Выбрать главу

Motocykl ruszył ostro, ale po kilku sekundach silnik zaczął się krztusić, by wreszcie zamilknąć.

– Nie ma benzyny, panie generale.

Willmann skinął głową i ruszył w stronę budynku sztabu. W milczeniu minął zdziadziałego volkssturmistę, który nawet nie usiłował udawać, że jest żołnierzem. Paląc papierosa rozmawiał z drugim wartownikiem, jakby w ogóle nie znał tego starca w skórzanym płaszczu. Dopiero gdy zapadłszy się w fotel, ciągle w tym swoim płaszczu, generał sięgnął po butelkę i wypił jednym haustem pół szklanki alkoholu, zwrócił się do Klossa:

– Zna pan tego Wolfa?

– Nie – odparł Kloss. – Podobno wczoraj przyleciał z Berlina.

– Pan przecież także przyleciał z Berlina. – Zamilkł na dłuższą chwilę. Podsunął Klossowi butelkę i szklankę z grubego szkła. -Wygląda na to, że on chce bronić tego miasta.

– Amerykanie są podobno piętnaście kilometrów stąd – powiedział Kloss. – A jeśli prawdą jest, co mówili ci chłopcy, wkrótce będziemy mieli parlamentariuszy. Jeśli wówczas padnie choć jeden strzał…

– Dość! – zerwał się niespodziewanie Willmann. Huknął pięścią w stół, aż zadźwięczało szkło. – Dość tego świństwa! -wrzeszczał. – Nie padnie ani jeden strzał więcej! – Przeszedł się kilkakrotnie po przekątnej pokoju, machinalnie przekręcił gałkę radia.

– Czy jest jakaś szansa porozumienia się ze sztabem armii, Kloss? – zapytał. Z radia wydobył się dźwięk dziarskiego marsza, który zagłuszył odpowiedź Klossa. Stary podszedł do aparatu, przyciszył muzykę.

– Radzłści od wczoraj nie mogą nawiązać łączności. Na naszym paśmie nadaje jakaś rosyjska radiostacja.

– Zatem podejmę decyzję sam – powiedział Willmann takim tonem, jakby decyzję już podjął. Otworzył usta, żeby coś jeszcze dodać, ale nagle gestem nakazał Klossowi milczenie. Przytknął ucho do głośnika radiowego. Wzmocnił głos.

– Tu radio Hamburg. Tu radio Hamburg – usłyszeli. Głos spikera był uroczysty i napuszony. – Do wszystkich Niemców, do całego narodu niemieckiego, do żołnierzy i ludności cywilnej. Za chwilę podamy do wiadomości doniosłe i uroczyste oświadczenie…

Huknęły kotły i trąby. Kloss rozpoznał pierwsze takty VII Symfonii Bruecknera. Muzyka stopniowo cichła. Na jej tle usłyszeli ten sam uroczysty głos spikera.

– Dziś w godzinach rannych zakończył życie fuehrer wielkoniemieckiej Rzeszy Adolf Hitler. Zginął na posterunku, walcząc do końca przeciw bolszewizmowi. Zginął jak przystało na żołnierza, broniąc z orężem w dłoni stolicy Niemiec – Berlina. Na mocy testamentu fuehrera władzę obejmuje admirał Doenitz. Wielki admirał Doenitz jest od dzisiaj prezydentem Rzeszy, doktor Goebbels obejmuje stanowisko kanclerza; reichsleiter Bormann mianowany został ministrem partii, a Seyss-Inquart – ministrem spraw zagranicznych…

Jakieś trzaski zagłuszyły dalsze słowa spikera.

– A więc koniec – powiedział generał. – Koniec – powtórzył. – Przyjmę warunki Amerykanów. Zresztą – roześmiał się nerwowo – oni postawią tyłka jeden warunek: bezwzględną kapitulację.

