Выбрать главу

W altance, niemal w tym samym miejscu, w którym on szukał skupienia zaraz po przyjściu na przyjęcie, leżała teraz Rosę. W świetle zawieszonego u sufitu lampionu wyglądała upiornie. Sposób zadania jej śmierci nie mógł budzić wątpliwości. Pętla szala nadal zaciskała długą szyję dziewczyny. Obok niej leżała otwarta torebka. Szminka, puderniczka, portmonetka z pieniędzmi, francuski paszport. Machinalnie spojrzał na nazwisko: Rose-Marie Laurin, urodzona w roku 1908. Miała więc w takim razie trzydzieści pięć lat. Wyglądała młodziej – pomyślał i skrawkiem szala zakrył jej twarz.

– Mój Boże! – lamentował Grandel. -Tak starałem się uniknąć skandalu. Co my teraz zrobimy?

– Myślę, że trzeba wezwać policję – rzekł Kloss.

– Na eksterytorialny obszar konsulatu? Pan oszalał! – odezwała się panna von Tilden.

Kloss przyjrzał jej się z podziwem. Ta hitlerówka musiała mieć mocne nerwy. Zachowywała się tak, jakby znajdowanie zwłok uduszonych niewiast należało do jej stałych obowiązków.

– Obawiam się – powiedział zdławionym głosem Grandel – że nie uda się uniknąć zawiadomienia policji. Ale obawiam się także, że będą mieli piekielnie trudną sprawę, bo niemal wszyscy obecni na przyjęciu cudzoziemcy legitymują się immunitetem. Czy zechce pan nam pomóc, Kloss, w tej trudnej chwili? My z panną von Tilden pójdziemy – brodą wskazał kierunek, skąd śmiechy i oklaski nagradzały talent Paulego i odwagę konsulowej -i spróbujemy przygotować ich do tego, co się stało. A pan zadzwoni na policję, dobrze?

Kloss zajęty był właśnie przysuwaniem zmiętego papieru, który leżał na podłodze, po czym udając, że upuścił chusteczkę, schylił się po papier, którego, mógłby przysiąc, nie było, gdy godzinę temu siedział samotnie w altance. Schował znalezisko razem z chusteczką do kieszeni i dopiero wtedy powiedział, że oczywiście staje do dyspozycji pana konsula i gotów jest pomóc mu we wszystkim.

Panna von Tilden wyszła pierwsza, oni szli kilka kroków za nią.

– Kloss – konsul chwycił go boleśnie za łokieć – proszę mi powiedzieć, czy to z pańskiego polecenia, a może pan sam…

– Posądza mnie pan o zamordowanie kobiety, którą widziałem drugi raz w życiu?

– Jestem starym człowiekiem i starym pracownikiem służby zagranicznej, Kloss – zatrzymał się na środku alejki. – Mogę oczekiwać najgorszego, dymisji albo czegoś w tym rodzaju. Być może Turcy zażądają, abym opuścił Istambuł. Gotowi są uczepić się każdego pretekstu. Ale ja jestem w tym mieście reprezentantem Niemiec. Dlatego proszę pana o szczerość. Nie znam pańskiego stopnia ani celu pańskiego przyjazdu. Zdaję sobie też sprawę, że w robocie SD czy gestapo zdarzają się różne rzeczy, ale ja muszę wiedzieć…

– Gdybym nawet był przysłany przez instytucje, których nazwy wymienia pan tak nieostrożnie – odparł zimno – to zapewniam pana, Grandel, ze nie przyszedłbym panu wypłakać się w kamizelkę. Prywatnie panu powiem, że jej nie zabiłem. I dość aluzji do mojej misji w Istambule.

– Jesteśmy przecież sami – powiedział Grandel i, jakby teraz dopiero dostrzegł pannę von Tilden stojącą kilka metrów przed nimi, zwróconą do nich tyłem, rzekł: -Ona jest…

– Dosyć! – ostro uciął Kloss i ruszył w kierunku oświetlonych okien willi.

