– Myślałem, że pan robi wyłącznie dobre interesy. Czyżby ten był wyjątkowy?
– Słyszał pan starą opowieść o facecie, który sprzedawał wiernego psa? To był bardzo dobry pies. Wracał. I można go było sprzedawać znowu.
– Dajże pan spokój dykteryjkom, Christopulis. Ile razy zaczyna pan opowiadać orientalne bajki, odnoszę wrażenie, że pan kogoś udaje.
– Wszyscy kogoś udajemy. Pan na przykład…
– Christopulis – powiedział ostro Witte – chce pan, żebyśmy się pogniewali?
– Skądże – roześmiał się Christopulis. – Nie chciałbym stracić swojego najlepszego klienta. Może uda mi się i panu sprzedać swojego psa. Muszę się zastanowić.
– Niech pan nie żartuje. Musimy się na jakiś czas wstrzymać z interesami. Pan wie, Christopulis, ze pan ma ze mną niezłe życie. Nie wiadomo, czy z moim następcą…
– Chcą pana odwołać do Rzeszy? – zapytał poważnym tonem.
– Jeszcze nie, ale przyjechał tu ktoś, kto może zechce węszyć, ktoś, kto nie wygląda na faceta znającego się na żartach.
– Ale może zna się na wartości pieniędzy? – zapytał Christopulis, a na pytające spojrzenie Wittego dodał: -Jak pan myśli, odróżniłby studolarówkę od banknotu dolarowego?
– Dla pana jest wszystko proste, Christopulis. Myśli pan, ze wszystkich można kupić. Nie mogę mu przecież zaproponować łapówki. To młody chłopak, wygląda na – zawahał się, jakby szukał słowa – ideowego – skrzywił wargi w ironicznym grymasie. – Tacy nie biorą.
Christopulis zaśmiał się.
– Ach, ta wasza europejska mentalność. – Przysunął się do Wittego jeszcze bliżej. – Niech pan zapamięta raz na całe życie. Wszyscy biorą. Jedyna niejasna kwestia to… ile. – Podsunął w kierunku Wittego złotą papierośnicę. -Niech pan zapali. – Błysnął ognikiem zapalniczki i dodał: – Pewno, że nie może mu pan wetknąć forsy w kieszeń, ale na wszystko znajdzie się sposób. Allach zabrania picia, Allach zabrania palenia. Czego jeszcze zabrania Allach, Witte? No, niechże się pan zastanowi.Wskazał głową zasłonięte kotarą drzwi do sali karcianej. – Tak, Witte, gier hazardowych. Czy nie mógłby pan do niego przegrać trochę forsy? Niech go pan tutaj zaprosi. Jeśli pan chce, włączę się do tej zabawy. Chętnie zrobię panu małą przysługę.
– Już go zaprosiłem. Będzie tu -Witte spojrzał na zegarek – za niecałą godzinę.
Poczuł odprężenie. Nie pierwszy raz zauważył, że obecność tego cynicznego Greka działa nań kojąco. Uniósł kryształową szklankę, kostka lodu roztopiła się niemal zupełnie.
– Pańskie zdrowie, Chrirtopulis. Oby pan zawsze miał dobre pomysły.
Kątem oka dostrzegł schodzącą z góry mademoiselle Rosę. Była w długiej, dyskretnie eleganckiej sukni bez dekoltu. Szła już w stronę ich stolika. Witte zerwał się, przypomniał sobie bowiem w samą porę polecenie konsula. Ucałował jej ładną dłoń, zapytał, czy dostała zaproszenie. Skinęła głową.
– Pan konsul kazał mi powiedzieć, że pani obecność sprawiłaby mu osobistą radość. Czy możemy liczyć?…
– Wybieram się – odpowiedziała. – Mam nadzieję, że nic nie stanie mi na przeszkodzie.
Usiadła na brzeżku podsuniętego jej przez Christopulisa pufu, jakby chciała tym dać do zrozumienia, że zamierza ich sycić swą obecnością jedynie przez chwilę. Witte zaczął właśnie mówić, że pozwolił sobie zaprosić do klubu wysłannika niemieckiego ministerstwa gospodarki, który przybył w interesach do Istambułu, gdy jedna ze skąpo ubranych dziewcząt stanęła koło ich stolika, trzymając na tacy telefon.
