– Florian – powiedział Bartek. – Niedobrze, jeśli wpadł, może wygadać, że dysponowaliśmy planem pól minowych.
– Spróbuję się dowiedzieć – powiedział Kloss. -Wiem, że zaraz po akcji nie złapali nikogo. Byłem na miejscu w kwadrans po was…
Przeszedł do najważniejszego:
– Musicie załatwić sprawę z tym wiaduktem w ciągu trzech dni, bez względu na straty. Zresztą powinny być niewielkie. Niemcy nie spodziewają się uderzenia bezpośrednio po nieudanej akcji. Trzeba wykorzystać ten moment uspokojenia. Najlepiej w ciągu najbliższych dwóch, trzech nocy.
Przekazał Bartkowi nowe dane dotyczące zaminowania i to, czego zdążył się dowiedzieć, zerkając na rozłożonę przed Fredką, sekretarką jego szefa, rozkłady jazdy ważniejszych transportów kolejowych. Zaproponował zgranie akcji wysadzenia wiaduktu z likwidacją jakiegoś ważnego transportu…
Bartek natychmiast się ożywił. Kolejówka to jego specjalność. Zaczął od tego, początkowo z ośmioma towarzyszami. Teraz jego oddział liczy niemal dwustu ludzi i ma na koncie prawie dwa tysiące wagonów pełnych zaopatrzenia i sprzętu. Ustalili jeszcze konieczność jakiegoś pozorowanego ataku niewielką grupą ludzi, aby odciągnąć ochronę wiaduktu, omówili termin i miejsce następnego spotkania. Kloss chciałby wiedzieć, kiedy będzie podjęta kolejna próba. On w tym czasie musi mieć absolutne alibi. Na końcu, maskując zdenerwowanie humorem, opowiedział Bartkowi o cudownym odnalezieniu „kuzynki".
– Uważaj – rzekł Bartek – to może być prowokacja.
– Uważam – odparł. – Uważam już cztery lata.
Bartek napełnił kieliszki samogonem. Wznieśli je w milczeniu, potem mocno uściskali sobie dłonie. Nie potrzebowali słów- znali swoje pragnienia na zbliżający się Nowy Rok.
6
Major Broch miał już lekko w czubie. Hałaśliwie wkraczał do pokoju, z uznaniem spojrzał na baterię butelek stojących na stole, postawił obok nich pękatą, ciemnozieloną.
– Szampan? Świetnie! – powiedział Kloss.
– O pucharach też nie zapomniałem. To miała być moja niespodzianka. Ale mam dla pana jeszcze lepszą. Drogi przyjacielu, oficjalnie za parę dni, ale w wielkiej tajemnicy mogę już panu powiedzieć. Przed chwilą przeglądałem zatwierdzoną listę awansów. Gratuluję… kapitanie Kloss!
A więc dali mi awans – myślał Kloss. – Prawdopodobnie za sprawę warszawską. Gdyby wiedzieli, że zdemaskował wtedy jako groźnych wrogów Rzeszy najwierniejszych i najbardziej okrutnych oprawców. Gdyby wiedzieli… Gdyby wiedzieli, że nie dalej jak przed kilkoma godzinami popełnił zdradę główną, przekazując ostatnie informacje. Jest wśród nich już cztery lata, uważają go za swego, więc i tych panów świata można nabrać, oszukać, ogłupić do tego stopnia, że nagradzają orderami i awansami swego śmiertelnego wroga. Przypomniało mu się kilka epizodów z minionych czterech lat, błyskawicznie przemknęły mu przez myśl sytuacje, które zdawały się być bez wyjścia, powinny skończyć się nieuchronną klęską, zdemaskowaniem, samobójczą – jeśliby zdążył – śmiercią. Kiedy zaczynał tę robotę, kiedy po raz pierwszy zobaczył się w lustrze w mundurze leutnanta, pomyślał, jak dobrze by było, gdyby mu się udało przedłużyć tę maskaradę choćby do roku. Po dwóch latach, już z dystynkcjami oberleutnanta, przeraził się tamtej swojej myśli. Miał dotąd cholerne szczęście, ale to przecież musi się skończyć. Byle tylko jak najwięcej zaszkodzić, zanim przyjdzie to najgorsze. A teraz Broch, ten sam Broch, który przez całą wojnę, dwukrotnie ranny, uczestniczący we wszystkich ważniejszych kampaniach, jest nadal majorem, przynosi mu wiadomość o awansie.
