Выбрать главу

Tak jak przewidywał, sekcja CI, zajmująca się badaniem kontaktów pozaurzędowych Adama Pruchnala, nie wniosła nic nowego. Instynkt Neumanna nie mylił – tego był pewien. Kontakt musi odbywać się w którymś z tych trzech i pół tysiąca mieszkań. Na podstawie badania rachunków usiłowano dociec, czy inkasent odwiedza któreś z tych mieszkań częściej niż raz w miesiącu. Nic na to nie wskazywało.

Wtedy Neumann uczepił się innej koncepcji. Radiostacja pracuje co wtorek, tego samego dnia Stanisława Zarębska przynosi meldunki do krawca Skowronka, a przedtem, ale także zawsze we wtorek, spotyka się z Adamem Pruchnalem. Jest rzeczą mało prawdopodobną, żeby Pruchnal chodził z tak niebezpiecznym materiałem po mieście lub przechowywał go gdzieś. Prawdopodobnie także wrogiej agenturze zależy na maksymalnej aktualności nadsyłanych materiałów, wynikałoby więc z tego, że inkasent otrzymuje meldunki w każdy wtorek.

Ta hipoteza pozwoliłaby zacieśnić krąg do czterystu mieszkań, ale jeśli Neumann by się pomylił, zaprowadziłoby go to na manowce. Na wszelki jednak wypadek trzech ludzi po piętnaście godzin na dobę ślęczało nad kartotekami osób mieszkających w owych czterystu lokalach, usiłując za wszelką cenę znaleźć między nimi jakieś powiązania.

Neumann wiedział, że jest to jedyna możliwa metoda, ale zdawał sobie sprawę, że brak mu czasu.

Stanął przed obitymi materacem drzwiami standartenfuehrera. Ilse, krótkonoga, piersiasta sekretarka Luetzkego, bez słowa wskazała drzwi gabinetu szefa.

Kiepski znak – pomyślał Neumann. Idealnej sekretarce zawsze udzielał się nastrój standartenfuehrera.

8

Luetzke bawił się tym razem zapalniczką. Jego chude palce obracały mały przedmiot ze złota, kładły i podnosiły. Neumann z trudem oderwał wzrok od tych rozedrganych rąk.

– Zbyt długo trwa ta zabawa, Neumann – powiedział prawie szeptem. Tym razem nie wskazał Neumannowi krzesła, więc hauptsturmfuehrer stał wyprężony. – Czytałem pański ostatni raport. Duża praca, a właściwie duże pozory pracy. Listy, nazwiska, papierki, a ten J-23 ciągle nieuchwytny. Czego pan tak sterczy? Niech pan siada! Jego ostatnia informacja, zarówno ta o stratach, jakie ponieśliśmy w Jugosławii, jak i ta o przerzuceniu grup specjalnych na południe, jest zgodna z prawdą.

– Zwracam panu uwagę, standartenfuehrer – Neumann z ulgą wyprostował nogi – że żadna z tych informacji nie przyda się bolszewikom, nie dotrze do nich, ponieważ korzystając ze zdobytych szyfrów, przekazaliśmy ich centrali materiały spreparowane przez nas.

Ale Luetzke nie pozwolił mu zaliczyć tego punktu.

– On żyje, on działa. Dopóki nie będziemy go mieli w garści, nie możemy spać spokojnie. W tej wrogiej centrali nie siedzą idioci, Neumann. Zrozumieją pewnego dnia, że podsuwamy im fałszywe informacje i wtedy koniec. Albo też ten J-23 zorientuje się, że coś jest nie tak i przestanie korzystać z radiostacji zainstalowanej u tego krawca. A czy może pan zagwarantować, że nie ma drugiej rezerwowej radiostacji – i co wtedy? Co nam zostanie w garści? Ten radzista, z którego już nic więcej nie da się wydusić? Ta kucharka czy kelnerka, która wie pewnie tyle samo co my, to znaczy, że ma odebrać kartkę papieru zapisaną cyframi i dostarczyć ją do pracowni krawieckiej? Wierzę, że chce pan złapać szczupaka, ale na szczupaki nie poluje się stojąc godzinami z wędką na brzegu. Wie pan, co to jest spinning?

