bezpieczny.
8
Zmierzchało. Maciej wstał z kamienia, na którym przysiadł, otrzepał porządnie spodnie, wziął parasol. Wyglądał w końcu tak, jak powinien wyglądać starszy pan zażywający wywczasów w Lisku-Zdroju.
– Teraz już wiesz wszystko – powiedział – o nadradcy Gebhardtcie. Pamiętasz hasło dla Konrada?
– Przysyła mnie do pana Żuk – powtórzył Kloss. – Gdybym znał je wcześniej… – westchnął.
Maciej wzruszył ramionami.
– Wiesz, że to niełatwe. Co zamierzasz?
– Spać – odparł Kloss. – Miałem bardzo burzliwy dzień. Muszę się wśliznąć do swojego pokoju, doprowadzić do ładu nieco wymiętoszony garniturek feldgrau i muszę się zastanowić, jak skończyć tę grę.
Przyszedł pod pensjonat, gdy przez żadne niemal okno nie wyzierała smuga światła zza czarnych, przeciwlotniczych zasłon. W hallu też było ciemno, a portier drzemał pod tablicą z kluczami.
Minął go, nie biorąc klucza. Jego uniwersalny wytrych, wyprodukowany przez artystę z Wiesbaden, otwierał trudniejsze zamki niż ten, do jego pokoju. A Kloss wolał, by dwie osoby, mieszkające jak on w tym pensjonacie, dwie osoby, które nie umawiając się, próbowały pozbawić go dziś życia, myślały, gdy wzrok ich padnie przypadkiem na tablicę z kluczami, że Hansa Klossa nie ma w jego pokoju.
Już u siebie, kiedy wyczyściwszy mundur i wykąpawszy się, położył się wreszcie na szerokim tapczanie, zaczął myśleć o tej drugiej osobie, która chciała go dzisiaj uśmiercić. Po rozmowie z Maciejem Kloss wie, dlaczego nadradca Gebhardt, zaczajony koło mostku nad strumieniem, oddał w jego kierunku dwa strzały z bliskiej odległości.
Prawdę mówiąc, Kloss pokpił sprawę. Zapomniał, najzwyczajniej zapomniał o Gebhardcie, a przecież przedtem wiedział, że ten będzie nań oczekiwać. Zajęty myślami, jak wyrwać się z rąk partyzantów, odsunął, jako mniej pilną, sprawę Gebhardta. Uratował go chyba znowu instynkt. Gdy dobiegał do mostku, jaskrawa smuga światła słonecznego oślepiła go na moment, przypominając mu tym okoliczności, w jakich oślepiało go słońce półtorej godziny temu. Przeskoczył barierę mostu dokładnie w chwili, gdy rozległ się strzał. Jeden, potem drugi. Nadradca Gebhardt jest widać pedantem i lubi sprawy załatwiać do końca. Inna rzecz, że ten drugi strzał był niemal celny. Już przy czyszczeniu munduru dostrzegł Kloss sporą dziurę pod pachą. Kolejna próba morderstwa w obronie paru skrzynek z cackami z porcelany, paru skrzynek, których na dokładkę, Gebhardt nie potrafił odszukać. Z tego, co powiedział Maciej, i z tego, czego Kloss domyślił się sam, historia wyglądała w skrócie tak: wrzesień trzydziestego dziewiątego roku. Batalion piechoty 202 pułku zajmuje miejscowość Lisko-Zdrój. Porucznik Gebhardt, szukając kwatery, trafia przypadkiem do domu, w którym mieści się wspaniała kolekcja porcelany. Gebhardt jest też kolekcjonerem, nie mówiąc już o tym, że zbiory przedstawiają milionową wartość. W kilka dni potem znaleziono kolekcjonera z całą rodziną w piwnicy ich domu. Wszyscy zamordowani strzałem w tył głowy. Po kolekcji ani śladu. Ustalenie nazwiska porucznika Gebhardta zajęło Maciejowi trochę czasu, ale jest to informacja na wagę złota.
