– Panie sierżancie – szepnął jeden z żołnierzy – major powiedział, żeby fryca zastrzelić, jeśli nie zdążymy doprowadzić do sztabu. Kulka w łeb i koniec.
Sytuacja z idiotycznej stawała się naprawdę niebezpieczna. Klossa opanowała chłodna wściekłość; mogło przyjść to, czego zawsze obawiał się najmocniej: śmierć od polskiej kuli. Nie zamierzał przecież rezygnować; nigdy dotąd nie rezygnował z walki. Czuł na plecach dotyk lufy automatu; ręce kazano mu trzymać ciągle na karku. Jeśliby nawet powiedział tym chłopcom, jeśliby się nawet zdekonspirował, czy uwierzą?
Sierżant wahał się jednak. Widać było, że to chłopak obeznany z frontem i nie podejmujący pochopnych decyzji.
– Może zdążymy – powiedział.
Ruszyli naprzód. Artyleria umilkła, zaterkotały kaemy, trzaskały kule karabinowe, usłyszeli bliskie wybuchy granatów. Ulica, jeszcze przed chwilą pusta, stanie się za chwilę terenem boju. Przez miasto odchodziła polska artyleria. Żołnierze przystawali za załomkami murów, klękali na kamiennych płytach i znowu odskakiwali w tył. Zobaczyli dwóch chłopców z rusznicą ppanc.
– Nie ma rady – oświadczył spokojnie sierżant. – Sztab już pewno zmienił m.p. Nie zdążymy
Weszli do najbliższej bramy.
Kloss pomyślał, że w zasadzie sierżant miał rację. Gdy jazgot automatów umilkł na chwilę, słyszał już wyraźnie warkot motorów. Niemieckie jednostki pancerne wchodziły do miasteczka. Należało działać. Zdjął ręce z karku, wsadził je do kieszeni.
– Chłopcy – powiedział po polsku – musicie mnie jednak doprowadzić do sztabu. Jeśli zmienił m.p., znajdziemy go później na północ od miasta.
– Ty mówisz po polsku! – krzyknął sierżant.
– A mało to fryców mówi po polsku – zawołał ten sam żołnierz, który znalazł waltera w bucie. – Chce się wykpić od śmierci. Gdzie go teraz będziecie ciągnąć za sobą!
– Zrobicie głupstwo – Kloss zwracał się tylko do sierżanta. – Nikt was za to nie pogładzi po główce.
Bliski wybuch. Kloss rozpoznał natychmiast: strzelało niemieckie działo pancerne.
Sierżant przyglądał mu się uważnie.
– Mam rozkaz – oświadczył wreszcie. – To jest już front, człowieku…
– Pryśnie nam po drodze – zawołał ten sam żołnierz. Szczęknął zamkiem automatu. – Stawaj pod murem, fryc…
Kloss patrzył na ulicę. Widział tylko skrawek chodnika; co chwila przebiegali polscy żołnierze.
– Chłopcy – rzekł – jestem…
Tamten mu przerwał:
– Sam powiedziałeś: kapitan Hans Kloss.
Jeszcze parę sekund; trzeba uderzyć sierżanta i wyskoczyć na ulicę. Czy zdąży? Niewielka szansa, prawdopodobnie obaj żołnierze strzelą i któryś z nich musi trafić. W tej chwili, gdy już podejmował decyzję, zobaczył biegnącego środkiem jezdni Nowaka.
– Nowak! – ryknął.
Tamten zatrzymał się natychmiast i skoczył do bramy. Oddychał z trudem.
– O Boże -wyszeptał zupełnie nie po wojskowemu. -Już straciłem nadzieję.
– Ładnie mnie ubezpieczałeś!
Terkot automatów wzmagał się i nagle ucichł; granat wybuchł na ulicy, pokrywając ich twarze czarnym pyłem. Na nic nie było czasu. Nawet na zwymyślanie Nowaka.
Sierżant i obaj żołnierze, nic nie rozumiejąc, wykonywali rozkazy porucznika: oddali Klossowi broń i dokumenty.
