Выбрать главу

Dlatego tak wielką wagę przywiązywali obaj z Ruciń-skim do sporządzania listy, którą za pomocą triku z wizytówkami Kloss przedstawił Wąsowskiemu. Niemal wszyscy istotnie u niego bywali, ale Kloss świadomie wybrał takich, których działalność predestynowała do wciągnięcia na przyszłą listę zbrodniarzy wojennych… Skojarzywszy to, co sam wiedział, z materiałami różnych odłamów ruchu oporu, które dostarczył mu Ruciński, i z danymi otrzymanymi drogą radiową z centrali, podsunął Wąsowskiemu listę sześciu osób, zagorzałych hitlerowców, godnych, by właśnie oni zrobili początek.

Oto pułkownik von Weiszecker, który w pierwszych dniach września trzydziestego dziewiątego roku wydał rozkaz rozstrzelania trzystu katowickich harcerzy, oto major Stuckhardt, wsławiony bestialstwami w Belgii i Holandii, generał Wierlinger, o którym doniesienie centrali brzmiało krótko: kat Bośni, oto Hans Lipkę, obersturmbahnfuehrer SD, organizator zagłady ludności żydowskiej na Białostocczyźnie, podobnie jak dwaj następni: Gruber i Keller; obaj sturmbahnfuehrerzy SD, dowódcy znanych z okrucieństwa grup specjalnych na zachodnich rubieżach Ukrainy i Białorusi…

Wąsowski nie zawiódł nadziei Klossa. Już podczas pierwszego przesłuchania, popijając małymi łyczkami kawę, zeznawał:

– Pana pułkownika von Weiszeckera poznałem w Grazu w sanatorium dla wyższych oficerów. Było to w lutym, nie, przepraszam, na początku marca czterdziestego pierwszego roku. Zaprzyjaźniliśmy się bardzo szybko i któregoś dnia, mniej więcej po tygodniu znajomości, pan pułkownik zaprosił mnie do swego pokoju. Było już tam kilku oficerów. Rozmawialiśmy o możliwości korzystnego zakończenia wojny. Pan pułkownik był zdania, że usunięcie Hitlera stworzy szansę porozumienia z Anglosasami. Przypominam sobie jego sformułowanie – powiedział: – „Po usunięciu tego durnego gefreitra Anglicy zechcą z nami rozmawiać". Pytano mnie wówczas, czy mógłbym ewentualnie pośredniczyć w nawiązaniu stosunków z rządem brytyjskim. Planowaliśmy, że w tym celu udam się do Budapesztu, gdzie korzystając z pomocy swych znajomych z kręgów węgierskiej arystokracji, spróbuję wysondować opinię Churchilla…

Kloss pochylony nad biurkiem, gdzie rozłożył stertę maszynopisów, będących zeznaniami Wąsowskiego (każdy arkusz miał u dołu wymyślną, choć czytelną sygnaturę: „Edwin hr. Wąsowski"), potarł czoło, jakby w ten sposób chciał sobie pomóc w zrozumieniu czegoś, czego pojąć niepodobna. Zaledwie dziesięć dni temu stenograf pospiesznie notował zeznania dotyczące pułkownika Weiszeckera, a już w trzy dni potem Kloss wszedłszy przypadkiem do sali przesłuchań, gdzie urzędował Lohse, zobaczył zmasakrowaną, bezzębną twarz człowieka, który bezradnie mrugał powiekami, gdy SS-man wylewał mu na głowę wiadro wody.

– Weiszecker zaczyna śpiewać – powiedział mu wtedy Lohse.

Tak, ten zmasakrowany człowiek to był właśnie pułkownik Weiszecker, którego elegancką sylwetkę Kloss znał z widzenia.

Przewrócił kilkanaście arkuszy i znalazł zeznanie pułkownika, który chlubił się tym, że jest najstarszym hitlerowcem wśród oficerów, brał udział w monachijskim puczu. A teraz istotnie „śpiewał". Nie tylko przyznawał się do winy, obciążał innych.

Przez chwilę Klossowi zrobiło się jakby żal tego kłębka pokiereszowanych mięśni, jakim stał się wymuskany jeszcze niedawno pułkownik, ale przypomniał sobie o trzystu czternaste- i piętnastoletnich chłopcach z Katowic, o masowych wyrokach sądu wojskowego, któremu von Weiszecker przewodniczył. Skazanych było wielu, ale wyrok zawsze ten sam: śmierć przez powieszenie.

Kloss, który, zdawałoby się, dość się napatrzył i dosyć nauczył, zadrżał. Wszyscy: Stuckhardt, Lipkę, Keller, wciągnięci w tryby machiny „krwawego Maksa" Dibeliusa, przyznawali się do wszystkiego. Sypali „wspólników", akta pęczniały od wymienianych przez nich nazwisk osób, które staną się już jutro albo pojutrze przedmiotem „obróbki" specjalistów typu Lohsego. Tylko Gruberowi się upiekło – zginął w przeddzień aresztowania z ręki żołnierza jednej z podziemnych organizacji. Najdziwniejsze, że nawet ta przypadkowa z punktu widzenia ich roboty śmierć odegrała swoją rolę. Dibelius mianowicie uznał, że uczestnicy szeroko rozgałęzionego spisku zdecydowali o śmierci Grubera, by uniemożliwić jego aresztowanie. Gorączkowo poszukiwano zamachowców, żeby znaleźć potwierdzenie tej hipotezy, ale na szczęście wśród wielu przypadkowo zatrzymanych nie znaleziono nikogo, kogo można by powiązać z wykonaniem egzekucji.

