– Jak chcesz tego dokonać? – zapytał Tomala. Nie znał jeszcze planu Klossa.
– Istnieje tylko jeden sposób. Przeprowadzić ich jako grupę polskich jeńców..Kto z was zna niemiecki? -Oprócz Tomali po niemiecku umiał trochę Sasik.
– Ryzykowne – powiedział Tomala – bardzo ryzykowne. Jakby Kloss nie wiedział! Ale czy istnieje inne wyjście? Kto w sytuacji frontowej prowadzi jeńców w kierunku pierwszej linii? Powiedzą oczywiście: do sztabu dywizji. Czy posterunki w lesie Weipert uwierzą? Czy nie zażądają dokumentów? Czy jakiś czujny gestapowiec nie podniesie słuchawki telefonu?
Kloss usiłował wyobrazić sobie tę drogę wśród ukrytych w lesie dział drugiego rzutu. Jakiemu Niemcowi przyjdzie do głowy, że ktoś ważył się na plan tak niesłychanie śmiały?
– Jest szansa, że to się uda. Spora szansa – dodał.
Tomala wzruszył ramionami. Twarz miał nieruchomą, wydawało się, że przestał dostrzegać Klossa i chłopców.
– Gdyby nie było żadnej szansy – powiedział – też bym poszedł. A niemieckie mundury? – zapytał nagle.
– Broń jakąś masz?
– Są dwa automaty w schowku i jeden pistolet.
– Powinno starczyć. Mundury trzeba zdobyć w polowym magazynie dywizji. I jakiś wózek, którym dowieziecie przynajmniej pięć kompletów na miejsce zrzutu. Tych, którzy umieją choć parę słów po niemiecku, przebierzecie.
– Magazyn… mundury… Jak chcesz to zrobić?
„Jak chcesz to zrobić?" – Kloss siedział nieruchomo na krześle i czuł ogarniające go zmęczenie. To był istotnie wariacki plan. A na przygotowania pozostały dosłownie liczone minuty.
– Magazyn mundurowy – powiedział – mieści się na bocznej uliczce, już pod lasem. Pilnuje go jeden wartownik. Sztuka polega na tym, by nie trafić na zmianę warty – spojrzał na zegarek. Ile mógł mieć jeszcze czasu? Był przekonany, że gestapowcy z Dobrzyc zjawią się w sztabie dywizji. Może najpierw będą szukać w pułku i w mieście? Jeśli przyjedzie ten, który go widział na klatce schodowej, powrót do sztabu stanie się zwykłym szaleństwem. „Przekroczeniem granic dozwolonego ryzyka" – jak pięknie mówią w centrali. A jednak musiał wrócić. Musiał przekroczyć tę granicę. Pomyślał, że w ciągu czterech lat służby ani razu nie ratował się ucieczką. Wytrwa do końca.
Chłopcy czekali. Czy mieli dość wyobraźni, by zdać sobie sprawę ze wszystkich trudności akcji? Jak dotrą na zachodni skraj lasu Weipert? Muszą przejść nocą, pchając przed sobą wózek z kompletami niemieckich mundurów i udawać uchodźców, a może lepiej patrol wojskowy? Potem skręcić w las, możliwie najdalej na zachód. Czekać…
Wstał.
– Idziemy – powiedział. – Na końcu Koburgstrasse znajduje się niewielki zagajnik. Wiecie, gdzie to jest?
– Tak – powiedział Tomala.
– Ja podjadę motocyklem. Wtedy wy…
Mundurowy magazyn dywizji był, jak zwykle w wa-dunkach polowych, prowizoryczny. Ogromny namiot otoczony niskim ogrodzeniem z drutu kolczastego. Napis: „Wstęp wzbroniony". Wartownik w hełmie przechadzał się drogą prowadzącą od Koburgstrasse wzdłuż lasu. Traktował tę służbę na tyłach, jak wszyscy żołnierze frontowi w podobnych sytuacjach, nieco wypoczynkowo. Podjeżdżającego Klossa zdążył zobaczyć jednak dostatecznie wcześnie, by wypluć papierosa i zdusić go butem.