Bez trudu znalazł pokój, w którym urzędowała panna von Tilden, gdzie była, jak pamiętał, zainstalowana centralka telefoniczna. Najpierw wyjął z kieszeni zmięty papier znaleziony w altance, rozprostował go. Była to żółta koperta z firmowym nadrukiem: „Bank Centralny – Istambuł". Zawartość tej koperty przeznaczono dla niego. Ale teraz koperta była pusta. Kloss wiedział, że w środku musiał być wyciąg z rachunku bankowego wraz z nazwiskiem właściciela. Rosę zginęła dlatego, że znała to nazwisko. Ale czy była na tyle nieostrożna, iż dała do zrozumienia człowiekowi, którego to dotyczyło, że wie?

Wstał i wyrwał z gniazdka wszystkie przewody. Zrozumiał, że musi się spieszyć. Potem zbiegł do ogrodu i zameldował konsulowi, że ktoś uszkodził telefon.

– Zadzwonię z pierwszego napotkanego telefonu w mieście – dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu. I nie czekając na odpowiedź konsula wybiegł.

6

Nagła śmierć Rosę nadała sprawie oszałamiające tempo. Pierwszą rzeczą, jaką Kloss musiał załatwić, to znaleźć się w „Cafe Rosė", a właściwie w pokoju właścicielki klubu na piętrze, zanim dotrze tu policja. Przez rzadkie sztachety ogrodzenia dostrzegł swojego anioła stróża – pogrążonego w pogawędce z żandarmem koło budki wartowniczej. Teraz nie miał czasu, by gubić po drodze prześladowcę. Przeszedł wzdłuż płotu do najbliższego zakrętu i rozejrzawszy się uważnie, wspiął się na sztachety. Minął obojętnie zaparkowane przy krawężniku taksówki, dopiero na głównej ulicy wsiadł do którejś z nadjeżdżających pod knajpę. Kazał się wieźć pod swój hotel ale przed skrętem w uliczkę pnącą się ku górze zatrzymał wóz oświadczając, że resztę drogi przejdzie na piechotę. Dopiero gdy taksówka zniknęła z oczu, wrócił w stronę „Cafe Rosė".

Zagadał przyjaźnie do wąsatej baby przy wejściu, wypił dwa koniaki przy barze i dopiero gdy zgasło światło, a zapalił się punktowy reflektor oświetlający miniaturową estradkę, na której dziewczyna z nagim brzuchem czyniła swoje wygibasy, ruszył przez nikogo, jak mu się zdawało, nie dostrzeżony ku schodom. Drzwi pokoju Rosę, trzecie po lewej stronie korytarza, jak zapamiętał, były zamknięte, ale poradził sobie z nimi bez trudu za pomocą swojego kompletu wytrychów rodem z Wiesbaden. Skierował się od razu do biurka i w takt dobiegającej z dołu, monotonnej melodii zaczął, przyklęknąwszy, przymierzać swój wytrych do górnej szuflady. I w tym momencie poczuł na karku zimny dotyk stali. Nie zdążył jeszcze powziąć decyzji, co powinien zrobić, gdy ucisk nagle zelżał.

– Ach, to ty – usłyszał za sobą. – Czego tu szukasz?

Odwrócił się. Zobaczył na wysokości swej twarzy nagi brzuch dziewczyny. Spojrzał wyżej. Dziewczyna zdjęła już z twarzy zasłonę. Nie mierzyła z rewolweru w jego stronę, ale nadal trzymała go w ręku.

– Przepraszam, zdaje się, że nie zostaliśmy sobie przedstawieni – powiedział z niezbyt mądrą miną.

– Znam cię – powiedziała dziewczyna. – Rosę pokazała mi ciebie. -Wypowiedziała pierwszy człon hasła.

– Ty jesteś szefem? – zapytał zdumiony.

– Och, nie – roześmiała się – ale szef zna cię także. Co się stało?

Musiał jej opowiedzieć o wydarzeniach w konsulacie.

– Zaraz tu będzie policja – zakończył. – Uprzątnij wszystko i zawiadom szefa.

