Intensywnie myślał. Prawdopodobnie pracowała dla Amerykanów lub Anglików. Oczywiście Amerykanów interesowało archiwum Abwehry; chcieliby je mieć i to nie po to, żeby przekazać Polakom. Nie można jednak także wykluczyć prowokacji.
– Dlaczego pani sądzi – zapytał ostro – że archiwum jest tutaj?
– Niech pan nie udaje, kapitanie. Tę informację zawdzięczam głupiej Indze, a pańska obecność na zamku potwierdza ją ostatecznie. Ring zlecił panu pilnowanie archiwum.
Kloss milczał.
– Proponuję transakcję korzystną.
– W mieście są Polacy – powiedział Kloss. Nie zamierzał oczywiście dekonspirować się przed tą dziewczyną. Gra wydawała się zabawna, ale niestety, nie zbliżała go do rozwiązania zagadki. Zdobył tylko jedną dodatkową informację: archiwum Ringa należy strzec także przed wywiadem amerykańskim.
– Wystarczy – ciągnęła – że pan powie, gdzie to jest. Polaków proszę się nie obawiać.
– A skąd wiesz – rzucił ostro – że z tą propozycją handlową zwracasz się do właściwej osoby?
– Wiem. Przybiegł pan tu, bo podejrzewał, że ktoś wykorzysta informację Ingi. Zlikwidował pan już tę kobietę, o której opowiadała?
– Nie masz złudzeń, co?
– Nigdy nie miałam złudzeń – powiedziała obojętnie. – Więc jak? Jaka jest twoja odpowiedź? Tylko bądź tak uprzejmy i oszczędź mi zbytecznego gadania.
Istotnie… nie mieli już o czym rozmawiać. Człowieka Ringa nie było widocznie w zamku. Jeśli nie jest nim Fräulein Elken, to…
– Jazda- rzekł Kloss, starając się nadać swemu głosowi dostatecznie stanowcze brzmienie. – Wracamy.
Anna-Maria spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Co to znaczy?
– Po prostu: wracamy. Szybko. Idź pierwsza.
– Jeżeli chcesz mnie zabić po drodze, zrób to tutaj.
– Idź…
Szła bardzo powoli. Korytarz, potem główny hali… Gdy znaleźli się za drzwiami, Fräulein Elken stanęła.
– Wy lubicie strzelać z tyłu, co?
Czyżby była Amerykanką? – pomyślał Kloss. Walczyli przeciwko wspólnemu wrogowi, a przecież…
– Nie zatrzymuj się – burknął.
– Zastanów się jeszcze. Robisz cholerne głupstwo.
– Idź! – wrzasnął.
Poszła przed siebie dziedzińcem, żwir znowu chrzęścił pod butami. Gdy znaleźli się na drodze, skoczyła nagle w bok, zrobiła to zręcznie, ale nie dość zręcznie, by nie zdążył strzelić, gdyby zechciał; ale on właśnie na to czekał; sądził, że spróbuje ucieczki. Schował spokojnie pistolet do kieszeni i zwolnił kroku. Trzeba jej dać trochę czasu, ciekawe, co teraz zrobi.
Gdyby mógł przewidzieć jej następne posunięcie, nie byłby taki spokojny…
5
Front był coraz bliżej. Gdy Kloss doszedł do domku Ringów, słyszał już bardzo wyraźne serie automatów. Gdzieś niedaleko, na łąkach, wybuchła mina z moździerza; żółty słup ognia piął się wysoko w górę. Pomyślał, że sytuacja musi być istotnie trudna, nie sądził jednak, by Niemcom udało się przedrzeć na północ.
Okno do jego pokoju było uchylone, w domu panowała cisza, ale Kloss nie wierzył tej ciszy. Nie śpią. Czekają. Mają nadzieję raz jeszcze zobaczyć hitlerowski Wehrmacht.