– Ale zanim zjawi się ich parlamentariusz, gruppen-fuehrer Wolf zdąży posłać na śmierć jeszcze kilkuset tych ogłupiałych szczeniaków – odezwał się Kloss. – W tym mieście jest jeszcze trochę latarń, na których można powiesić żołnierzy mających już dość tego piekła.

– Koniec. Taki koniec… – powiedział jakby do siebie generał. Wydawało się, że nie dotarły do niego słowa Klossa. A jednak musiał je słyszeć. – Ani jeden Niemiec więcej – powtórzył – nie zginie w tym mieście. Daję panu na to moje słowo. – Wrócił na fotel i zaczął sam napełniać szklanki. – A teraz – powiedział – chcę pana o coś prosić. Mógłbym panu dać rozkaz, ale wolę, żeby pan to traktował jako moją prośbę. Niech pan zbierze możliwie jak najwięcej ludzi, ściągnie, kogo się da, byle z bronią. Czoł-gistów sprzed poczty i saperów, którzy biwakują przed kościołem Świętego Sebastiana. Pójdą z panem, jeśli pan powie im, o co chodzi. Otoczycie ten czerwony, wysoki budynek koło katedry, tam teraz siedzą ci z SD, tam powinien być gruppenfuehrer Wolf. Nie pozwolicie wyjść nikomu. Jasne?

– Tak – powiedział Kloss. – Jasne, tylko trochę spóźnione.

Willmann zamrugał oczami, jakby nie rozumiejąc.

– Śmierć fuehrera zwalnia nas od przysięgi. Ja podpiszę kapitulację miasta i ja ich wydam Amerykanom. Uniemożliwię Wolfowi działanie. To będzie mój prywatny prezent dla Jankesów. Prędzej czy później muszą zrozumieć, że Wehrmacht był zawsze przeciw tym wściekłym psom.

– Zawsze? – Kloss nie ukrywał już ironii. – Odkąd stało się jasne, że wojna jest przegrana.

– Kapitanie Kloss, za takie gadanie…

– Przecież pan generał przysiągł, że nie zginie ani jeden Niemiec w tym mieście.

– Jestem zmęczony – machnął ręką – pan jest też zmęczony. Wszyscy jesteśmy bardzo zmęczeni. Amerykanie muszą nas potraktować inaczej niż tych z SS. Skapitulujemy, bo dalsza walka nie ma sensu, ale będzie to kapitulacja honorowa.

– Panie generale – przerwał mu Kloss – przy tutejszej fabryce amunicji jest niewielki obóz. Znajduje się tam około pięciuset jeńców pracujących w tej fabryce, przeważnie Rosjan i Polaków, ale są także Włosi. Tego obozu pilnuje SS. Fabryka podlega rozkazom Wolfa. Jeśli nie zdołamy przeszkodzić, lękam się o życie tych ludzi.

– Najpierw czerwony budynek, potem obóz. Rozbroicie załogę. Armia walczyła i tylko armia może rozmawiać z Amerykanami. Słyszy pan, Kloss?

Ale kapitana Klossa już nie było. Pobiegł, by wykonać ostatni rozkaz swoich niemieckich zwierzchników i pierwszy, który wykona ściśle i sprawnie.

2

Siedzieli wszyscy czterej w podziemiach gmachu gestapo, w piwnicy, do której w ciągu ostatnich jedenastu lat wrzucano skatowanych więźniów, czekających na śmierć lub wysyłkę do obozu koncentracyjnego. Podziemie mogło być ostatnią redutą oporu w tym mieście. Jedyne, co im pozostało. Wiedzieli już, że ucieczka jest niemożliwa. Co prawda, przezorny sturmbannfuehrer Ohlers zamelinował w niszy za piecem centralnego ogrzewania kilka mundurów szeregowców Wehrmachtu, ale zdawali sobie sprawę, że mają niewielkie szansę. Tatuaż z grupą krwi, do niedawna znak przynależności do wybranej kasty „najlepszych i najwierniejszych", zdemaskuje ich przy dokładniejszym badaniu. Byli zresztą tutaj zbyt znani.

