Выбрать главу

– Do dzisiaj – powiedział Kloss.

Tomala sięgnął po kieliszek. Jego ręka drżała.

– Ja już nic nie mogę zrobić.

– Chcesz, żeby chłopcy zginęli?

– Ja już nic nie mogę zrobić – powtórzył. -Widzisz, łącznik zrzucony przed miesiącem z radiostacją ulokował się gdzieś w Dobrzycach. Nawet ja nie wiem, gdzie.

– Jak to nie wiesz?! Nie masz kontaktu?

– Tylko przez naszego człowieka w Dobrzycach. Nazywa się Weiss. Przyjeżdżał tu raz na tydzień. Ale teraz drogi są zajęte, nie ma żadnej komunikacji…

– Trzeba natychmiast kogoś posłać do tego Weissa. Wiesz, gdzie go szukać?

– Znam adres. Właściwie… – Kloss wiedział, że To-mala nie powinien mu mówić, ale sytuacja była wyjątkowa. – Bautzenstrasse 28.

– Trzeba natychmiast kogoś posłać. To wszystkiego dwadzieścia parę kilometrów.

Tomala milczał. Dopiero teraz Kloss dostrzegł, że stary mężczyzna jest zmęczony. Pod oczyma miał sine plamy, wargi wyschnięte. Ciągnie ostatkiem sił – pomyślał.

– Ilu i jakich masz ludzi? – zapytał łagodniej.

– Nowych – powiedział Tomala. – Tylko nowych. Kiedyś mieszkało tu sporo Polaków – zaczął mówić nagle szybciej – cała ulica Dobrzycka to byli właściwie Polacy. Nie doczekali. Ja też pewno nie doczekam.

– Jakich masz ludzi? – powtórzył Kloss.

– Jest Janka, Polka pracująca u sąsiadów. Sąsiedzi już uciekli. Jest mój wnuk Erwin. Ma dopiero szesnaście lat. Jest jeszcze paru chłopców z Polski wywiezionych tu na roboty, ale nie zdążę ich tak szybko zawiadomić.

– Rozumiem. – Kloss spacerował po pokoju. Stanął przed zbiorową fotografią wiszącą nad komodą.

– Miejscowa Polonia – powiedział cicho Tomala. – Z tych na zdjęciu pozostałem tylko ja… Może ktoś przeżyje obóz.

– Nie należało przechowywać tego zdjęcia. A w każdym razie nie należało wieszać go na widocznym miejscu – stwierdził sucho Kloss. Usiadł naprzeciwko Toma-li i także poczuł się zmęczony.

Jeszcze dwa miesiące – pomyślał – może trzy miesiące.

– Musisz posłać tę Jankę i swojego wnuka – oświadczył – nie ma innej rady. Niech idą do Dőberitz, do Dobrzyc – poprawił się natychmiast – dwiema różnymi drogami. Jedno z nich musi dojść. I to jeszcze dzisiaj. Weiss zdąży przekazać meldunek.

– Erwin ma szesnaście lat – szepnął Tomala. -Janka niewiele więcej…

– Trudno. Zrobisz, jak powiedziałem. Pamiętaj, że jeśli nie nadamy meldunku, nasi spadochroniarze zginą w lesie Weipert, a Niemcy zdążą wysadzić most.

– Zawołać ich natychmiast?

– Zawezwiesz ich potem. Nie powinni mnie widzieć. W jaki sposób dowiemy się, że meldunek został nadany i akcja odwołana?

– Dwa razy dziennie: o godzinie 7.30 rano i dwudziestej wieczorem w paśmie piętnastu megaherców nasi nadają dziewięć taktów Poloneza As-dur Chopina.

– Co to znaczy?

– Jest polonez, będzie akcja. Nie będzie poloneza, akcja odwołana.

– Rozumiem.

– No dobrze, ale jeśli nasza grupa nie przybędzie, w jaki sposób uniemożliwić wysadzenie mostu?

– Pomyślimy – powiedział Kloss. – W meldunku trzeba zaproponować inne miejsce zrzutu. – Wyjął z torby mapę i długo ją studiował. – Może na południe od Forburga. Od Osieka – poprawił się znowu.

Tomala przetarł okulary.

