– Dam ci to jutro w konsulacie.
Tak więc dziś za parę minut dowie się przynajmniej nazwiska właściciela konta. A może Rosę przyniesie mu także jakiś znak życia szefa tutejszej placówki jego centrali, którego obowiązkiem jest przecież pomóc Klossowi w zidentyfikowaniu prawdziwego pracownika Anglików. Bo chociaż stosunki między wywiadami alianckimi nie zawsze układały się sielankowo, to jednak w sytuacjach prawdziwego zagrożenia niejednokrotnie dochodziło do współdziałania. Inna rzecz, że dotarcie do rezydenta Anglików nawet dla szefa, a może bardziej dla niego niż dla Klossa, nie było sprawą prostą, ponieważ wiązało się z możliwością dekonspiracji własnej roli, a na to – o czym Kloss doskonale wiedział – centrala nigdy by się nie zgodziła.
Przez rzadkie gałęzie dostrzegł schodzących do ogrodu gości. Ruszył w tamtą stronę.
W parę minut później znał już pana Tsi Funli, małego, okrąglutkiego Chińczyka, reprezentanta cesarstwa Mandżukuo, i jego śliczną japońską żonę. Odpowiadał im właśnie zdawkowo na ich pytania dotyczące nastrojów w Niemczech, a oni z uprzejmą uwagą wysłuchali komunałów, gdy podszedł ku nim konsul Grandel, prowadząc poufale pod rękę wysokiego, przystojnego mężczyznę o smagłej cerze i wydatnym nosie.
– Pozwoli pan, Kloss – powiedział – że przedstawię pana naszemu wypróbowanemu przyjacielowi, księciu Mżawanadze.
– Cieszę się, naprawdę się cieszę, że pana poznaję -powiedział książę. – Miło mi uścisnąć dłoń człowieka, który przyjeżdża z kraju dźwigającego na swych barkach ciężar walki z bolszewizmem.
– Musi pan wiedzieć, Kloss, że książę jest potomkiem carów gruzińskich i jedynym legalnym pretendentem do tronu.
– Sam fuehrer obiecał księciu, że wkrótce obejmie tron Gruzji – szepnęła panna von Tilden z uwielbieniem w głosie, jakby dopiero obietnica wodza nobilitowała Gruzina.
Kloss mruknął, że poznanie księcia to dla niego prawdziwy zaszczyt, Grandel skinąwszy im głową wrócił na swój posterunek przy drzwiach, by witać nowych gości, książę zaś odwrócił się do stojącego za nim mężczyzny, który przed chwilą przyglądał się bacznie Klossowi, jakby chciał zapamiętać jego twarz, a teraz półgłosem powiedział coś do księcia, prawdopodobnie po gruzińsku. Ubrany był w jaskrawoczerwoną rubaszkę przepasaną szarfą z frędzlami, czarne spodnie i buty z cholewami. Wyglądał, jak powinien wyglądać wierny sługa księcia z operetki.
– Przepraszam – powiedział książę – Pauli dostrzegł ambasadora Japonii. Muszę pójść się z nim przywitać. Myślę, że zobaczymy się jeszcze, panie Kloss. Proszę do mnie zajść któregoś dnia – skinął na mężczyznę w ru-baszce, a ten podał Klossowi maleńki kartonik – wizytówkę księcia.
I znowu Kloss znalazł się w towarzystwie suchej jak wiór panny von Tilden.
– Japonia dała do zrozumienia księciu – powiedziała bez uśmiechu – że wyłącznie jego uznaje za pretendenta do tronu przyszłej, wolnej od bolszewizmu Gruzji.
– Naprawdę pani wierzy, panno von Tilden – postanowił się z nią podręczyć – że ten błazen zasiądzie kiedyś na tronie?
– Fuehrer mu to obiecał – podkreśliła z naciskiem. -Fuehrer dotrzymuje słowa, czyżby pan w to wątpił?
– Nie zrozumiała mnie pani, panno von Tilden, i obawiam się, że nie rozumie pani naszego fuehrera. Tylko angielscy skauci dotrzymują słowa i to nie jest całkiem pewne! A nasz fuehrer nie jest angielskim skautem, dotrzyma słowa, jeśli będzie to leżało w interesie Rzeszy, a złamie je, jeśli tak będzie wygodniej. Czyżby naprawdę pani nie rozumiała, na czym polega nasza nowa narodowosocjalistyczna moralność?
Panna von Tilden spojrzała na niego spłoszonym wzrokiem. To, co mówił Kloss, mogła odczytać dwojako: albo jako cyniczne wyznanie wiary zatwardziałego hitlerowca, albo… Wolała o tym nie myśleć. Tyle przynajmniej mówiła gra jej twarzy. Był to jedyny moment ich kilkudniowej znajomości, w którym Kloss poczuł do niej odrobinę sympatii. Z głębi ogrodu nadchodził Witte. Przyjaźnie pomachał Klossowi ręką. Panna von Tilden wykorzystała tę szansę natychmiast.
– Przepraszam, muszę już iść, mogę być potrzebna panu konsulowi.
– Dam sobie radę – uśmiechnął się do niej Kloss, a potem zapytał: – Czy przyszła już panna Rosę? – zawahał się, ponieważ uświadomił sobie, że do tej pory nie zna nazwiska właścicielki klubu.
– Czyżby pan także był jej wielbicielem? – skrzywiła usta swoim zwykłym uśmiechem. – Owszem, parę minut po panu. – Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę willi.
– Poznał pan już księcia? – zapytał Witte. – Ciekawa postać, co?