Kloss zatrzymał motocykl, nie gasząc silnika. – Palicie na służbie!… – ryknął.
– Melduję posłusznie, panie kapitanie…
W tej chwili zza drzew wybiegł Sasik. Żandarm, wlepiając wzrok w Klossa, nie mógł go dostrzec. Parę sekund… Kloss zwiększył gaz i ryk silnika zagłuszył krzyk Niemca.
W namiocie było ciemno. Latarka Klossa oświetliła sterty porządnie poukładanych mundurów.
– Bluzy, spodnie, czapki, płaszcze. Nie zapomnijcie o pasach. Tomala, znajdź płaszcz z naszywkami feldfebla. Taki, co pasuje… Ty będziesz dowodził. Śmiałość… Bądźcie śmiali, na pytania odpowiadajcie krzykiem… Mamy za mało czasu, żeby wykombinować jakieś papiery. Musi się udać. Pamiętajcie: musi się udać…
Przymierzali płaszcze, gmerali w stertach czapek.
– Szybciej! To powinno wyglądać na rabunkowy napad bandycki. Zanim meldunek dojdzie do sztabu dywizji, minie parę godzin. Możecie być spokojni, nie zdążą uprzedzić patroli w lesie Weipert. Nie przyjdzie im to do głowy.
Nareszcie! Poszli od razu skrajem lasu w kierunku szosy. Kloss skoczył na siodełko i łąką dotarł do ulicy równoległej z Koburgstrasse. Zmierzchało już powoli, na wschodzie trwała cisza; ta cisza wydawała się groźniejsza, niż ciągły pomruk dział, do którego zdążyli już przywyknąć. Jutro rano, gdy desant wyląduje na zachód od lasu Weipert, rozpocznie się jeszcze jedno podczas tej wojny przygotowanie artyleryjskie, żelazny deszcz mszczący umocnienia, prasujący okopy, ogłuszający, wgniatający w ziemię… Potem pójdzie piechota, ruszą czołgi. Ale do jutra rana pozostało jeszcze sporo godzin, które trzeba przeżyć, w ciągu których zdecyduje się los mostu na Redze, czyli szybkość natarcia…
Dojeżdżał już do sztabu. Minął wrota prowadzące na podwórzec pałacowy, znający go wartownik zasalutował i w tym momencie Kloss przypomniał sobie o tablicach rejestracyjnych. Zapomniał je zmienić… Więc jednak popełnił ten głupi błąd! Więc jednak każdy popełnia w końcu błąd! Zawrócić? Za późno: zobaczył z daleka kapitana Koellerta, który zeskoczył z motocykla, machnął mu rękę i ruszył do pałacowego wejścia. Kloss jednym spojrzeniem ogarnął podwórzec. Dostrzegł czarnego „Mercedesa" przed wejściem.
Są, zdążyli przede mną – pomyślał. Pusto było jedynie przy bocznej ścianie prawego skrzydła; ściana nie miała okien, tylko poniżej poziomu podwórka wąskie szczeliny piwniczne. Kasyno! Musiał ryzykować. Zatrzymał motocykl przy samej ścianie, zerwał tablice. Rozejrzał się. Co z nimi zrobić, nie mógł ich przecież zabrać ze sobą! Zgiął je, wcisnął w ziemię niedaleko ściany, wdeptał butem. Nie dostrzegł Słmone, która przyglądała mu się uważnie przez wąskie okienko kasyna.
6
Dwaj sturmbannfuehrerzy z Dobrzyc: Knoch i Len man, zjawili się w sztabie kilkanaście minut przed przyjazdem Klossa. W ciągu paru godzin zrobili wszystko, co możliwe, by znaleźć mężczyznę występującego w oficerskim mundurze Wehrmachtu, któremu udało się wywinąć z kotła i zabić gestapowca Fritza Schalbe. Obaj rozumieli, że stawka jest wysoka, że wpadli na ślad niebezpiecznego przeciwnika, najprawdopodobniej agenta wroga noszącego niemiecki mundur. Śledztwo w Dobrzy-cach zajęło im sporo czasu. Pierwszych, co prawda dość -wątłych, danych dostarczył chłopak z Hitlerjugend, na którego Knoch natknął się na rogu Bautzenstrasse.
