Выбрать главу

– To rzeczywiście niewiele – odezwał się płynną angielszczyzną niemiecki oficer w mundurze kapitana. -Czy znaleźliście panowie kogoś, kto widział Wolfa?

Spojrzeli nań z takim zdumieniem, jakby był gościem z Marsa.

– Czyżby pan także go szukał? – zapytał wreszcie Karpinsky.

– To dziwne – powiedział znów ten Niemiec – nikt go nie widział.

– Przepraszam – wtrącił Roberts – a ci czterej?

– Fahrenwirst, Ohlers, von Lueboff i Wormitz, tak? Tego się można było spodziewać – mruknął.

– Przepraszam – zerwał się Karpinsky, który miał już dość tej wymiany zdań po angielsku, nadającej rozmowie jakiś charakter poufałości. – Kto zadaje pytania? Kim pan właściwie jest? Nazwisko?

– Hans Kloss.

– Świetnie pan mówi po angielsku – wtrącił Roberts i niespodziewanie dla Karpinsky'ego podsunął niemieckiemu kapitanowi krzesło. – Abwehra, co?

– Tak – odparł Kloss.

– Niech pan siada, kapitanie. – Roberts wyciągnął papierosy. – Zapali pan? Jesteśmy w pewnym sensie kolegami, chociaż działaliśmy przeciwko sobie. Pan jest zawodowcem – ciągnął – a my cenimy zawodowców. Mam nadzieję, że dowiemy się od pana wielu interesujących rzeczy.

– Nie sądzę – wtrącił grzecznie Kloss – bym naprawdę mógł być użyteczny. Przynajmniej w tym sensie, jak pan to rozumie.

– Przekonamy się – powiedział Roberts. – Gdzie pan działał?

– Głównie w Polsce i w Rosji. Ze względu… – zawahał się. Nie chciał mówić zbyt wiele, ale nie chciał też zrażać do siebie tych oficerów. – Ze względu na znajomość języków słowiańskich.

– Mieliście niezłą siatkę na wschodzie?

– Mieliśmy – odparł Kloss. Bardzo źle czuł się teraz w skórze niemieckiego oficera. – Mieliśmy najpotężniejszą armię, prawie całą Europę i największego wodza…

Roberts uprzejmym uśmiechem pokwitował ten dowcip-

– Zostańmy przy siatce – powiedział. – Czy ma pan dobrą pamięć?

– Niezbyt – mruknął Kloss. I pomyślał, że tych informacji, o które sprzymierzeńcom chodzi, na pewno od niego nie uzyskają.

– Na tym nie najlepszym ze światów- powiedział nie-zrażony Roberts, a powinien poczuć się dotknięty, jeśli nie słowami, to przynajmniej tonem Klossa – nic nie dzieje się zbyt szybko. I nie za darmo. Rozumiem doskonale, że pańska pamięć wymaga odświeżenia, kapitanie. Chyba nie uśmiecha się panu zbyt długie przebywanie w tym obozie?

Zapadła długa cisza. Karpinsky, który udawał, że przerzuca jakieś papiery na biurku, nie ukrywając niechęci, spojrzał na swego kolegę.

– Myślę, że porozmawiamy z kapitanem Klossem na interesujące cię tematy – powiedział kwaśno. – Ja wolę inny temat.

– O gruppenfuehrerze Wolfie? Ja także wolę ten temat – powiedział Kloss. – Przynajmniej teraz…