Kloss przypomniał sobie teraz, że Gebhardt bodajże jeszcze w pociągu opowiadał jakąś bohaterską historię o swoich wyczynach w trzydziestym dziewiątym roku w lasach koło Liska, że sam z niewielką grupą starł się z przeważającymi siłami Polaków i tylko on zdołał wyjść z tego z życiem. Czyżby elementy bohaterskiej legendy były zaczerpnięte z rzeczywistości? A w takim razie ta grupka ludzi, z którymi Gebhardt przedzierał się przez okoliczne lasy, nie musiała zginąć w walce z polskimi żołnierzami. Zaraz, zaraz… Maciej opowiadał, że widziano skrzynie wynoszone z domu kolekcjonera i że doglądał tego sam generał. To nawet logiczne. Tłumaczyłoby wiele.
Poczuł ogarniającą go senność i już zasypiając przypomniał sobie, nie wiadomo zupełnie dlaczego, słowa, jakie usłyszał, gdy prowadzony przez partyzantów przechodził obok szopy w lesie: „Posłuchaj, Hanno…" Czemu: Hanno? – zdążył jeszcze pomyśleć, nim zmęczenie wzięło nad nim górę.
9
Była chyba siódma lub niewiele po siódmej, gdy się obudził, tak przypuszczał, bo zapomniał wczoraj nakręcić zegarek. Goląc się i ubierając, obmyślał drobne szczegóły planu, jaki za chwilę zrealizuje.
Nacisnął klamkę jej pokoju. Ustąpiła bez trudu.
– To ty, Boldt? – usłyszał głos Hanny Bösel. – Dobrze, że przyszedłeś. Nie wiesz, czy wrócił Kloss? Niepokoję się o niego.
Stanął nad łóżkiem z rewolwerem wymierzonym w jej stronę.
– Niepotrzebnie się niepokoisz – odezwał się wreszcie.
Zerwała się, a potem opadła na poduszkę. Ręka wykonała drobny gest, a właściwie jakby tylko sygnalizowała zamiar wykonania gestu. Ale Kloss nie zamierzał już ryzykować. Chwycił róg poduszki, jednym ruchem wyszarpnął spod jej głowy. Duża, zbyt duża jak dla kobiety parabelka spoczywała tam, gdzie się spodziewał. Wziął ją do ręki i z rozmachem cisnął pod szafę.
– Jesteś brutalny. Szkoda, że od początku taki nie byłeś. Lubię brutalnych mężczyzn.
– Ubieraj się – rzucił.
– Przytobie? -próbowała jeszcze grać.-Krępuje mnie to.
– Jak chcesz – rzekł. Wyjął z kieszeni tłumik i nałożył go na lufę rewolweru. – Jeśli chcesz, to poczekamy, aż zacznie bić ten duży zegar w hallu. Jego dzwonienie z łatwością zagłuszy trzask.
Energicznym ruchem zrzuciła z siebie kołdrę. Po chwili stanęła obok niego w tej samej co wczoraj sukience i lekkich sandałkach. Sięgnęła po torbę, ale pozwolił ją wziąć dopiero, gdy sprawdził zawartość.
W porządku – powiedział. – Narzuć teraz na ramiona płaszcz, ja będę prowadził cię pod rękę, a to cacko będę trzymał dokładnie na wysokości twego litościwego serduszka, jakże zaniepokojonego nieobecnością Hansa Klossa. I nie zawaham się strzelić, gdybyś uznała, że moje towarzystwo ci się znudziło.
– Dokąd mamy pójść? – chciała wiedzieć.
– Zobaczysz – rzekł. Objął ją wpół, musiała czuć ucisk metalu pod płaszczem. Przeszli tak hali i korytarz, nie spotykając nikogo poza portierem i sprzątaczką. Na ulicy minęli woziwodę i staruszka księdza, który spojrzał z niesmakiem na kobietę przytuloną do niemieckiego oficera. Sądzi prawdopodobnie, że to Polka, pomyślał Kloss. Koło muru z piaskowcowych głazów zatrzymała się.
– Dokąd mnie prowadzisz?
– Dlaczego chciałaś, żeby ci ludzie mnie zabili? – zapytał zamiast odpowiedzi.
