– Niczego nie zapominam, Edyto. Bardzo lubiłem ciocię Hildę i jedną z jej córek. – Uznał, ze to jest najwłaściwszy moment, żeby wziąć w swe ręce dłoń Edyty. Nie cofnęła jej. I tak zastali ich roześmiani, zaróżowieni od mrozu Broch z Gretą, którzy trzymali jak cenną zdobycz – opierającego się lub udającego, że się opiera -Schneidera.
– Wyobraźcie sobie, on jeszcze chciał pracować! – zawołał Broch.
– Odświeżyliście wspomnienia? – spytała słodko Greta.
– Więcej – odparł Kloss – poprosiłem Edytę, żeby zechciała pełnić honory gospodyni.
– Jak się domyślacie, przyjęłam z przyjemnością -odpowiedziała bez zmrużenia oka Edyta. I nagle wzrok jej spotkał się ze wzrokiem Schneidera. Nim tamten zdążył powiedzieć słowo, rzuciła się ku niemu i padła mu w objęcia. Schneider był oszołomiony, ale szczęśliwy. Odsunął ją od siebie, przyglądał się przez chwilę.
– Wypiękniała pani, Edyto.
– Myślałam dzisiaj o panu, właściwie od paru dni wspominam nasze spotkanie.
Opowiadają, przeszkadzając sobie nawzajem, historię spotkania, dzieje owej koszmarnej nocy, wypijają pierwszy toast za cudowny zbieg okoliczności. On to przecież umożliwił Edycie, która tak się bała powrotu do tego miasta, spotkanie z dawno nie widzianym Hansem („Moim narzeczonym – powiedziała ze śmiechem Edyta. – Chyba nie zapomniałeś, Hans, że obiecałeś się ze mną ożenić, gdy dorośniesz?") i człowiekiem, który traktował ją jak córkę, to znaczy uroczym kapitanem Schnei-derem. Schneider trochę się skrzywił, usiłował prostować, że nie traktował wówczas Edyty jak córki, jak siostrzenicę raczej, ale po pierwszym kieliszku pogodził się ze swoją rolą, domagał się tylko, żeby Kloss i Edyta uklękli przed nim, a on udzieli im rodzicielskiego błogosławieństwa. Potem Broch nie wytrzymał i w największej oczywiście tajemnicy poinformował wszystkich o awansie Klossa, gratulowali mu kolejno. Edyta podeszła doń z kieliszkiem, rozbawiona Greta zażądała, żeby się teraz pocałowali i w ten sposób pocałowali się po raz pierwszy.
– Pamiętasz, Hans, kiedy i w jakich okolicznościach pocałowaliśmy się ostatni raz?
Powiedział, że przy pożegnaniu, kiedy odjeżdżała z majątku wujostwa Weisenberg, ona twierdziła, że Hans wyjechał wcześniej, przekomarzali się przez chwilę, ale Kloss już wiedział na pewno, że niebezpieczeństwo znik-nęło, że Edyta także nie bardzo pamięta, kto z nich tego lata pierwszy wyjechał. W rozbawieniu omal nie przeoczyli północy; minutę przed dwunastą Broch zaczął odwijać drut z butelki szampana, szło mu to niesporo, z głośnika dobiegały już pierwsze uderzenia radiowego zegara, ale udało mu się z tym wreszcie uporać. Rozlewał musujące wino, a Schneider, który już na dobre przejął się rolą ojca, zawołał:
– Cisza, moje dzieci, za chwilę powitamy Nowy Rok!
– A jeszcze wcześniej sturmfuehrera Brunnera! – To powiedział mężczyzna, który dobrze już pijany, w rozkroku, jakby się bał upaść, stanął w drzwiach.
– Hermann! Fajnie, że jesteś! – zawołała Greta, ale inni nie wyrazili zachwytu na widok niespodziewanego gościa. Gdyby Brunner był cokolwiek mniej pijany, dostrzegłby, że zgasił nastrój. Ale on, cmoknąwszy Gretę, wtaczał się już do pokoju, żądał kieliszka, bełkotał coś o węchu, który go nigdy nie zawodzi, jeśli idzie o alkohol.
