Выбрать главу

– Jadę do Liska – zdążył powiedzieć Kloss. – Czekam pojutrze. Chodzi o kontakt z Konradem. Nie wiem, kto to jest…

Maciej skinął głową i niespiesznie ruszył wzdłuż pociągu. Kloss wrócił do wagonu, ustępując miejsca w przejściu barczystemu jegomościowi w tyrolskim kapeluszu. Jegomość obładowany był walizkami, pot spływał mu po twarzy, a jędrne niemieckie przekleństwa natychmiast przywodziły na myśl pruskie koszary.

– Ani jednego tragarza w tej Warszawie – pieklił się ładując bagaż na pomost. Kloss pomógł mu wciągnąć potężną skórzaną torbę i w ten sposób zawarł znajomość z nadradcą Gebhardtem, który, jak się okazało później, także jechał do Liska.

Pociąg ruszył. Kloss został na pomoście i mógł zobaczyć jeszcze, gdy wyjeżdżali z tunelu, skrawek alei Trzeciego Maja; a potem z mostu spojrzeć na Wisłę i Pragę.

– Pasjonuje cię jednak ta Warszawa? – usłyszał za sobą. Odwrócił się gwałtownie: Hanna Bösel zaskoczyła go po raz trzeci.

– Spędziłem tu parę miesięcy – rzucił.

– Polacy to, jak widać, grzeczny naród – ciągnęła tymczasem dalej Hanna – wystarczy zeskoczyć na peron, aby zjawił się natychmiast ktoś, kto poda ogień niemieckiemu oficerowi.

– Zapewne także Niemiec – powiedział obojętnie. -Jesteś niezwykle spostrzegawcza.

– Jestem… – rzekła poważnie: – A teraz słuchaj: w Lisku nie znamy się. Oboje przyjeżdżamy do domu wypoczynkowego. Pamiętaj, że tam w każdej chwili może się zjawić ich prawdziwy łącznik z Berlina. I żeby nie było wątpliwości: ja kieruję całością akcji.

Kloss odpowiedział, że nie ma żadnych ambicji dowódczych, przynajmniej jeśli chodzi o Lisko. Mówiła coś jeszcze, ale nie słuchał. Stali przy drzwiach. Wystarczyło przesunąć klamkę na „otwarte", a potem… Gdyby ją zlikwidował teraz, czy uwierzą, że to wypadek? Może uwierzą… Ogromne ryzyko, ale przynajmniej pewność, że jeszcze jedna prowokacja Abwehry spali na panewce… Należało natychmiast podjąć decyzję. Podjął decyzję. Przesunął klamkę na „otwarte", był pewien, że nie mogła dostrzec tego drobnego ruchu dłoni…

– Musimy być czujni, Hans – mówiła – bo każda pomyłka może nas bardzo drogo kosztować… – Odsunęła się od drzwi, a potem gestem równie szybkim przesunęła klamkę na „zamknięte".

Intuicja? Przeczucie? A może jednak spostrzegła? Nie przestawał o tym myśleć, gdy wrócili do przedziału. Rozlokował się tu już w najlepsze nadradca Gebhardt, jegomość z walizkami. Dokonał prezentacji krzykliwie, informując natychmiast, że kolejarze w Berlinie wprowadzili go w błąd: dlatego musi podróżować do tego przeklętego Liska z przesiadką w Warszawie. Czy zresztą w ogóle należy spędzać urlop w GG? Dziwi się już sam sobie, że on, mając możliwości, jako wysoki urzędnik ministerstwa propagandy, wyjazdu w góry Harzu, albo nawet, kto wie, na francuskie wybrzeże, pojechał jednak do Liska. Wspomnienia wojenne? Bo muszą wiedzieć, że brał udział w blitzkriegu trzydziestego dziewiątego roku i część kampanii odbył niedaleko Liska. Te najmocniejsze męskie przeżycia są naprawdę niezapomniane…