Potem Nowak kazał im zaczekać w bramie. Oficerowie weszli do sieni; nawet tu słychać było warkot motorów.
– Zwiewaj – powiedział Kloss. – Ja zostaję. Zameldujesz, że dokumenty Ringa interesują także amerykański wywiad. Są z całą pewnością na zamku; postaram się ustalić dokładne miejsce.
– Niech pan pozwoli mi zostać – szepnął Nowak.
– Bzdura. Zajmiesz się sierżantem i tą dwójką. Trzeba ich odesłać na tyły. I żeby nie gadali.
– Rozkaz.
– Teraz szybko: jak to było?…
Nowak najchętniej opowiedziałby obszernie, ale pozostały liczone sekundy. Dopiero nad ranem udało mu się dostać do dowódcy pułku; wszedł razem z gońcem batalionu, broniącego południowego skraju miasta. Na przedmieście docierały już niemieckie ferdynandy, telefoniści ściągali linię, dowódca i szef sztabu, pochyleni nad mapą, nie zwracali na nikogo uwagi.
Wreszcie major go dostrzegł.
– Jeszcze tu jesteście? – ryknął. – Zęby za piętnaście minut… Chcecie wpaść w ich ręce?
Nowak zameldował natychmiast, że otrzymał rozkaz wyjaśnienia dowódcy pułku zadania, z jakim go tu przysłano.
– Trzeba było wcześniej – stwierdził major. – Teraz za późno. Nie chcę o niczym wiedzieć, mam dość własnych kłopotów.
Jakby na potwierdzenie tych słów, przed sztabem wybuchł pocisk. Usłyszeli brzęk szyb, dym i kurz wdarły się do pokoju; mapy i papiery poleciały na podłogę.
Major zaklął i wszyscy we trójkę przystąpili do zbierania z ziemi pułkowej kancelarii. Szef sztabu ubijał dokumenty w skrzynce. Nowak podniósł z podłogi zmięty karteluszek. Zobaczył parę słów po niemiecku, ale zanim je zrozumiał, przeczytał: Hauptmann Hans Kloss…
W aptece Ringa ukrywa się oficer niemieckiego wywiadu hauptmann Hans Kloss.
Poczuł, że blednie. Oparł się o stół.
– Co to jest? – zapytał.
– To? Aha… – major machnął ręką. – Zabawne. Ktoś podrzucił taki donos. Karteczka przywiązana do kamienia. Przyniósł wartownik. Kazałem przyprowadzić tego Klossa… a jeśli nie zdążą…
Nowak stracił panowanie nad sobą.
– Panie majorze – krzyknął – to… zdrada!
– Co wyście powiedzieli? – dowódca pułku przesunął kaburę na brzuch.
– Ten Kloss, panie majorze…
Major zrozumiał.
– Niech was diabli! Nie mogliście powiedzieć? Biegnijcie – ryknął – może zdążycie…
Zdążył. Nie chciałby jednak przeżywać raz jeszcze tych paru minut; biegł środkiem ostrzeliwanej ulicy, nie słysząc wybuchów ani gwizdu kuł. Ktoś ryknął: „padnij"; ktoś chciał go zatrzymać… Gdy usłyszał warkot motorów i pocisk z działa pancernego rozwalił ścianę narożnej kamienicy, stracił nadzieję… I właśnie wtedy…
Klossa nie interesowały przeżycia Nowaka. Skwitował je krótko.
– W porządku – powiedział. – I zwiewaj. – Interesował go tylko ten donos. Anna-Maria Elken działała zdecydowanie, przyznawał, z jej punktu widzenia sensownie. Musiała dojść do wniosku, że jeśli wrócą tu Niemcy, Kloss będzie dla niej groźny. Kloss jako człowiek Ringa. Uśmiechnął się. Nieunikniona rozgrywka z panną Elken fascynowała go.