SS-man w ceratowym płaszczu przecisnął się z trudem przez wąskie drzwi zastawione do połowy workami z piaskiem.

– Panie sturmbannfuehrer – zwrócił się do Fahrenwir-sta – melduję posłusznie…

– Skończ z tym wygłupianiem i zapomnij, jaki kto z nas miał stopień. Gadaj!

– Wehrmacht otoczył budynek – powiedział SS-man. – Zabarykadowali główną bramę.

– Co robimy? – spytał Wormitz. Przeciągnął dłonią po zarośniętych rudą szczeciną policzkach. Gestem odesłał SS-mana.

– Pan generał Willmann chce zasłużyć się Amerykanom – rzekł Ohlers.

– To jasne – skinął głową Wormitz. – Ale to me zmienia faktu, że musimy coś przedsięwziąć. Co pan proponuje, von Lueboff?

– Obawiam się, że pospieszyliśmy się z tymi jeńcami. Jeśli Willmann sprzeda nas Amerykanom, bekniemy za to.

– Co pan plecie, Lueboff, co za głupstwa pan wygaduje? Przecież taki był rozkaz. Rozkaz gruppenfuehrera Wolfa. Myśmy me mieli nic do gadania. Zresztą, jeśli idzie o rozstrzelanie jeńców, gruppenfuehrer zlecił to bezpośrednim wykonawcom. Myśmy nawet nie wiedzieli. Zapomniał pan, czy co, u diabła?!

– Słusznie. – Fahrenwirst pogłaskał się po nie ogolonej szczecinie. -Wykonywaliśmy tylko rozkazy, nie odpowiadamy za naszych przełożonych. Niech znajdą gruppenfuehrera Wolfa.

– Od roku – prychnął Ohlers – jest na wszystkich listach tych, których oni nazywają zbrodniarzami wojennymi. Sąd, a potem śmierć.

– Muszą go wpierw złapać – przerwał Wormitz. – To nie będzie takie proste. Czy nie sądzicie, panowie, że szofer, który go przywiózł wczoraj z lotniska – skrzywił wargi w uśmiechu – powinien umrzeć, zanim wkroczą tu Amerykanie, podobnie jak kancelista, który mógłby coś wiedzieć o gruppenfuehrerze.

– Wezmę to na siebie – von Lueboff podniósł się ze skrzynki, na której siedział, i wyjął z kabury rewolwer.

Poszedł ku wąskiej szparze w drzwiach, zastawionej workami z piaskiem. – Zastanówcie się, moi kochani przyjaciele – rzekł jeszcze – ale moim zdaniem w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, obrona nie ma sensu. Trzeba pomyśleć o sobie, ratować, co się da.

– Racja – skinął głową Fahrenwirst. – Wywieszamy białą flagę i proponuję – żadnych bohaterskich gestów. Oferujmy Amerykanom lojalną współpracę. Powiedzmy im wszystko, co wiemy o gruppenfuehrerze Wolne. W końcu nie ma żadnych powodów, żebyśmy go dalej kryli.

3

Kloss spojrzał z okna korytarza na kwadratowy dziedziniec byłych koszar. Amerykański porucznik stał na stopniach swego jeepa, jakby przyjmował defiladę ustawionych trójkami żołnierzy niemieckich bez pasów, za to z wiadrami i miotłami. Dał im znak ręką i ruszyli w jego stronę, wysoko podnosząc nogi w paradenmarszu. Uniósł się obłok kurzu, gdy oddział zarył się przed autem amerykańskiego porucznika. Za chwilę odbędzie się uświęcona trzydniową tradycją uroczystość. Porucznik o nazwisku Lewis (przedstawił im się przez tłumacza zaraz pierwszego dnia) wyciągnie z jeepa karton z czekoladą i papierosami i będzie obdzielał tych, którzy nie lenili się przy sprzątaniu dziedzińca, szorowaniu schodów i innych robotach porządkowych, wynajdywanych przez amerykańskiego komendanta obozu z ogromną pomysłowością.