan mylił.
Z zamyślenia wyrwał Klossa głos Lohsego:
– Udało ci się, Hans?
– Myślę, że się uda, ale trzeba zacząć od tego, żeby dać mu porządną celę, przywieźć ubranie, bieliznę na zmianę, obiady z restauracji.
– Musiałby się na to zgodzić Dibelius – powiedział Lohse niepewnie.
– Jeśli za tę cenę uzyska informacje…
– Słuchałem, jak go badasz. Od Abwehry też się można czegoś nauczyć. Nie wiedziałem, że masz zacięcie lekarskie.
– Każdy z nas ma swoje metody, Adolfie -powiedział, patrząc mu prosto w oczy. Lohse nawet nie usiłował ukryć, że podsłuchiwał jego rozmowę z Wąsowskim. – Widzisz, Lohse – powiedział po chwili – chcę się z tobą podzielić pewnym podejrzeniem. A zresztą – machnął ręką, jakby nagle zmienił decyzję – może się mylę, może dopiero jutro, po przesłuchaniu Wąsowskiego…
– Mówisz to tak, jakbyś wiedział na pewno, że Wąsowski będzie śpiewał.
– Mam nadzieję, po prostu mam nadzieję, mój Adolfie.
5
Lohse wyszedł z gabinetu standartenfuehrera niezwykle zdumiony nowym, nie znanym mu dotychczas obliczem swego szefa. Dibelius był nadzwyczajnie słodki. Nie do wiary! On, który potrafił koszarowym żargonem zbesztać jego, hauptsturmfuehrera, w obecności prostych SS-manów, dzisiaj chodził wokół Lohsego jak koło najdroższego gościa.
– Niech pan pamięta, Lohse – wstał i zaczął się przechadzać po gabinecie, gestem wskazując hauptsturmfueh-rerowi, by nie wstawał z fotela – że nie wybrałem pana przypadkiem. Chcąc nie chcąc, musimy współpracować z Abwehrą. Wiem, wiem, co mi pan powie, że nie najwygodniejsze, ale cóż zrobić. Na szczęście oberleutnant Kloss, którego Reiner wyznaczył do prowadzenia tej sprawy pod pańskim kierownictwem, jest oficerem zdyscyplinowanym i jak zapewnia Reiner, umiejącym dostrzec granicę, poza którą nawet najlepszy oficer wywiadu nie powinien się posunąć.
– To żółtodziób, panie standartenfuehrer – wtrącił Lohse – wie pan, z gatunku tych inteligentnych, co mają „swoje metody".
– Tak, tak, Lohse, chyba trafnie pan go określił. Poznać starego fachowca. Nas – bo my obaj z panem jesteśmy starzy policyjni rutynłarze – ci smarkacze, nawet najinteligentniejsi smarkacze, nie potrafią wyprowadzić w pole. Pan się na przykład nie da wyprowadzić w pole, co, Lohse? – poklepał go poufale po ramieniu.
– Klossowi? – prychnął. – Może pan być spokojny, panie standartenfuehrer.
– Zgódźmy się – kontynuował Dibelius rzeczowo – że wszystkie metody są dobre dla osiągnięcia oczekiwanych efektów. Nie mam nic przeciwko temu, żeby Wąsowskiego golono i odżywiano. Nie rozumiem co prawda, po co nieboszczyk ma być dobrze odżywiony, a on chyba nie jest takim idiotą, by nie zdawać sobie sprawy, co go czeka. Ale niech mu tam! Byle gadał! Waszą sprawą, a właściwie pańską Lohse, jest oddzielenie ziarna od plew. W aktach, którymi z pewnością zainteresuje się Berlin, nie powinny znaleźć się nazwiska ludzi, których oddanie fuehrerowi i narodowi niemieckiemu jest powszechnie znane. Ale nie znaczy to, że mamy pobłażać wrogom Rzeszy. Musicie za wszelką cenę wydusić z Wąsowskiego nazwiska jego informatorów, kontakty z wywiadem alianckim. Jak pan myśli, pracuje dla Amerykanów czy dla Anglików?
– Myślę, że raczej nie dla bolszewików – Lohse uznał, że może sobie pozwolić na dowcip.
– Ja także tak myślę – roześmiał się Dibelius. – I jeszcze jedno, Lohse, tak między nami, SS-manami. Naszym przyjaciołom z Abwehry trzeba uważnie patrzeć na ręce. Oni chętnie przyznają się do naszych zwycięstw, a jeszcze chętniej na nasze konto wpisaliby własne porażki.
– Dziękuję za zaufanie, panie standartenfuehrer.
– A propos zaufania – Dibelius jakby nagle sobie przypomniał. – Myślę, że mogę już panu powiedzieć w tajemnicy, że po zakończeniu tej sprawy pchnę do reichsfuehrera wniosek o pański awans. Od dawna się panu
należy.
Tyle łaskawości za jednym razem nie spotkało Lohsego od Dibeliusa jeszcze nigdy. Z portierni głównego gmachu zadzwonił do swego kancelisty, by sprowadzono z aresztu Edwina Wąsowskiego, ale dowiedział się, że pół godziny temu zarządzenie to wydał oberleutnant Kloss, który właśnie rozpoczął przesłuchanie aresztowanego. Lohse przeklął w duchu w gorącej wodzie kąpanego szczeniaka, zamierzał bowiem jeszcze przed przesłuchaniem Wąsowskiego zjeść porządne śniadanie, ale cóż było robić? Ruszył na skos przez dziedziniec, który kilku aresztantów, pilnowanych przez SS-mana, usiłowało właśnie oczyścić ze śniegu.