– Są trudności – udało się wreszcie wtrącić Neumannowi. – Ten inkasent nie odwiedził w ciągu ostatniego miesiąca ani jednego mieszkania dwukrotnie. Siatka musi być zakonspirowana głębiej, niż myśleliśmy. Ale to tylko kwestia czasu. Muszą wpaść.

– Wie pan, Neumann, że brak nam właśnie czasu. Dlatego musi pan sprawę przyspieszyć. Jeśli złapiemy J-23, pośrednie ogniwa wpadną nam same w ręce, a jeśli nawet komuś się uda wymknąć, nie ma tragedii – jedna płotka mniej czy więcej. On jest zbyt dobrze poinformowany. Albo sam ma coś wspólnego z niemiecką administracją wojenną, albo ma tam dobrych informatorów. Będziemy ich mogli chwycić, gdy złapiemy jego.

– Ależ… – chciał powiedzieć, że zbyt pospieszne działanie może tylko zepsuć sprawę, urwać nitkę od kłębka, nitkę, za którą, chociaż powoli, Neumann się jednak posuwa. Standartenfuehrer nie pozwolił mu jednak powiedzieć ani słowa. Zastukał palcami w biurko.

– Pytałem, czy wie pan, co to jest spinning? Lubię, kiedy moi podwładni odpowiadają na pytania. Szczupaka, mój drogi Neumann, łowi się na błysk. Rzuca mu się z wędką małą wirującą rybkę, inaczej nie chwyci haczyka. A potem szybciutko ściąga się korbką linkę.

– Przynęta? – zapytał, a Standartenfuehrer uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia i Neumann pomyślał, że chyba omylił się w ocenie swego szefa. „Szczupaka łapie się na błysk", to nie jest wcale głupie. – Mam pomysł -powiedział Neumann – pomysł rzucenia szczupakowi małej wirującej rybki. Dość ryzykowny, co prawda. Tego J-23 można by wezwać na spotkanie z funkcjonariuszem z ich centrali, w celu udzielenia pilnych instrukcji.

– Rozwija się pan, Neumann. Lubię, kiedy moi ludzie rozwijają się. – Postukał zapalniczką w polerowany blat biurka.

– Ryzykujemy zdemaskowanie naszej akcji. Niewykluczone, że ma umówiony ze swoją centralą jakiś specjalny sposób na takie okazje.

– Gdyby w trzydziestym szóstym nasz fuehrer nie zaryzykował i nie wkroczył do Nadrenii – powiedział sentencjonalnie Luetzke – nie bylibyśmy dziś panami Europy.

Neumann zrozumiał, że właśnie w tym momencie jego samodzielność się skończyła, że może teraz jedynie wstać, stuknąć obcasami i wyjść. Decyzję podjął za niego ktoś inny.

9

Kloss wiedział już wszystko. To znaczy rozumiał w najogólniejszych zarysach mechanizm gry prowadzonej przez Neumanna i, jak zwykle w chwilach największego zagrożenia, układał sobie plan działań na najbliższe godziny. Neumann się naciął – to pewne, ale zagrożenie nie przestaje być aktualne.

Dopił swoje wino, zostawił na stoliku pieniądze i wyszedł z „Cafe Clubu". Szatniarze komentowali widocznie wypadki z ostatnich minut, bo zbyt gwałtownie zaczęli mówić o pogodzie, gdy stanął przed ladą i poprosił o swą czapkę. W lustrze zobaczył, że czarny opel Neumanna ruszył właśnie sprzed klubu, za nim półciężarówka z kilkoma SS-manami.

Postanowił pójść piechotą. Do spotkania z Podlasińskim miał blisko pół godziny, mógł jeszcze raz przemyśleć wydarzenia ostatniego tygodnia.