– Do pana radcy Wittego – powiedziała.
Bez zdziwienia wziął z jej rąk słuchawkę. Nie pierwszy to raz odbierał telefony w tym lokalu. Sam konsul wiedział, gdzie najłatwiej znaleźć radcę o tej porze. Ale tym razem to nie był konsul. Witte usłyszał tylko jedno zdanie, ale to wystarczyło, by poczuć, że ogarnia go częsty ostatnio, coraz bardziej znajomy, strach.
– Źle się pan czuje? – zapytał Christopulis.
– Założę się – Rosę uśmiechnęła się do niego promiennie – że dzwoniła kobieta. Tylko kobieta może zrobić tak piorunujące wrażenie.
– Tak – odpowiedział na jej uśmiech – to była kobieta.
– I nie skłamał. Ale to, co usłyszał, nie miało nic wspólnego ze sprawami, o których zapewne myślała Rosę. Kobieta ta powiedziała bowiem tylko jedno zdanie: „Wiem, do kogo należy konto w Banku Centralnym numer 115/185". Nic więcej, ale to wystarczyło, ponieważ Witte także wiedział, kto jest właścicielem niebagatelnej sumki pięćdziesięciu paru tysięcy funtów szterlingów, spoczywającej na tym koncie. Skąd dowiedziała się ta kobieta, że to właśnie konto Wittego? Dlaczego mu o tym powiedziała? Początek szantażu?
– To chyba ten pański znajomy, na którego pan czeka?
– wyrwał go z zamyślenia głos Christopulisa; wskazywał na rozglądającego się w drzwiach młodego człowieka w nienagannie skrojonym garniturze.
– Tak – powiedział Witte. – Halo, Kloss! – zawołał.
Młody człowiek podszedł do ich stolika, pochylił się szarmancko nad wyciągniętą ku niemu dłonią mademoiselle Rosę, uścisnął rękę Christopulisa i przyjaźnie klepnął Wittego po ramieniu.
– Miło tu – rzekł, a potem zwrócił się wprost do Christopulisa: – Więc to pan jest tym Christopulisem, dzięki któremu radca Witte załatwił tę pilną dostawę manganu.
– Zawsze służę moim niemieckim przyjaciołom, czym mogę i jak mogę najlepiej.
– Niech pan postara się zaprzyjaźnić z panem Christopulisem – zaszczebiotała Rosę. – To człowiek, który zna wszystkie tajemnice tego miasta. – Wstała prędko i skinąwszy im głową podeszła do stanowiska barmanki w szarawarach. Kloss powiódł za nią wzrokiem, a potem, przypalając podanego mu przez Christopulisa papierosa, powiedział:
– Wie pan, tajemnice nie bardzo mnie interesują. Natomiast chętnie nawiązałbym jakieś stosunki w tutejszych sferach handlowych.
– Christopulis zna tu wszystkich – wtrącił Witte.
– Znam – uśmiechnął się tamten – jeśli to korzystne, nie znam, jeśli nie trzeba.
– Myślę, że się dogadamy – powiedział Kloss.
– Wszystko zależy od tego, jaki towar pana interesuje. Ale proponuję odłożyć tę rozmowę do jutra. Chyba nie co dzień ogląda pan tancerki z nagim brzuchem? Czy pan wie, że Rosę musiała uzyskać specjalne zezwolenie policji?
– Na ten nagi brzuch? – chciał wiedzieć Kloss.
– Skądże, na to me trzeba zezwolenia. Na taniec z zasłoniętą twarzą. W Turcji od dwudziestu lat nie wolno kobietom zasłaniać twarzy, ale mademoiselle Rosę wszystko potrafi załatwić.
– Chyba nie chce pan powiedzieć, że Rosę ma siuchty z policją?
Christopulis uśmiechnął się tylko po swojemu i zamiast odpowiedzi zmusił ich do wysłuchania długiej, orientalnej historii, z której wynikało prawdopodobnie, o ile Kloss dobrze zdołał zrozumieć, że nie ten człowiek jest zły, który ma siuchty z policją, ale ten, który pracuje tylko dla policji.