Zasypywał ich lawiną słów, Kloss był nawet rad, że może milczeć, ograniczając się od czasu do czasu do uprzejmych półodpowiedzi na pytania pana Gebhardta. Bo pan Gebhardt był także ciekawy; oświadczył na przykład, że widział Klossa na Friedrichstrasse, uzyskał potwierdzenie i natychmiast oznajmił, że on sam bywał

częstym gościem w ministerstwie wojny. To zainteresowało wyraźnie Hannę Bösel, spojrzała uważniej na nad-radcę, a potem zechciała nawet roześmiać się z jakiegoś żartu, może nieco ryzykownego, ale przecież sami swoi… Przesiadła się trochę bliżej Gebhardta, a Klossa zaczęła traktować obojętnie i jakby z góry, zwracając się do niego per „panie poruczniku".

Jechali więc w najlepszej komitywie. Gebhardt wygrzebał z walizki butelkę francuskiego koniaku i metalowe kubki, sączyli powoli słuchając pana nadradcy, który zdążył opowiedzieć o sobie wszystko albo niemal wszystko, oraz oznajmić, że na dworcu w Lisku czekać będzie na niego samochód miejscowego amtsleitera.

– To mój dobry przyjaciel – informował Gebhardt -a przyzwoity Niemiec ma teraz przyjaciół w każdym okupowanym kraju. – Roześmiał się hałaśliwie. – Pojedziecie razem ze mną i zobaczycie, jaki ze mnie kierowca. To moja pasja.

Samochód istotnie czekał. Był wczesny ranek bardzo pogodnego dnia. Jechali z dworca szeroką szosą wysadzaną drzewami, potem, bardzo nagle, pojawiło się miasteczko schowane w kotlince i łagodne wzgórza pokryte lasem. Na polach stały świeże snopy, a ścierniska ciągnące się aż do stoków wzgórz przypominały o nadchodzącej jesieni. Dom wypoczynkowy, sanatorium, mieścił się za miasteczkiem, trzeba było przejechać krętymi uliczkami wśród parterowych drewnianych domków, osiadających już w ziemi i bezwstydnie prezentujących nędzę oraz starość.

Gebhardt dodał gazu, wyskoczyli na pustą przestrzeń, po paru chwilach dostrzegli okazały piętrowy gmach, pięknie położony u stoku wzgórza w gęstym parku.

– To właśnie tu – powiedział Gebhardt – tu będziemy odpoczywać. – I nacisnął klakson.

3

Najmniej przypominało to oczywiście odpoczynek. Przypuszczał, że Hanna Bösel podzieli się z nim posiadanymi informacjami, że będzie traktowany jako pełnoprawny partner w tej grze. Już pierwsze godziny pobytu w domu wypoczynkowym dowiodły jednak, że wyznaczono mu funkcje znacznie skromniejsze: wykonywanie konkretnych poleceń bez wprowadzania w całość akcji. Miał więc nawiązać kontakt z agentem Abwehry Pluszem, ale nie wiedział, w jaki sposób Hanna zamierza trafić do Konrada i do oddziału AK, który przyjmował zrzutka z Londynu. On musiał czekać na Macieja, bez Macieja nie miał żadnej możliwości przeciwdziałania akcji Abwehry. A przecież czasu było ogromnie mało: dzień, może dwa…

Kloss nie należał do ludzi skłonnych do rezygnacji. Wykorzystywał każdą szansę, a jeśli szansy nie było – sam ją stwarzał. Jeśli Hanna mc nie powie, będzie śledził każdy jej krok. Myślał o tym idąc korytarzem domu wypoczynkowego, schludnym i czystym, o ścianach obwieszonych obrazkami, przedstawiającymi niemieckie zwycięstwa na wszystkich frontach. Nie mógł już patrzeć na te kicze… Stał przed drzwiami pokoju panny Bösel, rozważając raz jeszcze, jaka postawa będzie najwłaściwsza, jaką gębę powinien sobie tym razem przyprawić…

Siedziała przed lustrem i czesała włosy. Nie spojrzała nawet na wchodzącego Klossa.