– Nie cieszy się pan? W pańskim wieku… Ja mam czterdzieści siedem lat, Kloss. Jest pan niemal dwa razy młodszy. Ale nie zazdroszczę panu, naprawdę szczerze panu gratuluję, od dawna się to panu należało.
– Wszyscy wiedzą, panie majorze, że jest pan znakomitym oficerem.
– Tak- skrzywił się kwaśno Broch. -Wszyscy wiedzą, a wkrótce dowie się cały świat. – Pochylił się do Klossa i skończył szeptem: -Już w grudniu trzydziestego dziewiątego roku powiedziałem, co myślę o planie zaatakowania Rosji, o tym szaleństwie gefreitra, opętanego mania grandiosa. Już wiemy, że to ja miałem rację, bolszewicy są teraz nad Wisłą, za miesiąc będą nad Odrą, a za dwa miesiące… Nie łudźmy się, Kloss. Ta wojna jest przegrana, „Iwan" teraz nie popuści, zażąda, żebyśmy zdali rachunek. I co wtedy?
– Panie majorze – odparł spokojnie Kloss – bardzo pana lubię i myślę, że nie mam tu nikogo bardziej od pana życzliwego. Ale proszę zrozumieć… U progu Nowego Roku nie chciałbym pamiętać, że pracuję w Abwehrze, nie chciałbym, żeby przypominał mi o tym przyjaciel, człowiek, którego szanuję, lubię i cenię.
– Kloss – westchnął Broch – ja kocham Niemcy i wiem, co się stanie.
– Nie trzeba być skrajnym pesymistą. – Kloss starał się nadać swemu głosowi brzmienie ciepłe i ufne. W tej chwili wolał, żeby Broch uznał go za idiotę lub tchórza, niż żeby uważał go za wspólnika w poglądach, które tylko pomyślane stanowią zbrodnię. – Na szczęście mamy dość alkoholu, majorze, żeby zapomnieć o przykrych rzeczach i pod wpływem chwilowego rozżalenia wypowiadanych poglądach. – Kloss czuł, że to, co mówi, jest lepkie i dość obrzydliwe.
Oto człowiek rozczarowany, dziś już na pewno wróg systemu, ale on nie może wyciągnąć do mego ręki, przeciwnie – musi stworzyć sytuację, w której Broch będzie słabszy. Nie zapomina się lekkomyślnej szczerości. Broch będzie o tym pamiętał, na przyszłość może będzie ostroż-niejszy, ale w przyszłości, gdyby zdarzyła się sytuacja, w której los Klossa mógłby zależeć od Brocha, ten będzie musiał milczeć. Dzięki temu Kloss przetrwał cztery lata we wrogim mundurze, w samym środku ich machiny wojennej. Nie może sobie pozwolić na gest przyjaźni nawet wobec człowieka, który na tę przyjaźń by zasługiwał, jeśli szkodziłby w ten sposób sprawie najważniejszej – sprawie swojego bezpieczeństwa. Ale Brocha naprawdę lubił. Chciał mu osłodzić gorycz tej rozmowy.
– Moje dziewczęta powinny zaraz nadejść – powiedział.
– Będą kobiety? Niemki! – jak tonący koła ratunkowego chwycił się Broch zmiany tematu.
– To była moja niespodzianka, majorze. Niech pan sobie wyobrazi, że odnalazła mnie tu kuzynka. Co prawda bardzo daleka, w dodatku młodzieńcza miłość. Nie widzieliśmy się osiem lat, mam tremę.
– No, myślę! – zapalił się Broch. – Ładna?
– Usiłuję wyobrazić sobie, jak wygląda – odpowiedział i, widząc zaskoczone spojrzenie Brocha, dodał: – Była wtedy trzynastoletnią dziewczynką. Nie wiem, czy ją poznam.