Pomyślał o kobiecie, o której mówiła Inga. Raniono ją na zamku Edelsberg, ale ona widocznie przyczołgała się do miasteczka, skontaktowała z Ingą i ukryła się gdzieś tutaj. Gdzie? Zapewne człowiek Ringa też chciałby to wiedzieć. Może on, Kloss, popełnił błąd, nie każąc Nowakowi przeszukać sąsiednich domów? Należało odnaleźć tę kobietę. Oznaczałoby to jednak dekonspirację, a jeśli Niemcy naprawdę wrócą? Choćby na parę godzin…
Okrążył dom i znalazł się w ogrodzie. Jeszcze tu nie był. Wąska ścieżka prowadziła do altanki. Zajrzał do środka, zapalił na chwilę latarkę. Na ziemi, wśród zeschłych liści, leżała zakrwawiona szmata. Ta kobieta była tutaj? Z altanki ścieżka prowadziła dalej, w głąb ogrodu… gęste krzaki bzu, a gdy je minął, zobaczył ogrodzenie i maleńki domek, zapewne ogrodnika.
W oknie było ciemno. Drzwi otwarte. Kloss wszedł do wnętrza. Światło z okna padało na łóżko, na którym leżała kobieta. Zobaczył szeroko otwarte oczy, twarz zastygłą w grymasie strachu. Kobieta nie żyła; niemiecki bagnet wbito po rękojeść.
Kloss poczuł się nagle winny; nie przewidział. Nie przewidział, że ten człowiek, którego zostawił Ring, będzie szybszy i sprawniejszy. Nie należało chodzić do zamku Edelsberg; należało czekać w domu aptekarza na następny ruch przeciwnika.
Kobieta z zamku domyślała się zapewne, co jej grozi. Przyszła do Ingi i prosiła o zachowanie tajemnicy. Gdyby on, Kloss, zdążył… Ogarnął go ten sam chłodny spokój, który odczuwał zawsze wtedy, gdy czekała go walka ze sprawnym i gotowym na wszystko przeciwnikiem. Teraz nie popełni już błędu.
Opuścił ogród i przez okno wrócił do swego pokoju. Siadł na tapczanie, zapalił papierosa. Nie chciało mu się palić, ale był bardzo zmęczony i czuł, że za chwilę zaśnie. Nie wolno mu było spać. Grzechotały 76-tki, a w domu trwała cisza, ale teraz bardziej niż kiedykolwiek był pewien, że cisza jest tylko złudzeniem.
Co robi Fräulein Elken? Dlaczego zapytała o tę kobietę? Które z nich? Berta? Schenk? A może ktoś zupełnie inny? Powoli mijały minuty; zaczynało już świtać, szarość wypełniała ulice. Zamknął oczy, na chwilę stracił przytomność i zerwał się natychmiast z tapczanu, gdy usłyszał ciche klapnięcie drzwi… Potem znowu cisza… Nad łąkami leżała mgła, bitwa jakby ucichła, mogło to oznaczać, że Niemców odrzucono, ale mogło to także oznaczać, że nasze oddziały opuszczają miasteczko.
Nagle – trzaśniecie drzwiami tak ostre, że musiało zbudzić cały dom, jeśli ktokolwiek spał. Kloss usłyszał krzyk Ingi.
Skoczył natychmiast ku drzwiom, ale stanął w połowie drogi i bez pośpiechu ściągnął marynarkę i rozpiął koszulę. Pistolet wsadził do kieszeni, drugi – maleńkiego waltera – miał w bucie. Usłyszał kroki na korytarzu, po chwili był już na progu, w otwartych drzwiach.
Zobaczył ich wszystkich: Ingę z bladą twarzą i nieprzytomnymi oczyma, Schenka – całkowicie ubranego, Annę-Marię, Bertę, wyglądającą zupełnie zwyczajnie -w sukni i fartuchu.
Inga krzyczała. Gdy Berta chciała do niej podejść, odskoczyła gwałtownie pod ścianę.
– Jesteście wszyscy – powiedziała spokojniej – nikt z was nie spał. – Zwróciła się nagle do Anny-Marii. – To ty! Ty wychodziłaś z domu. Słyszałam!
– Ingo, na miłość boską, co się stało?
– Jeszcze pytacie? A może to pan? Pan nawet nie zdążył się rozebrać?