– Miło, że przyszedłeś – w jej głosie usłyszał drwinę i ten ton, ton nader rzadki u Niemców, z którymi miał do czynienia dotąd, niepokoił go coraz bardziej. – Zapewne chciałeś troskliwie zobaczyć, jak się urządziłam. Wolałabym jednak, abyś nie afiszował zbytnio naszej znajomości.

– Przykro mi – rzekł – twój stosunek do mnie sprawia mi przykrość. Rozumiem, że chcesz mnie widywać jak najrzadziej…

Spojrzała na niego łagodniej. Widocznie ten ton był właściwy.

– Muszę cię widywać tyle, ile powinnam.

– Wolałbym częściej.

– Cóż to? – major Hanna Bösel patrzyła na niego bez uśmiechu. – Oświadczyny?

Milczał.

– No dobrze już, dobrze… Zachowujesz się jak dzieciak, który nie dostał na kino. Mówiłam ci już, że jesteś przystojny chłopak, ale ja przypominam sobie, że jestem kobietą na ogół tylko wówczas, gdy tego wymaga służba.

– Wolałbym, żebyś to robiła także… poza służbą.

– A ty? – zapytała nagle. – Nie jesteś żonaty?

– Nie.

– Masz narzeczoną?

– Nie.

– Dziwne. Znam niewielu oficerów w twoim wieku nie mających dziewcząt w ojczyźnie.

Wolał jednak zmienić temat.

– Kiedy tam pójdziesz? – zapytał. Nie wiedział oczywiście „dokąd", ale musiała mieć przecież jakiś kontakt, jakiś adres, który umożliwi jej dotarcie do Konrada.

– Kiedy tam pójdę? – powtórzyła. I roześmiała się. -Oczywiście jak najszybciej, mój drogi. Mamy bardzo niewiele czasu, bo ten trzeci, ten ktoś, dla kogo pracowała Ewa Fromm, może zjawić się w każdej chwili.

– Mógł przyjechać razem z nami.

– Biorę to pod uwagę – odpowiedziała chłodno. -Jeśli przyjechał, zna to samo hasło co ja i wie, że prawdziwa Ewa Fromm została aresztowana…

Więc znasz jakieś hasło – pomyślał Kloss – i masz kontakt. Zapewne te informacje pochodzą także od Plusza.

– Nawiąż jak najszybciej kontakt z Pluszem – poleciła.

– Wolałbym cię ubezpieczać – powiedział Kloss. – Możesz znaleźć się w niebezpieczeństwie.

Roześmiała się.

– Nie trzeba. Daję sobie na ogół znakomicie radę sama. A teraz pozwól mi się ubrać.

Nic więc nie uzyskał. Pozostawało tylko śledzenie Hanny i oczekiwanie na Macieja. Zakładał, że panna Bösel postara się nawiązać kontakt z ludźmi Konrada w ciągu najbliższych godzin. Miał szczęście, bo z okna swojego pokoju widział wejście do domu wypoczynkowego, był to więc znakomity punkt obserwacyjny, którego nie wolno mu było opuścić nawet na minutę. Ruch był duży, oficerowie w mundurach, oficerowie po cywilnemu, sporo kalek, bezrękich i beznogich, jak tutaj mówiono: „bohaterów niemieckiego zwycięstwa". Zobaczył okazałą figurę radcy Gebhardta, który utknął przed wyjściem, zawierał nowe znajomości i co chwila wybuchał tubalnym śmiechem. Po raz pierwszy pomyślał o Gebhardcie z zawodowym zainteresowaniem, chociaż wydawało się mało prawdopodobne, by polski lub angielski wywiad mogły zwerbować kogoś takiego. Maska? Widział już tylu ludzi noszących maski… I znowu pomyślał o Hannie; nie ufała mu, co do tego nie miał wątpliwości. Chciałby tylko wiedzieć, czy nie ufała, bo takie było polecenie Berlina, czy też sama zaczęła podejrzewać?