– Nie miałam innego wyjścia. Omal mi nie zepsułeś roboty. Moja misja jest ważniejsza od życia jakiegoś tam porucznika Abwehry.
– Następnie – powiedział Kloss – oskarżyłabyś mnie przed Langnerem i uznano by mnie za szpiega, który wyciągnął spod portretu mikrofilm z prawdziwymi danymi.
– Zapewne musiałabym to zrobić – odparła. – Nasi szefowie lubią, kiedy sprawca zbrodni zdrady stanu ponosi zasłużoną karę.
– Ale nie pomyślałaś, że to ja na przykład mogłem być mocodawcą Ewy Fromm i wyjąć ten mikrofilm?
– Nie pomyślałam – rzekła – i nie pomyślę.
Byli już przy mostku nad strumieniem. To tu nadrad-ca Gebhardt usiłował zastrzelić Hansa Klossa.
Zrobię mu piekielną niespodziankę – pomyślał – kiedy mnie znowu zobaczy.
Głośno zaś odezwał się:
– Teraz wiesz już, dokąd idziemy.
– Mogłeś mnie zastrzelić wcześniej.
– Nie domyślasz się, naprawdę? Idziemy do pułkownika Konrada.
– Oszalałeś? Prowadzisz mnie do nich?! -powiedziała z przestrachem, ale ten przestrach był jakby udawany, bo Kloss dotykając jej czuł, że się odprężyła, jak gdyby nagle przestała się bać. -Jesteś przystojny, Hans, i coraz bardziej interesujący – powiedziała.
– Zachowujesz się tak, jakbyś me wiedziała, co cię tam czeka.
Roześmiała się krótko, nerwowo.
– Hasło! – usłyszeli tuż przed sobą.
Zza drzew wyszedł uzbrojony partyzant, Kloss z ulgą skonstatował, że me jest to żaden z jego dwóch wczorajszych znajomych. Teraz i partyzant dostrzegł mundur Klossa.
– Powiedz chłopcu hasło i wytłumacz, że nie mogę podnieść rąk do góry.
– Do Konrada – rzekła. – Prowadź do Konrada. Powiedz, że przyszła Hanna.
– Hanna? – powtórzył głośno Kloss. – Chyba Ewa?
Milczała.
I nagle Klossowi zaczęło świtać. Było to nieprawdopodobne, ale jednak…
– Hanna? Ty znów tutaj? – Przed nim stał łysy mężczyzna, ubrany w pumpy i skarpety w kratkę.
Zamiast odpowiedzi odrzuciła z ramion płaszcz.
– Przysyła mnie do pana Żuk – powiedział Kloss.
– Żuk mówił mi o panu – odparł Konrad.
Tym razem Hanna nic nie rozumiała. Patrzyła na Klossa okrągłymi ze zdumienia oczyma. Konrad gestem odesłał chłopca z pistoletem maszynowym.
– Ta dziewczyna – powiedział Kloss, gdy chłopak zniknął za drzewami – nazywa się Hanna Bösel i jest… – urwał, bo nagle wszystko stało się jasne. Hanna się śmiała. Konrad kpiąco spoglądał na Klossa.
– Niech pan schowa broń, na razie nie będzie panu potrzebna. Chodźcie do mojej budy, napijemy się przed odlotem. Za dwie godziny odfruwam… Muszę panu powiedzieć – kontynuował już w szopie, gdy wysączyli po szklance prawdziwej „White Horse", którą Konrad zapewne przywiózł wprost z Londynu. – Muszę panu powiedzieć, jak to było naprawdę. Hanna została zwerbowana w Argentynie, a ściślej rzecz biorąc, pozwoliliśmy jej zostać zwerbowaną przez Abwehrę, ponieważ już od dwóch lat była kadrowym pracownikiem Intelligence Service. To zdolna dziewczyna, stała się więc bliską współpracowniczką Langnera, a przy okazji oddała nieocenione usługi Zjednoczonemu Królestwu. Hanna ma stopień majora wojsk Jego Królewskiej Mości.