Oczy Schenka patrzyły chłodno. Wzruszył tylko ramionami.
– Chciałam jej zanieść coś do jedzenia – mówiła Inga. -A ona…
– Kto?! – zawołała Berta.
– Marta Stauding. Teraz mogę już mówić. Ukryłam ją w domu ogrodnika, ale któreś z was widziało. Zamordowano ją. To moja wina – odwróciła się nagle do ściany i wybuchnęła płaczem.
– Tak – oświadczyła Berta. – To twoja wina. Należało nam wszystko powiedzieć, wzięlibyśmy ją do domu. Zabili ją widocznie Polacy.
– Polacy! – wybuchnęła Inga: – To nie Polacy strzelali do niej w zamku. To Niemcy!
Kloss poczuł na sobie uważny wzrok Anny-Marii.
To ty zabiłeś – mówiło jej spojrzenie.
– Każde z was mogło to zrobić! – krzyczała znowu Inga.
– Nie histeryzuj! – Bercie udało się jednak do niej podejść. -Teraz nie ma już sprawiedliwości. Teraz są Polacy…
Nagle ucichli wszyscy. Zesztywnieli. Usłyszeli stukot butów, a potem łomot do drzwi wejściowych.
– Otwierać! – krzyknął ktoś po polsku.
Czyżby Nowak zdecydował się na taki krok bez rozkazu? – pomyślał Kloss. – Sytuacja jest widocznie bardzo zła i postanowił mnie w jakiś sposób wyciągnąć. -Poczuł na sobie spojrzenie Anny-Marii. Ogarnął go nagle niepokój.
Inga otworzyła drzwi. Kloss zobaczył na progu sierżanta i dwóch szeregowych. Byli w hełmach, z automa-
tami gotowymi do strzału. Myślał, że za chwilę wejdzie Nowak; ale porucznik się nie pojawił.
– Fryce, rączki na kark! – powiedział sierżant i uśmiechnął się. – Po waszemu: Hande hoch!
Wykonali rozkaz. Sytuacja zaczynała być wyjątkowo idiotyczna. Kloss myślał już tylko o tym, co powie Nowakowi. Ale go pułkownik ubrał!…
Sierżant pochodził zapewne ze Śląska, wtrącał co chwila niemieckie słowa.
– No, szwaby… tylko bez szwabskiego kręcenia. Który z was nazywa się Kloss?
– Ja-powiedział.
Obszukano go dość bezceremonialnie. Nie, w tym nie było żadnej gry, działali zupełnie serio. Żołnierz wyciągnął mu pistolet z kieszeni, potem waltera z buta. Zabrał dokumenty. Kloss spojrzał na Annę-Marię i nagle zrozumiał; w każdym razie zdawało mu się, że rozumie. Ona przecież musiała się go pozbyć. Jak to zrobiła?
– Cały arsenał – oświadczył sierżant. – No, marsz, marsz do drzwi… Kto tu jest właścicielem mieszkania? Ty? – zwrócił się do Schenka.
– Ja jestem tylko pomocnikiem aptekarza, panie oficerze – stwierdził Schenk. – Gospodynią jest ta panna -wskazał Ingę.
Sierżant wziął ją pod brodę.
– No, jeśli jeszcze jednego u ciebie znajdę, to się nie pozbierasz. Macie szczęście, że nie jesteśmy szwaby. Oni za takie rzeczy wszystkich pod mur. – Uderzył Klossa w plecy i wyszli z mieszkania.
Było już zupełnie jasno. Gdy znaleźli się na ulicy, zagrzechotała znowu artyleria. Niedaleko, na rynku, wybuchnął pocisk; fontanna ziemi i piasku wytrysnęła w górę.
Przywarli na chwilę do muru, ale gdy ruszyli w kierunku sztabu, rozszalało się piekło. Niemiecka artyleria ostrzeliwała rynek; zobaczyli osuwającą się ścianę narożnej kamienicy, na chwilę zapanowała ciemność, czuli w gardle i płucach piasek, potem kurz opadł, a przez rumowisko przedarł się polski czołg. Odchodził na północ…