– Przekrzywił się panu krawat – powiedział Kloss i pomógł Wittemu przesunąć węzeł we właściwe położenie. – Nie tyle książę, co ten jego…
– Myśli pan o Paulim? To obstawa księcia. Jest jego szoferem, kamerdynerem i przyjacielem. Podobno także pochodzi z wysokiej, gruzińskiej arystokracji. Książę wziął go ze sobą na specjalną prośbę konsula. Pauli będzie atrakcją dzisiejszego wieczoru. O – wskazał kilkunastoosobowy tłumek gości zbity w drugim kącie ogrodu. -Zdaje się, że już zaczął. Musi pan to koniecznie zobaczyć. – Ruszył w stronę tej grupy i nagle, jakby sobie coś przypomniał, zatrzymał się. – Byłbym zapomniał, Kloss. Bardzo mi przykro za wczorajsze.
– Nie rozumiem – powiedział, choć rozumiał doskonale.
– Przegrał pan wczoraj dużo pieniędzy.
– Nie ma o czym mówić – odparł niedbale.
– Przecież wiem, jak mało dają wam pieniędzy. Ograniczenia dewizowe… – zamilkł, jakby czekał, że Kloss mu pomoże. Wczoraj, kiedy Kloss wstał od stolika mówiąc, że patrzenie na goły brzuch tancerki jest jednak mniej kosztowne, Witte, zgarniając stos banknotów, z wyrzutem spojrzał na Christopulisa. „No i co pan narozrabiał? – mówiło to spojrzenie. – Zamiast przegrać, wygrałem". Christopulis zrozumiał niemy wyrzut.
– Jest jeszcze lepiej, niż było przedtem – powiedział cicho. – Ten człowiek sporo przegrał, ma więc kłopoty pieniężne, ale przecież dobry przyjaciel może mu pożyczyć. Powinien mu pożyczyć, i wziąć pokwitowanie -dodał wstając od zielonego stolika.
Witte czekał teraz na potwierdzenie Klossa, ze przydziały dewiz są rzeczywiście skąpe, stworzyłoby mu to szansę zaofiarowania pożyczki. Ale Kloss milczał, patrząc nań pytającym wzrokiem. Więc Witte zaatakował frontalnie:
– Proszę mi powiedzieć szczerze, jak pan stoi z pieniędzmi?
– Uczciwie mówiąc, nie najlepiej – odparł Kloss myśląc, że jego rzucona na odczepnego sugestia, iż ktoś z konsulatu będzie się starał pożyczyć mu pieniądze, znajdzie potwierdzenie z najmniej spodziewanej strony.
Więc to Witte – pomyślał – jest człowiekiem, którego trzeba chronić.
– Proszę – powiedział Witte, podając Klossowi zwitek banknotów.
– Co to jest? – zapytał udając, że nie rozumie.
– Pięćset funtów, mniej więcej tyle pan przegrał.
– Nie mogę – powiedział Kloss – chyba nie mogę… -zawahał się.
– W porządku – jakby ucieszył się tamten. – Nie traktujmy tego jako zwrotu przegranej, lecz jako pożyczkę. Przewidziałem i to, przygotowałem nawet kwit. Nie wyznaczam żadnego terminu, odda pan, kiedy będzie panu wygodnie. A może potrzeba panu więcej? – Odkręcił wieczne pióro i podał Klossowi.
– Zgoda – rzekł podpisując podsunięty mu papierek nieczytelnym zygzakiem. – Chodźmy do tej atrakcji wieczoru.
– Tak, tak – rzekł skwapliwie Witte. Na jego twarzy malowała się wyraźna ulga.
Sądzi, że mnie kupił – pomyślał Kloss. Zbliżając się do grupki gości otaczających pień rozłożystego dębu, wypatrywał, czy nie dojrzy gdzieś panny Rosę. Ale nie było jej w tym tłumie.
Natomiast rzecz, którą Witte zapowiedział jako atrakcję wieczoru, była naprawdę godna obejrzenia. Maleńka, śliczna żona posła Mandżukuo stała oparta o pień drzewa, a oddalony o dziesięć metrów Pauli ciskał w jej stronę nożami. Stalowe ostrza otaczały już niemal połowę ciała małej Japonki, kolejny, lecący ze świstem nóż wbił się w pień drzewa najwyżej o pięć centymetrów od prawego ucha skośnookiej konsułowej. Burzliwe oklaski skwitowały ten wyczyn. Trzy następne noże, pędzące jeden za drugim w odstępach parosekundowych, wbijały się w pień z precyzją ściegu maszyny do szycia obok szyi i ramion dziewczyny. I dopiero teraz Kloss zauważył coś, co było clou całej imprezy: Pauli rzucał na ślepo, miał zawiązane kolorowym szalikiem oczy.
– Ma pan odważną żonę – zwrócił się do grubego Chińczyka o pomarszczonej jak pieczone jabłko twarzy. Konsul zamiast odpowiedzi uśmiechnął się tylko w swój nie-odgadniony, azjatycki sposób.
– Pani konsulowa jest całkowicie bezpieczna – odezwał się szeptem Mżawanadze. – Pauli nigdy nie chybia. Wiedzą coś o tym moi wrogowie.
– Nie chciałbym być zatem pańskim wrogiem – odparł Kloss.
– To zależy tylko od pana – odpowiedział mu Mżawanadze znowu cichym szeptem.
Kloss nie zdążył się nawet zastanowić, co znaczą te słowa, gdyż uwagę jego zwróciła panna von Tilden, idąca pospiesznie w stronę oklaskującej celne rzuty Paulego gromadki.
– Panie konsulu – szepnęła nerwowo, a potem, jakby przestraszona, jeszcze bardziej ściszyła głos. Kloss usłyszał tylko słowa: „ta Rosę" i „w altance", ale to mu wystarczyło. Ruszył pospiesznie za wysuwającym się z tłumku konsulem. Panna von Tilden biegła przodem.