Skinęła głową w milczeniu, otarła zapłakane oczy.

– Biedna Rosę – powiedziała, a potem dodała: – Ona tu nie trzymała nic. Miała safes w banku. Opróżnię go jutro z samego rana. Zresztą szef zadecyduje.

– Czy mogłabyś mnie skontaktować z szefem? Bardzo chciałbym z nim pogadać.

– Przekażę mu twoją prośbę. To on musi zdecydować, czy chce się z tobą zobaczyć.

Zdążył wrócić do konsulatu przed przybyciem policji. Goście nieudanego przyjęcia, skupieni w małych grupkach, szeptali coś między sobą. Osowiały kelner w milczeniu roznosił kieliszki. Konsula zastał Kloss w jego gabinecie. Razem z sekretarką wrzucali do rozpalonego kominka jakieś papiery. Pokój był pełen dymu. Kloss bez słowa otworzył okno.

– Chciałbym z panem pogadać sam na sam – szepnął. Konsul skinął w milczeniu głową. Po chwili pod jakimś pretekstem odesłał pannę von Tilden z pokoju.

– Coś pilnego, Kloss? – zapytał konsul.

– Tak – odparł – to sprawa niezwykłej wagi. Proszę, oto moje pełnomocnictwo – podał Grandelowi niewielki kartonik – wydane przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy.

Grandel założył okulary, obejrzał kartonik ze wszystkich stron. Chyba kilkakrotnie przeczytał krótki tekst.

– Słucham – powiedział. – Wynika, że nie myliłem się co do pańskiej misji. Mam panu udzielić wszelkiej możliwej pomocy. Jestem gotów. Czego pan potrzebuje?

– Muszę pana poinformować, że na terenie konsulatu działa agent wywiadu brytyjskiego.

– To wykluczone! – zerwał się Grandel. Po chwili powoli opadł na swoje krzesło. Ukrył twarz w dłoniach.

– Ufam moim ludziom – powiedział cicho, ale z jego tonu Kloss wywnioskował, że konsul już wierzy.

– Należałoby powiedzieć: ufałem. Stwierdziliśmy z całą pewnością, że agent działa właśnie tutaj. Nie będę pana informował, w jaki sposób do tego doszliśmy. Agent działa u pana, w pobliżu pana albo… – zawiesił głos.

– Albo… – powtórzył jak echo Grandel.

– Albo brytyjskim agentem jest pan – powiedział i widząc gwałtowne zmiany w twarzy konsula, zląkł się, że Grandel dostanie ataku serca. Jeszcze mu tego brakowało! Roześmiał się. – Proszę się uspokoić, panie konsulu, to był tylko żart. Wróćmy do sprawy najważniejszej. Wiem, raczej domyślam się, kto jest brytyjskim agentem. Nie mam jeszcze kompletu dowodów, ale to sprawa najbliższych dni.

– Proszę mi szybko powiedzieć. Peters czy Witte? A może radca Beitz? – powiedział z nadzieją w głosie.

– Radca Beitz od trzech miesięcy przebywa w szpitalu, a działalność angielskiego agenta trwała jeszcze dwa tygodnie temu.

– Więc który z nich dwóch? – zapytał konsul.

– Którego by pan wolał? – odpowiedział pytaniem, ponieważ chciał zyskać na czasie. Po pożyczce udzielonej mu przez Wittego, która tak znakomicie wyjaśniała sytuację, nie miał zbyt wielkiego wyboru. Kompromitacji Grandela, który może mieć mocne plecy w Berlinie u Ribbentropa, mogliby nie przełknąć. Zostawała więc dwójka: Peters i sekretarka. W pierwszej chwili kusiła go kandydatura Petersa – jednego gestapowca mniej. Jednak na jego obronę przemawiała nieudolność. Peters będąc na miejscu nie wpadł na ślad agenta. Ktoś przysłany zamiast niego mógłby swoją robotę wykonywać inteligentniej, a to niebezpieczne. A więc ona.