– Nie przedstawiłem cię mojej kuzynce – powiedział Kloss i w tym momencie dostrzegł coś nienormalnego w spojrzeniu Edyty. Przyglądała się w skupieniu Brun-nerowi, jakby starała się odpędzić od siebie jakąś myśl. Z trudem zdobyła się na uśmiech, gdy Brunner podto-czył się do niej z kieliszkiem.
– Zdrowie pięknych pań! – zaczął i urwał. Wypuścił z ręki kieliszek, niezdarnie pochylił się, żeby pozbierać szkło, ale Edyta dostrzegła, że kiedy wstał, jego spojrzenie stało się jakby trzeźwiejsze. Już była skłonna uwierzyć, że to przywidzenie, że to rezultat ostatnich rozmyślań o owej nocy sprzed czterech lat, ale teraz wydało się jej, że się nie myli.
– Zdaje się, że pana już gdzieś widziałam – powiedziała i dostrzegła zimny błysk w bladych oczach Brunnera. Natychmiast pożałowała tych słów, była zadowolona, że nikt z obecnych nie zauważył tego incydentu.
– Za fuehrera, za zwycięstwo, za Wunderwaffe! – wznosiła właśnie swój kieliszek Greta i nagle zamilkła, bo oto zza okna dobiegł ich niepokojący, ale jakże znany głos syreny przeciwlotniczej. Żarówka nad stołem zachybota-ła, zgasła na moment, żeby po chwili znów się zapalić. Jednocześnie usłyszeli wybuchy, a dopiero na końcu przydu-szony ryk silników. W milczeniu zbiegali do schronu. Na którymś z podestów Edyta przytuliła się do Klossa.
– Boję się – szepnęła.
– Odwagi, kochanie – powiedział. – Bombardują wiadukt, a może dworzec kolejowy, nie miasto.
Ale ona tylko potrząsnęła głową, nie mogła mu przecież powiedzieć, że nie miała na myśli bombowców.
7
Greta była wściekła. Przede wszystkim z powodu zmarnowanego sylwestra. Co prawda wrócili po godzinie na górę, tyle że bez Brunnera, który gdzieś się zawieruszył podczas nalotu, ale zabawa się już nie kleiła. Wszyscy udawali, że mc się nie stało. Schneider przypomniał sobie wiedeńskie herbatki i usiłował zabawić ich śpiewem, ale to niewiele pomogło. Po paru minutach wszyscy wiedzieli, że oto w ich życie, życie panów do niedawna całej niemal Europy, wkradł się nowy czynnik. Ktoś inny zdecydował, żeby zepsuć im powitanie Nowego Roku i oni me mogli temu przeszkodzić.
Gdzie jest nasza artyleria przeciwlotnicza – myślał Schneider, choć wiedział, że prawdopodobnie artylerzyści dostali rozkaz nieujawniania swoich pozycji przed spodziewaną wielką ofensywą rosyjską.
Mówiłem, ile razy mówiłem, że to nie ma sensu – myślał z mściwą satysfakcją Broch.
Chociaż gospodarz wieczoru, oberleutnant, a właściwie już hauptmann Kloss, gorąco zapraszał, aby pozostali, nastawił nawet patefon ze zdobytymi skądś płytami ostatnich berlińskich przebojów, wszyscy z ulgą powitali propozycję Edyty Lausch, aby się rozejść.
Więc ten zmarnowany sylwester to pierwszy powód wściekłości Grety. Drugi – to zimno panujące w ich pokoju. Służąca Polka, która miała napalić, nie przyszła dzisiaj do pracy, w dodatku ukradła Grecie dwie puszki konserw. Edyta chciała napalić w piecu, ale wtedy okazało się, że skończyły się zapasy węgla. Bez namysłu porąbała taboret, na którym stała miednica. Myć się w końcu można stawiając miskę na stole, ale ciepła starczyło tylko na tę godzinkę, gdy szykowały się na sylwestrowy wieczór. Teraz w pokoju panował znowu przeraźliwy ziąb, przez nieszczelne okna wdzierał się wiatr. Leżały na swoich łóżkach szczękając zębami, po-przykrywane wszystkim, co było w domu, ale żadna nie mogła zasnąć.