– Nie widziałeś matocyklisty w oficerskim płaszczu?
Widział. Wskazał ulicę, nie był jednak pewien stopnia wojskowego i nie zwrócił uwagi na numer. Był natomiast pewien, że motocyklista przejeżdżał obok niego tylko raz.
Należało wypytać wszystkie posterunki na szlakach wylotowych. Zmieniały się często; Knoch i Lehman musieli rozmawiać z kilkunastoma żandarmami. Oczywiście bardzo niewielu wykonywało polecenie notowania numerów, „Rozkaz nie był zbyt wyraźny – tłumaczyli się. -Właściwie chodziło tylko o podejrzanych."
– Podejrzanych należy zatrzymywać! – ryczał Knoch.
Oczywiście widzieli wielu motocyklistów. Lehman notował informacje, z których nic nie wynikało. Dopiero dwa meldunki: posterunku z szosy idącej ze wschodu, z Forburga, i traktu z Dőberitz do lasu Weipert, wniosły, wydawało się, nieco światła.
Żandarm z szosy wschodniej widział motocyklistę, który z daleka pokazał mu rozkaz wyjazdu i krzyknął „148 pancerna". Żandarm z traktu zauważył najprawdopodobniej tego samego oficera, który nie zatrzymał się w ogóle.
– Jak to nie zatrzymał się? – ryczał Lehman. – Pójdziecie pod sąd.
Obaj zapamiętali tylko niektóre cytry numeru: 3, 8 i najprawdopodobniej 7. Było to już jednak sporo.
Posłali natychmiast gestapowców do wszystkich pułków 148-ej, z ogromnym zresztą trudem zdołali zmontować ekipy – ludzie rwali się na zachód; jazdę na wschód traktowali jak wyrok- sami zaś ruszyli do sztabu. Przyjął ich niezbyt chętnie generał Pfister. Wyjaśnili dokładnie sprawę, ale nie zdołali wywołać zbytniego zainteresowania generała.
– U mnie w dywizji – powiedział stary Prusak – nic takiego nie mogło się zdarzyć. Znam swoich oficerów.
– Jednak się zdarzyło – oświadczył ostro Knoch. -Motocykl był z całą pewnością ze 148-ej. Mamy niektóre cyfry numeru: 3, 8, 7.
– To sobie szukajcie. Ja mam front na głowie!
– Czy pan generał uważa, że powinniśmy się zwrócić do dowódcy frontu reichsfuehrera Himmlera? – zapytał szeptem Knoch.
Pfister zmiękł. Wezwał oficera dyżurnego i kazał mu wymienić oficerów, którzy w ciągu ostatnich godzin korzystali z motocykli służbowych. Notatki oficera były dokładne: kapitan Koellert, kapitan Kloss, porucznik Walter, hauptsturmfuehrer Kussau.
– Kussau nas nie interesuje – oświadczył natychmiast Knoch. – Natomiast pozostałych zechce pan generał wezwać tutaj.
– Wezwę wszystkich – powiedział sucho Pfister. -Jeśli oni są podejrzani, Kussau będzie traktowany tak samo. Za godzinę – dodał. – Teraz nie mam czasu. Mogą panowie zjeść kolację.
Poszli najpierw obejrzeć motocykle. Kloss widział ich wychodzących od generała; poznał natychmiast Knocha i właściwie w tym momencie powinien był opuścić sztab. Jaką miał szansę? Na co jeszcze liczył? Poczęstował oficera służbowego papierosem i zszedł na dół, do pustego kasyna.
Może jednak Knoch go nie pozna? Widział jego twarz parę sekund, Kloss był wówczas w hełmie i wielkich motocyklowych okularach, trudno o jakąkolwiek pewność. Musi ryzykować, nie wolno mu teraz uciekać, musi dotrwać do chwili, gdy chłopcy z desantu rozpoczną walkę o przyczółek i ruszy natarcie.