– Zwiewaj – powtórzył, a potem dodał łagodniej: -Postaraj się wyjść z tego cało, wolałbym, żebyś wrócił do sztabu armii. -Nie zabrzmiało to najlepiej, ale Kloss nie umiał odnaleźć teraz żadnych cieplejszych słów. Wiedział, że oczekuje go gra przynajmniej równie niebezpieczna, jak odchodzenie z polską tyralierą na północ.
Stanął w bramie i spojrzał na ulicę. Ulica była już pusta. Nowak i trzej żołnierze zniknęli za rogiem. Z tumanów kurzu i dymu wychynął niemiecki czołg.
Stało się – pomyślał Kloss i ruszył w kierunku, z którego nadciągali grenadierzy ostatniego walczącego marszałka Rzeszy.
6
Miasto było już inne, zniknęły białe prześcieradła, okna otwarte szeroko, na rynku powiewała flaga ze swastyką. Kloss w niemieckim mundurze z dystynkcjami kapitana szedł powoli ulicą, którą przed paroma godzinami odchodziła polska tyraliera.
Na rogu, niedaleko zburzonej kamienicy, leżał trup kobiety. Widział, jak do niej strzelano; oberst, z którym rozmawiał, powiedział krótko: erschossen. Nie zdążyła ściągnąć białego prześcieradła. SS-mani zatrzymali transporter i wyciągnęli ją z domu.
– Musimy być bez litości – powiedział pułkownik – przedtem nie byliśmy dostatecznie twardzi.
Była to trudna rozmowa. Teraz, gdy szedł powoli w kierunku apteki Ringa, mijając wozy pancerne i transportery, sądził, że najgorsze ma już za sobą. Pułkownik z dywizji pancernej, do którego zaprowadzili go SS-mani, nie należał ani do łatwowiernych, ani do naiwnych. Miał suchą, nieruchomą twarz pruskiego oficera, z której nic nie można było wyczytać. Przyjął Klossa tak, jakby już na niego czekał.
Teraz, gdy analizował raz jeszcze przebieg rozmowy, był nawet pewien: oberst już coś o nim wiedział. Sprawdził dokumenty, a potem zadał wszystkie niezbędne pytania: którędy Kloss przedzierał się z okrążenia, jakie nieprzyjacielskie jednostki spotkał na drodze, dlaczego pozostał w Bischofsfelde. Kloss odpowiadał krótko i precyzyjnie. Okazało się zresztą, że oberst służył kiedyś w 175 dywizji i zna dokładnie jej kadrę. Rozmawiali chwilę o Brunnerze.
– Więc nie wie pan, co się z nim stało? – zapytał oberst.
Kloss pomyślał, że także chciałby wiedzieć… Miał zresztą nadzieję, że Brunner nie zdąży dotrzeć do sztabu Schórnera…
– Nie wiem – powiedział. – Nie przedzieraliśmy się razem.
Najtrudniej było wyjaśnić, jak udało mu się wyrwać z rąk Polaków. Kloss miał żelazną zasadę: starał się zawsze, by jego relacje możliwie ściśle odpowiadały faktom. Zakładał, że pułkownik może przesłuchać kogoś z domu Ringa, jeśli nie przesłuchał dotąd… Opowiedział więc dokładnie o aresztowaniu, oświadczył, że udało mu się uciec w momencie, gdy pocisk z działa strzaskał narożną kamienicę.
– Miał pan szczęście – mruknął pułkownik. -Jak pan sądzi, kto mógł o panu donieść?
Interesowała go Anna-Maria Elken. Nie powiedział oczywiście, że zna to nazwisko, ale polecił Klossowi wymienić wszystkich, z którymi się zetknął w kamienicy Ringa. Każde słowo w tej rozmowie wydawało się znaczące. Było nawet dość dziwne, że dowódca frontowej jednostki wymaga relacji tak skrupulatnej. Wreszcie pułkownik oświadczył, że skieruje Klossa do sztabu zgrupowania. Dopiero wówczas kapitan odważył się zapytać o sytuację na froncie. Prusak popatrzył na niego szklanym wzrokiem.