Dopiero kiedy Greta zaproponowała, żeby Edyta przeniosła się na jej łóżko, dopiero wtedy, przykryte dwiema kołdrami, poczuły się lepiej. Przez chwilę rozmawiały o wrażeniach wieczoru; Edyta jeszcze raz pomyślała, że to dobrze, że nikt nie zauważył incydentu z upuszczonym przez Brunnera kieliszkiem. Gdyby Greta coś spostrzegła, Edyta musiałaby jej teraz wymyślać na poczekaniu jakieś kłamstwo, ponieważ prawda nie potrafiłaby jej przejść przez gardło.
Czy się nie mylę? – myśli Edyta. To pytanie dręczy ją od paru godzin.
Kiedy wracała z Hansem – Broch z Greta i Schneiderem poszli przodem, aby – jak zaznaczył mały kapitan saperów – dać zakochanym szansę powiedzenia sobie wszystkiego, miała ochotę wyznać mu o Brunnerze, o tym nieprawdopodobnym posądzeniu, które zalęgło się w jej myślach, ale nawet wobec niego nie potrafiła się na to zdobyć. Zaczęła nawet coś mówić, ale przerwała w połowie zdania, a na jego nalegania odparła, że powie mu innym razem, że chciała go zaintrygować, że pragnęła, żeby z niecierpliwością wyglądał spotkania. Nic wtedy nie powiedział, objął ją tylko mocno i Edycie zaczęło się wydawać, że nie istnieje już ośmioletnia przerwa w ich znajomości, że pożegnali się wczoraj, spotkali dzisiaj i odtąd będą spotykać się codziennie.
Jestem szalona – mówi do siebie – sentymentalna idiotka, ale nie potrafię myśleć o tym człowieku inaczej niż z tkliwością.
Oczywiście zauważyła, że mu się podoba, zauważyła też, że jest jakiś inny niż tamten, którego pożegnała latem trzydziestego szóstego roku; zamiast zapalczywo-ści, nie kończących się potoków słów – zapewnień o uczuciach, które wówczas sprawiały, że długo w noc nie mogła zasnąć – tkliwy gest, uścisk ręki, opiekuńcze objęcie ramieniem.
Wydoroślał po prostu – myśli – dojrzał. A poza tym wojna. Wszyscy się zmieniamy.
Nie wiadomo dlaczego przypomniała sobie swą poprzedniczkę, o które) wspominała rano Greta. Grecie udało się wtedy zdumiewająco trafne sformułowanie: „My wszyscy jesteśmy chorzy od tego kraju…". Czy Hans też jest chory? Przyglądała mu się wielokrotnie w ciągu tego wieczoru – spokój, starannie odmierzone ruchy, nic tajemniczego, o czym mówiła Greta. Czy zostało w nim coś, co oboje wspominali z uśmiechem, coś z tamtej wakacyjnej, młodzieńczej przygody? Kiedy zaczął mówić o swoich studiach na politechnice gdańskiej i wspomniał o atmosferze tamtych dni, miała ochotę go zapytać, kim była osoba, przez którą nie otrzymała odpowiedzi na swój ostatni list, ale powstrzymała się. Edyta Lausch nie była już trzynastoletnią dziewczynką, rozczytaną w romantycznych powieściach, doznającą pierwszego wtajemniczenia. Była dorosłą kobietą, rok temu przeżyła śmierć człowieka, którego kochała. Wiedziała, że to, co łączyło ją kiedyś z piętnastoletnim chłopcem, może być jakimś pomostem do ponownego zbliżenia, niczym więcej, że jeśli chce Han-sa, musi go chcieć takim, jaki jest teraz, zapomnieć o tamtym piętnastolatku. Raz już przecież zapomniała. Pół roku życia z Rudolfem, zakończone głupią, samobójczą śmiercią (z przesłuchiwań, jakim ją potem poddawano, zorientowała się, że jej Rudi, który ani razu w ciągu tego pół roku nie zamienił z nią słowa o polityce, miał coś wspólnego ze spiskiem przeciw fuehrero-wi) pozwoliło jej – tak jej się wtedy zdawało, zapomnieć o szczeniackiej miłości. Gdy wczoraj rano Greta wymieniła nazwisko oberleutnanta Klossa, zdumiał ją tylko taki, zdawałoby się, nieprawdopodobny zbieg okoliczności, a dedykacja na zdjęciu wzruszyła raczej sentymentalną Gretę niż ją. Dopiero gdy zza drzwi pokoju, do którego weszła z Gretą, wyszedł człowiek, który powiedział: – Edyto – poczuła, że serce podchodzi jej do gardła.