– Chyba tak – powiedział – chyba tak. Jeśli tam jest czysto.

Na ulicach i polach pokrytych jeszcze śniegiem leżała mgła. Kloss stanął na rynku, rozejrzał się, był to już odruch, zapalił papierosa. Po chwili wiedział już, co go zaskoczyło: cisza. Działa na wschodzie milczały. Oznacza to zapewne – pomyślał – że jutro albo pojutrze… Tak, najdalej pojutrze, parę godzin po lądowaniu spadochroniarzy, lądowaniu, do którego nie wolno dopuścić…

2

Prowizoryczne pomieszczenie kasyna sztabu dywizji mieściło się poniżej pałacowego parteru; schodziło się tu po paru schodkach z obszernego hallu, w którym urzędowali stale oficer dyżurny i dwóch służbowych podoficerów. Generał Pfister osobiście wyznaczał pomieszczenie dla kasyna. „Miejsce, gdzie jedzą oficerowie – powtarzał – musi być schludne i przyjemne". O schludność kasyna dbała właśnie Simone.

Kahlert poznał ją, gdy dywizja stacjonowała we Francji, i uprosił generała, by pozwolił mu wziąć dziewczynę ze sobą i zatrudnić w sztabie dywizji. Ta filigranowa brunetka o dużych oczach zaskakiwała Klossa. Wydawała się nie dostrzegać nikogo oprócz Kahlerta: traktowała wszystkich z tą samą obojętną, nieco suchą, a nawet wrogą grzecznością, z jaką spotykali się w kawiarenkach i bistrach Paryża. Przywykli do tej dziewczyny, nawet polubili ją po swojemu, a szef sztabu, oficer znacznie inteligentniejszy od swego dowódcy, zauważył kiedyś, że ta dziewczyna, która nie chce przyjąć do wiadomości trwania wojny i sądzi, że ze wszystkich spraw na tym świecie naprawdę ważna jest tylko miłość – odgrywa rolę czegoś w rodzaju maskotki dywizji. Kahlert, z którym Kloss zaprzyjaźnił się, jeśli słowo „przyjaźń" było tu właściwe i mogło być użyte, powiedział mu kiedyś, że z Simone nigdy nie rozmawiają o wojnie, a jeśli czasem się pokłócą, to o to tylko, czy potem zamieszkają w Paryżu, czy w jego rodzinnym Wiedniu! Nie będzie żadnego „potem"; Pfister wydał rozkaz rozstrzelania Kahlerta i Kloss wiedział, że nie ma żadnej szansy, by cofnął decyzję.

Gdy wróciwszy od Tomali zszedł na dół, kasyno było jeszcze puste. Simone stała przy barze i wycierała kieliszki. Robiła to bardzo sprawnie, szybko, jakby nie interesowało jej nic oprócz tych kieliszków.

Usiadł przy stoliku, ona przybiegła natychmiast niosąc na tacy porcję gulaszu.

– Mam jeszcze dla pana coś z Francji – powiedziała. Napełniła kieliszek i butelkę natychmiast schowała z powrotem pod ladę. Stanęła obok niego.

– Niech pani siądzie.

– Nie, dziękuję – szepnęła. Nigdy, podając w kasynie, nie siadała przy stolikach. – Panie kapitanie – mówiła kiepską niemczyzną, nagle przeszła na francuski i zaczęła mówić szybciej tym swoim paryskim dialektem, połykając końcówki i całe słowa. – Panie kapitanie, na miłość boską, co oni chcą zrobić z Rolfem?

Kloss milczał. Wiedział, ze musi jej to powiedzieć i nie starczało mu odwagi.

– Hans – szepnęła. Znała jego imię, mówili sobie przecież z Kahlertem po imieniu, ale nigdy do Klossa nie zwracała się w ten sposób. – Hans – powtórzyła – słyszałam, jak Siebert, adiutant generała, mówił, że go rozstrzelają. Czy to prawda?

Milczał.

– Na miłość boską, czy to prawda?.

– Tak, Simone…

– Trzeba coś zrobić – to był prawie krzyk. – Trzeba mu pomóc, prosić generała. On nie chciał mnie przyjąć, generał, wartownik kazał iść raus. Oni nie mogą go rozstrzelać… Niech pan coś zrobi, panie kapitanie, niech pan natychmiast coś zrobi!