I właśnie w tym momencie ktoś zapukał, a Klossa nagle olśniło. Położył palec na ustach i jak łobuziak, który zamierza zrobić świetny kawał, ukrył się za drzwiami. Brochowi zabawa zaczęła się podobać. Gestem wskazał Klossowi, by schował się głębiej, a sam otworzył drzwi.
– Proszę, proszę, rozgośćcie się panie! – zawołał do wchodzących dziewcząt. – Kloss wróci za chwilę.
Kiedy w szparze drzwi dostrzegł stojącą doń tyłem jasnowłosą dziewczynę i chciał już wyjść, ukazała się druga – także blondynka. Teraz nie miał już wyboru.
– Edyto! – zawołał, niespodziewanie wychodząc zza drzwi.
Edyta odwróciła się gwałtownie.
– Hans? – W jej głosie zabrzmiała niepewność. Kloss z trudem rozprężył mięśnie twarzy, ułożył je w kształt uśmiechu.
– Tak bardzo się zestarzałem?
– Bardzo się pan zmienił, poruczniku – rzekła Greta.
– To jest Greta, o której ci mówiłam. Poznajcie się. Od dawna o tym marzyła.
– A skąd pani wie – zapytał lekko Kloss – że się zmieniłem?
– Widziałam zdjęcie.
– Zdjęcie? Jakie zdjęcie? – Był czujny, napięty, choć uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Więc jednak prowokacja? – pomyślał. – Bartek miał rację, kiedy mnie ostrzegał. Czy coś wiedzą, czy poddają go próbie?
– Och, Hans, nie pamiętasz? – dziwiła się Edyta. -To, które mi przysłałeś z wycieczki do Królewca w trzydziestym ósmym…
– Wybacz, Edyto, tyle lat… -powiedział i gorączkowo usiłował sobie przypomnieć, czy Hans Kloss, tam, w Mińsku, wspominał coś o wycieczce do Królewca. Chyba tak, tuż przed maturą. Wtedy widział wuja Hel-mutha.
Te rozmyślania me przeszkodziły mu w dokonaniu aktu prezentacji, jakimś żartem skwitował zdumienie dziewcząt na widok bogato zastawionego stołu. Chciał, żeby Broch czym prędzej wyszedł stąd z Gretą, wydało mu się, że gdyby został sam na sam z Edytą, potrafiłby utwierdzić ją w przekonaniu, że rozmawia z Hansem Klossem, towarzyszem dziecięcych zabaw, bohaterem szczeniackiego romansu. I tak właśnie się stało; Broch szepnął coś Grecie, krzyknął Klossowi, że wyjdą naprzeciw Schneiderowi i zostali nareszcie sami.
Przez moment było jeszcze gorzej, nie wiedział, co powiedzieć, nie spodziewał się, że kuzynka Hansa Klossa jest tak piękna.
– Jak się czuje ciocia Hilda?
– Pamiętasz mamę? Ona cię często wspomina. Biedna, ostatnio prawie nie wstaje. – Edyta przyglądała mu się, jakby nie mogła odnaleźć czegoś znajomego w twarzy stojącego naprzeciw niej młodego mężczyzny w mundurze oberleutnanta. Czyżby go nie poznawała? A może podejrzewa? Nie, to niemożliwe! A może ten dziecięcy romans pozostawił w niej jakiś ślad? Przez chwilę Kloss czuł się jak złodziej, który buszuje w cudzym domu. Przecież to nie on, to tamten całował ją w stogu siana, przecież to z tamtym przysięgali sobie wieczną miłość.
– Ciągle ten reumatyzm? – zapytał z troską w głosie. Nie można dopuścić ani do chwili ciszy. Cisza jest niebezpieczna.
– I to pamiętasz, Hans? Myślałam, że zupełnie o nas zapomniałeś.
W tym momencie Kloss poczuł, że jakaś niewidzialna ściana, tkwiąca dotychczas między nimi, nagle runęła. Niby nic się nie zmieniło, stali nadal naprzeciw siebie, przyglądali się sobie, ale tak właśnie powinni stać ludzie, którzy się niegdyś kochali i spotkali przypadkiem po latach rozłąki, którzy mimo oddalenia hołubili w sobie jakieś tkliwe myśli o tym drugim.