Ostrzega mnie, informuje czy drwi? – zastanawiał się Kloss, wpatrując się w ruchliwą twarz eleganckiego Greka.
5
Kloss potraktował dosłownie informację wydrukowaną na czerpanym papierze zaproszenia na garden party do konsula niemieckiego i przyszedł o piątej. Był oczywiście pierwszym gościem. Konsul, ściskając mu wylewnie dłoń, nie dał nic po sobie poznać, ale jego sekretarka, koścista panna von Tilden, ubrana w szary kostium, przypominający krojem mundur, ze znaczkiem partii hitlerowskiej w klapie, nie kryła ironicznego uśmiechu.
– Punktualność to cecha niemieckich oficerów prychnęła na koniec w jego stronę.
Pod pretekstem, że pragnie obejrzeć ogród, uwolnił się od jej towarzystwa, znalazł zaciszną altankę w oddalonym od budynku konsulatu kącie ogrodu i spróbował zsumować obserwacje, jakich dokonał w ciągu trzech dni pobytu w Istambule.
Trzykrotne odwiedziny w konsulacie pozwoliły mu poznać wszystkich pracowników placówki. Poza Gran-delem, Wittem i panną von Tilden, w grę wchodził jeszcze Peters, osobnik małomówny, patrzący spode łba, podejrzliwy. Z tej czwórki musiał Kloss wybrać człowieka, który dla Resmanna odegra rolę zdemaskowanego szpiega. Z czwórki, bo piąty pracownik konsulatu, radca Beitz, już trzeci miesiąc leżał w istambulskim szpitalu, chory na żółtaczkę. Można było go zatem spokojnie wykluczyć, ponieważ sądząc z informacji Resmanna, brytyjski agent działał w konsulacie jeszcze przed dwoma tygodniami. Teoretycznie agentem Intelligence Service mogło być każde z tej czwórki, wszyscy mieli jednakowo łatwy dostęp do informacji, ale rola Klossa miała przecież polegać na wyeliminowaniu przede wszystkim prawdziwego agenta, a więc już tylko trzy osoby pozostały mu jako kandydaci do zagrania roli angielskiego szpiega.
Do tej pory udało mu się jako tako poznać jedynie Wittego. Niemałą rolę odegrał w tym poker w „Cafe Rosė".
Po kilku pierwszych rozdaniach zauważył, że Witte postanowił przegrać do niego pieniądze. Zgniewało go to. Lubił pokera, lubił moment powolnego odsłaniania swoich kart, chwilę decyzji, czy kontynuować grę, czy się z niej wyłączyć, moment, w którym decydował się na bluff. I właśnie dlatego bez trudu zrozumiał, że Witte i Christopulis chcą mu dać to, co on lubił brać sam. Postanowił zrobić Wittemu kawał. Nim tamten zdołał się zorientować, wyrosła przed nim spora górka dużych banknotów, która w jednej chwili stała się własnością radcy konsulatu.
Zgarniając pieniądze Witte miał naprawdę nieszczęśliwą minę, tylko to mogło dać Klossowi pewną satysfakcję, ponieważ nieco poniewczasie zorientował się, że przyjemność sprawienia Wittemu psikusa kosztowała go niemal połowę przydzielonych mu na pobyt w Istambule diet.
Kiedy na moment udało mu się zetknąć z Rosę przy barze, na jej pytanie, czy przypadkiem nie zwariował przegrywając tyle pieniędzy do Wittego, palnął bez namysłu, że to właśnie było jego celem od początku gry, ponieważ wiadomość o jego przegranej rozniesie się i Anglicy nie przepuszczą okazji, by zaproponować mu pożyczkę. Ponieważ uczynią to zapewne przez swojego człowieka z konsulatu, pozbędzie się kłopotu, bo będzie mógł wyeliminować tego człowieka z kręgu kandydatów na zdrajcę. Rosę wzruszyła tylko ramionami, powiedziała, że zna już nazwisko człowieka, który ma konto w Banku Centralnym, ale nim zdołała zaspokoić ciekawość Klossa, zrobiło się wokół nich ciasno i musiała zmienić temat. Już przy wyjściu szepnęła mu, gdy pochylał się, by ucałować jej rękę: