Basia prowadziła ich zaułkami, potem dotarli do wąskiej uliczki biegnącej wzdłuż muru fabrycznego. Trwała ciągle cisza i ta cisza, spokój nad kanałem zaczynały niepokoić Klossa. Niebo nieco pojaśniało, na północy, nad morzem, wydawało się zupełnie białe. Podchodzili do wartowni…
– Kosek – powiedział Kloss. – Zostajecie parę kroków za nami, gdyby zdarzyło się coś nieoczekiwanego, wiejcie.. – A potem sami wiecie…
– Tak jest, panie majorze.
Stanęli, obserwowali bramę. Pusto, cicho, ani śladu straży.
– W porządku – westchnęła Basia. – Idziemy… Zdjęli wartownika.
– A oni? – szepnął Kloss. – Nie zostali przy bramie? Wrócili do środka?
Poszedł jednak. Rozpiął kaburę, odbezpieczył pistolet.
Gdy znalazł się na wysokości budki wartowniczej, z ziemi, zza krzaków rosnących wzdłuż drogi prowadzącej do fabryki zerwali się SS-mani. Runęli na Klossa, nie zdążył wyszarpnąć pistoletu, uderzenie kolbą w tył głowy obaliło go na ścieżkę… Zaterkotały serie automatu. To Kosek, wbrew rozkazowi, otworzył ogień. SS-mani wybiegali już na ulicę. Trzech wlokło Klossa w kierunku hali fabrycznej, dwóch prowadziło Basie, reszta otaczała Koska przypartego do muru. Sierżant rzucił granat. SS-mani odskoczyli, potem znowu otworzyli ogień. Pierwszy pocisk trafił Koska w rękę, drugi był celniej-szy. Sierżant tracił przytomność. Zdążył jeszcze pomyśleć, że po raz pierwszy w życiu nie wykonał rozkazu…
W dyżurce Brunner czekał już na Klossa. Gdy go wprowadzono, słaniającego się jeszcze, na twarzy sturm-bannfuehrera zakwitł triumfujący uśmiech.
– No co, Hans – powiedział – miałem rację. Ze mną się nie wygrywa. Dziewczynę pod ścianę! – ryknął. Nie spojrzał na nią nawet. Interesował go tylko Kloss…
– Ty szmato – cedził przez zaciśnięte zęby. – Ty szczurze uciekający z tonącego okrętu. Myślałeś, że przeżyjesz, co? I zagrałeś jak amator… Od kiedy im służysz, gadaj?!
Kloss milczał. Jeszcze się wahał, minęło trochę czasu, zanim podjął decyzję. Tak: konspiracja była zbyteczna. Nie musiał już udawać niemieckiego oficera; po raz pierwszy od pięciu lat mógł przestać grać tę rolę…
– Od początku, Brunner – powiedział głośno. – Od chwili, gdy włożyłem wasz mundur. Nie domyślałeś się, co? Jestem oficerem polskiego wywiadu.
W dyżurce zapanowała cisza. Patrzyli na Klossa ludzie stojący pod ścianą, zmasakrowani, skazani na śmierć… Ten człowiek w poszarpanym niemieckim mundurze wzbudzał podziw i szacunek. Reprezentował potęgę, której bliskość czuli już wszyscy: i oni, i SS-mani, i Brunner, milczący teraz, zaskoczony, okradziony ze swego triumfu. Gdyby Kloss powiedział, że dał się kupić przed dwoma dniami, że grał na własną rękę po prostu po to, by przeżyć, sturmbannfuehrer poczułby smak sukcesu. Ale ten człowiek wygrywał z nim przez tyle lat. Polak oszukiwał Niemców, polski wywiad…
– Jesteś Polakiem? – zapytał, choć znał już odpowiedź.
– Tak. – Kloss zobaczył twarz majstra Jana Krolla.
Wyczytał w jego oczach wdzięczność i podziw.
Brunner tracił już panowanie nad sobą.
– Zapłacisz za to – ryczał – ale najpierw wyśpiewasz mi wszystko! Łączność! Kontakty! Siatka!
– Po co ci to, Brunner? -w głosie Klossa dźwięczała nie ukrywana drwina. – Za parę godzin sam będziesz śpiewał.
Sturmbannfuehrer rzucił się na niego, ale nie zdążył uderzyć… Pękały szklane ściany, wydawało się, że dyżurka, jak wagonik na karuzeli, zatoczyła łuk w powietrzu…
Wybuchy pocisków, coraz bliższe, osaczały fabrykę ze wszystkich stron… Potem ucichły nagle i ta cisza zaskoczyła ich; zastygli, oczekując następnego uderzenia…
Wbiegł SS-man.
– Panie sturmbannfuehrer – zawołał, nie przestrzegając już żadnej tajemnicy – telefonowali ze sztabu. Ich flota i lotnictwo zablokowały port…
Twarz Brunnera stężała.
– Pilnować ich – powiedział. – Potem wydam rozkazy. – Wyjął z kabury broń, odbezpieczył. – A ty – zwrócił się do Klossa – pójdziesz ze mną.
Prowadził go do gabinetu Glassa. Przez szklaną ścianę Kloss widział halę fabryczną, robotników stojących wzdłuż muru, SS-manów pilnujących ich z automatami gotowymi do strzału.
Nie doceniłem przeciwnika – myślał Kloss – ten błąd mści się zwykle najboleśniej.
W sanktuarium profesora było przytulnie i spokojnie. Głębokie skórzane fotele stały przy małym stoliku obok kasy pancernej.
– Siadaj – powiedział Brunner. Sam usiadł także, rewolwer położył na stole, nie zdejmując z niego dłoni.
– Chcesz zapalić?
– Tak.
– Nie masz już szans, mój drogi – mówił Brunner. – Przyznaję, że to długo trwało. Zbyt długo. Ty z pochodzenia jesteś jednak Niemcem, prawda?
– Nie.
– Nie wierzę… Zresztą… Myślisz, że nie zdążę? -zmienił nagle ton. – I ciebie… i ich… – wykonał nieokreślony ruch ręką. – Mam jeszcze dość czasu. Polacy nie polezą przez kanał…
– I co z tego? – zapytał Kloss. – Powiedzmy, że zdążysz. Nie wydostaniesz się już stąd. Zaskoczyła cię blokada portu; nie masz którędy uciekać…
Brunner milczał. Usłyszeli znowu wybuchy, jakby bliższe. Kanonada trwała parę minut, potem dobiegł ich stłumiony, odległy jeszcze terkot broni maszynowej. Na twarzy sturmbannfuehrera pojawił się niepokój.
– Hans – powiedział. -Twoja sytuacja jest bardzo kiepska, ale… w końcu znamy się tyle lat… Dwaj oficerowie tej samej służby, choć wrogich armii, mogą się przecież dogadać. – Obserwował pilnie twarz Klossa.
– Zmieniłeś ton.
– Okoliczności zmieniają się co chwila. Nie jestem głupi…
Czas! Kloss rozumiał, że przede wszystkim trzeba wygrać na czasie, od tego zależało życie tamtych i jego…
W drzwiach stanął SS-man.
– Przyjechały ciężarówki – zameldował.
– Precz! – ryknął Brunner. – Po co mi teraz ciężarówki? Mam wozić maszyny do zablokowanego portu? -SS-man zniknął.
– Co zamierzasz zrobić z fabryką? – zapytał Kloss.
Brunner uśmiechnął się.
– To zależy od wielu rzeczy… Od ciebie także… Mam pewną propozycję…
– Sądzisz, że będę z tobą handlował?
– Chyba tak, Hans.
– Chodzi o fabrykę i tych ludzi?
– Nie tylko, Kloss. Nie tylko. Mam jeszcze coś równie cennego… Czy możesz dać mi gwarancje?
Milczenie.
– Gwarancje – powiedział Brunner. -Ja nie mam złudzeń, mój drogi… Wiem, co warte są obietnice oficerów wywiadu. – Machnął ręką. – Ale jestem skłonny ci wierzyć. Pomyśl, że mogę zastrzelić ciebie, zlikwidować sześciuset waszych i wysadzić w powietrze fabrykę. Dużo wart jest Brunner, co? A poza tym…
– Masz także Glassa – powiedział spokojnie Kloss.
– Skąd wiesz?
– Sfingowałeś morderstwo i schowałeś gdzieś profesora. Zręczne! Ale robota niezbyt dokładna…
– Ta koszula, co? Głupstwo… Amerykanie lub Anglicy ozłociliby mnie za Glassa…
– Już nie ozłocą – rzekł Kloss: – Nam mniej na nim zależy. Chodziło o to, aby się nie ewakuował…
– Żartujesz. Pomyśl dobrze: robotnicy, fabryka i Glass. Czy to nie warte życia Brunnera? Czy nie war-te? _ powtórzył. – A tylko ja wiem, gdzie jest profesor. Zapał jeszcze papierosa. Proszę bardzo, nie krępuj się…
Kloss sięgnął do kieszeni.
– Ręce na stół! – ryknął Brunner.
Kloss wyjął zapałki.
– Jesteś cholernie nerwowy-powiedział. -Twoi SS-mani obmacali mnie dokładnie. Sądzisz, że mogłem schować broń? Nawet oficerowie polskiego wywiadu, mój drogi, nie rozporządzają nadludzkimi możliwościami.
– Więc jak będzie? – zapytał Brunner.
– Jesteś wyjątkowa kanalia, Hermann. Już wczoraj schowałeś profesora, żeby móc dzisiaj handlować. I mnie chciałeś wrobić w sfingowane morderstwo.
Sturmbannfuehrer uśmiechnął się krzywo. Słowa Klossa potraktował jak pochwałę.
– Nawet aliantom – stwierdził – będą potrzebni dobrzy specjaliści.
– Łudzisz się, Brunner.
W tej chwili mocny wybuch targnął murem fabrycznym. Terkot broni maszynowej, bliski już, nieustanny, osaczał ich ze wszystkich stron…
Przeszli przez kanał – myślał Kloss. – Przeszli przez kanał i zaskoczyli!
Pękła szyba, tynk posypał się na podłogę; światło zgasło na chwilę i zabłysnęło znowu. Brunner skoczył z fotela. Kloss wykorzystał to natychmiast. Pchnął z całej siły stół na gestapowca i chwycił jego broń.
– Nie ruszaj się, Brunner, ja też nigdy nie pudłuję…
– Oszalałeś – powiedział sturmbannfuehrer. – Przecież się dogadujemy.
Na dole w hali strzelono parokrotnie. Potem rozległ się krzyk, długi, ucichający powoli…
– Mam Glassa – szepnął Brunner.
Terkot broni maszynowej, wybuchy granatów stawały się z każdą chwilą bliższe…
– Słuchaj, Brunner – mówił cicho Kloss. – Włączysz teraz mikrofon stojący na biurku Glassa. Widzisz?
– Tak…
– Wezwiesz tutaj inżyniera, który minował fabrykę.
– Tak…
– Jak on się nazywa?
– Kroll…
– Także Kroll… Teraz rozumiem… Każesz wyłączyć zespół zaminowania. Jeśli tego nie zrobisz, zastrzelę cię.
Brunner podszedł do biurka. Nie spuszczając z oczu Klossa trzymającego gotową do strzału broń, włączył mikrofon. Krzyczał, ale jego głos ginął w terkocie broni i wybuchach granatów…
– Nic z tego, Hans, nic z tego – szeptał Brunner. -Czego się zresztą boisz? Dogadamy się… Fabryka nie wyleci w powietrze.
– Nie chcę niespodzianek. Gdzie to jest?
Sturmbannfuehrer nie zdążył odpowiedzieć… Otwarte gwałtownie drzwi odsłoniły widok na korytarz pełen dymu i szkielet dyżurki pozbawiony szklanych ścian. Na progu stał inżynier Alfred Kroll. Przyszedł tu bez wezwania. Kloss zdążył jeszcze cofnąć się za Brunnera; lufę pistoletu wpychał w plecy gestapowca. Kroll od progu widział tylko sturmbannfuehrera i stojącego za nim więźnia. Mógł się nie domyślić…