Pomyślał o tych, których rozstrzeliwano we Francji i rozstrzeliwano w Polsce. Nie mógł pomóc Kahlertowi i nie chciał kłamać.

– Jestem bezsilny, Simone – powiedział. – Starałem się… – głos uwiązł mu w gardle.

– A Rolf uważał pana za swego przyjaciela. – Powiedziała to po niemiecku i natychmiast przeszła na francuski. – Pan także mną pogardza, prawda? Wyście gardzili i mną, i Rolfem. Francuzką, która poszła z Niemcem! Poszłam z Niemcem – krzyknęła – i nic mnie nie obchodzi oprócz niego. On nie może zginąć, słyszy pan, ta przeklęta, brudna wojna nie może mi go odebrać!

Kloss milczał.

– Pan jest sztywny i zimny jak każdy Prusak – w jej oczach pojawiły się łzy. – A ja myślałam…

W drzwiach kasyna stanął Kussau. Wyrzucił rękę w hitlerowskim pozdrowieniu i z nietajoną drwiną spojrzał na Klossa i Simone.

– A on? – spytała nagle. – A może on zechce pomóc?

– To beznadziejne, Simone – powiedział Kloss twardo.

Ona oczywiście nie uwierzyła. Po chwili podchodziła już do stolika SS-mana, niosąc na tacy kieliszek i tę samą butelkę francuskiego koniaku wydobytą spod lady. Stanęła obok kapitana Kussau, podobnie jak niedawno obok Klossa. Dochodziły go strzępy ich dialogu, miękka, szkolna niemczyzna Simone i twardy berliński akcent Prusaka.

– Mam ogromną prośbę, kapitanie, ogromną – mówiła Simone. – Pan wie, oczywiście, że chodzi o Kahlerta. Tylko pan może mi pomóc.

– Pogadamy o tym – Kussau rozparł się wygodnie na krześle – pogadamy, dziecinko. Masz coś lepszego do żarcia niż ten gulasz? Może parówki? Wczoraj nam dałaś znakomite parówki z musztardą.

– Dla pana będą.

Zniknęła za bufetem, a Kussau wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Kloss wstał. Najchętniej podszedłby do niego i powiedział, tak by usłyszała także Simone: „Nie oszukuj tej dziewczyny, nie wykorzystuj sytuacji. Wiesz dobrze, że nie pomożesz Kahlertowi i zrobiłeś wszystko, aby go rozstrzelano". Milczał jednak, musiał milczeć. Ostre starcie z Kussau'em byłoby zbyt ryzykowne, utrudniłoby wykonanie zadania, a Kloss nauczył się już panować nad sobą; na wojnie nie istnieje mc oprócz tego, co służy wojnie. A jednak…

Simone wniosła parówki. Kussau połykał je, smarując musztardą. Francuzka stała obok niego.

– Jeszcze jeden kieliszek koniaku – powiedział Kussau. -A o Kahlercie, dziecinko, pogadamy później. Później, u mnie w pokoju. Jeśli, oczywiście, będziesz miała ochotę.

Kloss wyszedł.

Przydzielono mu pokoik na drugim piętrze w bocznym skrzydle pałacu, przeznaczonym zapewne niegdyś dla służby i gorszych gości. Przez okno widział rzekę Regę, most i skraj lasu. Daleko, na horyzoncie, niebo świeciło, migotliwy blask piął się w górę, opadał, tryskał smugami światła. Tam był front. Jeśliby udało się zachować ten most – myślał Kloss – oddziały pancerne wyjdą natychmiast na przestrzeń operacyjną, znajdą się na tyłach Pommern Stellung, sięgną do morza. Jak ocenia sytuację generał Pfister? Kiedy wyda rozkaz wysadzenia? Gdyby nie bał się śmiertelnie Himmlera, kazałby zapewne zniszczyć most wcześniej, ale wówczas odciąłby drogę odwrotu niemieckim oddziałom czołowym, znajdującym się na tamtym brzegu rzeki. Może już je poświęcił? Wie, że rubież Regi jest nie do utrzymania, ale wie także, że musi opóźniać natarcie.