Kiedy spotkali się w ubiegłą środę, jak zwykle w Parku Ujazdowskim koło łabędzi, zdziwił go niepokój opanowanego zazwyczaj Józefa. Przyniósł właśnie otrzymane zwykłą drogą polecenie centrali, żeby J-23 zjawił się określonego dnia w „Cafe Clubie" z białym goździkiem jako znakiem rozpoznawczym.

– Gdzie mam wpiąć ten kwiatek? – zapytał Kloss, gdy przeczytał wezwanie napisane na marginesie gazety pozostawionej na ławce. – Ten kwiatek nie pachnie mi najładniej – dodał, nie uznał bowiem za stosowne wyjaśnić Podlasińskiemu, że umówionym od dawna hasłem do spotkania z centralą miało być żądanie podania dokładnego składu osobowego 33 pułku grenadierów pancernych.

Postanowił jednak pójść do „Cafe Clubu", naturalnie bez goździka, bo gdzież oficer może wpiąć goździk? Chciał zobaczyć, z kim ma do czynienia, kto jest jego przeciwnikiem. Myślał oczywiście, że sprawa skończy się na niczym, nie przypuszczał, że napatoczy się właśnie jakiś stary Niemiec z kwiatkiem w klapie, który chwycony przez dwóch tajniaków, będzie krzyczał, że jest doktorem Mayerem z organizacji Todt i osobistym przyjacielem ministra Schachta.

Zaraz po wejściu do „Cafe Clubu" dostrzegł Neumanna i wtedy wiedział już wszystko. Więc na tym polega ta gigantyczna operacja w berlińskim stylu. Ale co ma do tego gazownia czy elektrownia, coś, o czym mówił mu w kasynie leutnant Tietsch? Nie mógł tego skojarzyć. Postanowił, że zapyta o to Józefa.

Są dwie możliwości – myślał chłodno – albo wpadł Józef, albo radiostacja. Gdyby Józef, Kloss nie mógłby iść dziś spokojnie ulicą. Prawdopodobnie siedziałby w lochu w alei Szucha, a w najlepszym razie w więzieniu Abwehry. A może już by nie żył, zgniótłszy zębami wprawioną w plombę mikroskopijną fiolkę z cyjankali, przygotowaną na taką okoliczność.

Pozostaje więc radiostacja. Służba bezpieczeństwa dysponuje własnym radionasłuchem, mogli więc wpaść na ślad radiostacji, niezależnie od sekcji Tietscha. Co prawda powinni powiadomić o tym Abwehrę, ale Kloss nieraz był świadkiem, że zazdrosny o sukcesy Luetzke ukrywał, jak długo się dało, informacje o niezwykłym znaczeniu.

A może wpadli na ślad radiostacji przypadkiem? Tego, niestety, nigdy się nie dowie. Nie widział na oczy radzisty, kiedyś tylko, gdy przechodził z Józefem ulicą Polną, Podlasiński pokazał mu szyld Skowronka. Ofuknął go wtedy. Starał się zawsze wiedzieć tylko to, co niezbędne. Kontakt z radiostacją miał utrzymywać Józef, a właściwie jego siatka, o której Kloss także nic nie wiedział, bo nie chciał wiedzieć. Więc jeśli radiostacja wpadła przypadkiem – niespodziewana rewizja w poszukiwaniu radioodbiornika lub ukrywających się Żydów – to cała siatka musi być pod obserwacją gestapo.

Jedno jest pewne – nie dotarli do Józefa. Będzie musiał zwinąć swoje cztery mieszkania i poszukać sobie piątego albo jeszcze lepiej – na jakiś czas ulotnić się z Warszawy, a jeśli mu się uda – ostrzec ludzi z siatki.

Kloss usiadł na tarasie kawiarni, rozejrzał się -Józefa nie było. Spojrzał na ulicę, żeby zobaczyć, czy nie nadchodzi, i zmartwiał. Ubrany elegancko Józef, wymachując parasolem, przecinał plac, gdy trzech żandarmów zagrodziło mu drogę.