A oberleutnant Kloss rzeczywiście rozpoczął już przesłuchanie hrabiego. Edwin był ogolony, spod kraciastej sportowej marynarki wyzierała śnieżnobiała koszula. Czerstwa, ogorzała twarz, słowiańskie wąsy i brak krawata przy koszuli czyniły go podobnym do Witosa.
– Mam nadzieję, że śniadanie smakowało panu hrabiemu? – powiedział Kloss.
– Tak – odparł Wąsowski. – Po dobrym śniadaniu i cygarze lepiej się myśli.
– Czyżby wymyślił pan coś interesującego? -podsunął mu skórzane etui z cygarami. Wąsowski wziął jedno, odgryzł koniuszek, poczekał na zapałkę, którą podawał mu Kloss. Zaciągnął się wonnym dymem.
– Spróbuję zaspokoić pańską ciekawość, poruczniku.
– Ani przez chwilę nie wątpiłem w pański rozsądek -postanowił czym prędzej, korzystając z nieobecności Lohsego, przejść do rzeczy. Ponieważ jednak mógł przypuszczać, że jeśli nie Lohse, to kto inny poddaje go ciągłej obserwacji, nie mógł zmienić sposobu rozmowy. -Wspomniałem panu już wczoraj, że przejrzałem zawartość szuflad pięknego biurka w stylu Chippendale. Wśród wielu interesujących dokumentów, o których na pewno jeszcze nieraz pomówimy, znalazłem masę wizytówek. -Wyciąga z kieszeni plik kartoników i jakby od niechcenia rzuca je na biurko w ten sposób, by Wąsowski mógł odczytać nazwiska.
– Tak – odpowiada machinalnie Wąsowski – bywały u mnie piękne nazwiska. -Jego wzrok ślizga się po kartonikach, których przesuwaniem zabawia się oberleutnant Kloss.
– Te wizytówki zawierają tylko niektóre nazwiska, bywało przecież u pana znacznie więcej osób.
– Kiedy pan będzie w moim wieku, także będzie pan znał wiele osób.
– Szczególnie dużo znajomych miał pan wśród oficerów niemieckich, wysokich oficerów – dodał – i to nie tylko Wehrmachtu, ale także SS i policji. Nie wszyscy przecież byli pańskimi dawnymi znajomymi. – Kloss zauważył, że przy słowach „wysokich oficerów" Wąsowski uczynił gest, jakby chciał sprostować. Wzrok Klossą sprawił, że uśmiechnął się tylko.
– Wielu poznałem później, już w czasie wojny, z niektórymi się nawet zaprzyjaźniłem.
– I dlatego uznali pana za znakomitego pośrednika w spisku, który knuli przeciwko naszemu fuehrerowi?
– Zapewne dlatego – szeroko uśmiechnął się Wąsowski.
Właśnie wtedy w drzwiach ukazał się Lohse. Był nieco zasapany.
– No i jak, Hans? Jak twoje znakomite metody? Porozmawiałeś z panem hrabią o medycynie?
– Nie było potrzeby, mój Adolfie. Hrabia Wąsowski zdecydował się właśnie, że powie wszystko.
– Tak, panie hauptsturmfuehrer – potwierdził Wąsowski – powiem wszystko, co wiem. Ale zanim zacznę zeznawać, proszę o kawę.
– Stenograf! – krzyknął Lohse otwierając drzwi do pomieszczenia obok. – Dajcie mi natychmiast stenografa! Stenografa i filiżankę kawy!
– Dzbanek kawy – poprawił Kloss. – Obawiam się, mój Adolfie, że pan Wąsowski będzie miał nam dużo do opowiedzenia.
6
Kiedy Kloss przyjmował plan majora Rucińskiego, kiedy sam uczestniczył w przygotowaniu scenariusza, kiedy wreszcie spostrzegłszy, że Wąsowski zrozumiał, o co idzie, podsunął mu listę osób godnych „rozpracowania", nie przypuszczał, że piekielna maszyna z jego woli puszczona w ruch rozkręci się w tak błyskawicznym tempie.
Na co liczył rozpoczynając tę grę? Przede wszystkim na przedłużenie śledztwa, wplątanie weń osób niewinnych z punktu widzenia interesów wielkich Niemiec, co sprawę zagmatwa, spowoduje szereg interwencji z wysokiego szczebla, utopi istotę rzeczy w stosach wpływających i wychodzących papierów, sprzecznych instrukcji, cichych nacisków. Nie mogąc podjąć żadnej akcji dla uratowania Wąsowskiego, chciał przynajmniej zapewnić mu kilkumiesięczne odroczenie nieuniknionego wyroku, przyzwoite traktowanie do tego momentu, a w najgorszym razie – choć tej myśli nigdy nie sformułował świadomie – zapewnić mu lekką śmierć: ktoś postawiony gdzieś wysoko mógł nie wytrzymać nerwowo i zarządzić dla ukręcenia łba sprawie dyskretną likwidację zbyt gadatliwego więźnia. Mógł mieć nadzieję, że jedną z ubocznych korzyści, uzyskanych w wyniku tej ryzykownej przecież akcji, będzie dymisja paru oficerów, wprowadzenie między nimi atmosfery zagrożenia i niepewności, co dla morale zmęczonej wojną i dostrzegającej pierwsze oznaki nieuchronnej klęski kadry wyższych funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa i wysokich oficerów Wehrmachtu nie mogło pozostać bez znaczenia.