Pracowali gorączkowo. Teraz już tylko Kloss zajmował się przesłuchaniem Wąsowskiego, co prawda nigdy sam na sam, zawsze w obecności stenografa, ale mimo wszystko ułatwiało mu to podsunięcie hrabiemu różnych sugestii. Lohse tymczasem zajmował się „wyciąganiem prawdy" z aresztowanych na podstawie zeznań Wąsowskiego i następnych, których z kolei sypnęli tamci.

Kiedy na drugi czy trzeci dzień w zeznaniach Wąsowskiego padło nazwisko generała Wierlingera, Kloss zląkł się, że przeholował. Co prawda Lohse (wówczas jeszcze przesłuchiwali Wąsowskiego razem) zaczął głośno po-sapywać, ale Klossowi udało się na chwilę spotkać wzrokiem z sierżantem-stenografem. Chłopak, który do tej pory z precyzją i bezmyślnością automatu notował wszystko, nie objawiając żadnej reakcji, teraz był wyraźnie przestraszony. Złamał po kolei trzy ostre ołówki i musiał poprosić o chwilę przerwy, żeby znów być gotowym do pracy. Któż nie słyszał o generale Wierlinge-rze, o którym hitlerowskie gazety pisały per „bohater kampanii bałkańskiej", któremu sam fuehrer przypinał dębowe liście do krzyża z diamentami? Kloss przestraszył się w tym momencie, że cały misternie opracowany scenariusz akcji rozsypie się, ponieważ ktoś na górze zrozumie, że jest rzeczą mało prawdopodobną, by ten stary pruski generał, militarysta od paru pokoleń, mógł spiskować przeciwko naczelnemu wodzowi, z którego rąk spotykały go tylko łaski. Kiedy raportując Dibeliusowi wyraził swoją opinię, dezawuując zeznanie Wąsowskiego, a tym samym stawiając pod znakiem zapytania cały swój plan, ponieważ ogarnęła go chwila nie dającego się odsunąć zwątpienia, usłyszał, że nie powinna go o to boleć głowa.

– Im bliżej fuehrera, tym więcej jego wrogów – powiedział sentencjonalnie Dibelius.

W cztery dni potem wszystkie niemieckie gazety, a także szmatławy „Nowy Kurier Warszawski", przyniosły na pierwszych stronach obwiedzioną czarną ramką fotografię kościstego starca z monoklem wciśniętym w oko. Generał Wierlinger – jak to z głębokim bólem donosił specjalny komunikat OKW – zginął zastrzelony przez rosyjskich bandytów gdzieś pod Smoleńskiem. Machina pracowała na pełnych obrotach.

Kloss zamknął teczkę akt i spojrzał na zegarek. Lohse się spóźniał, coś go musiało zatrzymać. A Klossowi zależało na tym, by przy dzisiejszym przesłuchaniu Wąsowskiego hauptsturmfuehrer był jednak obecny. Dowiedział się właśnie, jaką rolę odegrał jego szef w likwidowaniu greckiego ruchu oporu i postanowił zrobić użytek z paru dokumentów znalezionych pod stalową tarczą amerykańskiego krzesła obrotowego w gabinecie pałacyku w Wąsowie.

Drzwi otworzyły się – stanął w nich Lohse. Po chwili, jakby tylko czekano na Lohsego, SS-man wprowadził Wąsowskiego. Drugi, ogromne chłopisko, wniósł dzbanek i filiżankę. Kloss wskazał Wąsowskiemu stałe miejsce – głęboki fotel w rogu pokoju, słuchając równocześnie wyjaśnień Lohsego. Przed chwilą wezwał go Dibelius i zarządził, że Wąsowski ma być przewieziony do aresztu Abwehry.

– Tak? – zdziwił się Kloss. – Nic o tym nie wiem.

– Podobno uzgodniono z Reinerem – mruknął Lohse. Też był zaskoczony decyzją swego szefa; nie był przyzwyczajony, by Dibelius dobrowolnie wypuszczał kogoś z rąk. – Zresztą tylko ty się teraz nim zajmujesz, będziesz miał go pod ręką.

Zapukał stenograf, po chwili siedział już przy swoim stole, ostrząc ołówki w oczekiwaniu na przesłuchanie.

– Pierwszy raz spotykam się z taką troską o moją wygodę – powiedział Kloss, nie ukrywając zasępienia. Nie udawał. Naprawdę nie podobała mu się ta decyzja jego mocodawców. Czyżby przeczuwali? – zastanowił się. Więc dobrze, zdecydował, tym lepiej, pójdziemy zatem na całego. – Mniejsza o to – powiedział głośno. – Jak ci leci? – zwrócił się do Lohsego.

– Lipkę jest twardy. Kiedy oprzytomniał, odwołał poprzednie zeznania. Ale bądź spokojny…

– Jestem spokojny – Kloss spojrzał na Wąsowskiego. Hrabia siedział w swoim fotelu, trzymał w ustach zgasłe cygaro i patrzył w skrawek szarego, zimowego nieba za oknem. Czyżby chciał uciekać? – przestraszył się Kloss.

– Zapomniał, że jest na czwartym piętrze?

Ale Wąsowski, jakby czując, o czym myśli Kloss, odwrócił wzrok od okna, nalał do filiżanki odrobinę kawy, posmakował.

– Poprzednim razem była lepsza – powiedział. Swoim spokojem jeszcze faz wprawił Klossa w zdumienie.

– Mówiłeś przez telefon, że chcesz coś wyjaśnić – odezwał się Lohse. – Zaczynajmy, jestem cholernie zmęczony.

– Właśnie – odparł Kloss. Wzrokiem dał znak stenografowi i zwrócił się do Wąsowskiego: – Zainteresowała mnie, hrabio, jedna sprzeczność.