– Nikt pana nie pyta, co pan woli – Karpinsky uderzył dłonią w blat biurka. Poczuł do tego siedzącego naprzeciw mężczyzny niczym nie wyjaśnioną sympatię i chciał czym prędzej przeciąć cieniutką nić konfiden-cji, jaka powstała między nimi. Zły był na siebie, że dał się wciągnąć w tę nieszablonową rozmowę z niemieckim oficerem, a jeszcze bardziej na Robertsa, który nie darował sobie oczywiście okazji zademonstrowania swej politycznej dalekowzroczności. Kłócili się nieraz zawzięcie o stosunek do Rosji w okresie powojennym. Karpinsky wierzył w Rooseveltowską ideę porozumienia Ameryki i Rosji, Roberts był przeciwnego zdania. „Utuczyliśmy Rosję, żeby mogła pokonać Niemców, ale kto nam pomoże pokonać Rosję?" – zwykł był mawiać. – Kapitanie Kloss – zwrócił się do siedzącego naprzeciw mężczyzny – czy znał pan gruppenfuehrera Wolfa?

– Niestety nie – odpowiedział szczerze Kloss.

– Dlaczego niestety?

– Wolf jest zbrodniarzem wojennym – odpowiedział Kloss powoli. – Wydał rozkaz zamordowania jeńców polskich i radzieckich.

– Także kilkudziesięciu Włochów i paru Anglików -wtrącił Roberts.

– Przede wszystkim byli to Rosjanie i Polacy.

– Więc wie pan o tym? – zdziwił się Karpinsky. -Skąd?

– Usiłowałem temu zapobiec, niestety za późno. Przyjechałem do tego obozu w parę godzin po masakrze. Proponowałem generałowi zacząć od obozu, a dopiero potem zająć się otoczeniem gmachu gestapo. Willmann wybrał inną kolejność. Boję się zresztą, że gdybyśmy zaczęli od obozu, też byśmy nie zdążyli.

– Widzę -uśmiechnął się promiennie Roberts – że jest pan przeciwnikiem hitlerowców. Od kiedy?

– Wolf – powiedział spokojnie Kloss, jakby nie dosłyszał tego pytania – znajduje się na pewno w tym obozie. Tych czterech, o których pan wspominał, trzyma się razem, jakby bali się wzajemnie jeden drugiego. Prawdopodobnie oni właśnie wiedzą, kim jest Wolf. Muszą go znać, muszą wiedzieć, pod jakim nazwiskiem się ukrywa. A może… – zawahał się i zamilkł.

– Nie jestem pewien, czy Wolf jest w tym obozie. W zamieszaniu pierwszych godzin po naszym wkroczeniu do miasta mógł się łatwo wymknąć. Ale dlaczego zależy panu na znalezieniu Wolfa? Czyżby stare porachunki Abwehry i gestapo?

– Myślałem, że wam zależy.

– Oferta współpracy? – Roberts nie ukrywał ironii. – Ofertę współpracy bylibyśmy zapewne gotowi przyjąć, ale nie tylko i nawet nie przede wszystkim w sprawie Wolfa. Rozumiemy się?

– Pan wspomniał o pewnej możliwości, ale nie wypowiedział jej pan głośno. Mówił pan o tych czterech, którzy od dawna znają Wolfa i…

– Rozumiem – powiedział Kloss. – To tylko przypuszczenie na niczym nie oparte, bez cienia dowodów. Może jeden z nich jest Wolfem?

– A może to pan? – roześmiał się Roberts. – Nawet pasuje pan do tego rysopisu, jaki podali. Dość! – Jego głos stwardniał. – Zastanowimy się nad pańską ofertą pomocy w sprawie Wolfa. Ale proszę też pamiętać, o czym mówiliśmy przedtem. I radzę to, o czym mówiliśmy, potraktować poważnie. Może pan odejść.

Po jego wyjściu wysłał protokolanta po piwo.

– Należy nam się trochę przerwy – powiedział tonem wyjaśnienia. A potem, otwierając puszkę, zapytał wprost:

– Jak ci się podoba nasz kolega z Abwehry?

– Kto wie? Może on naprawdę chciałby nam pomóc w znalezieniu Wolfa? W końcu, do diabła, nie wszyscy Niemcy… A zresztą może wszyscy. Czy można było żyć w takim państwie i mieć czyste ręce? To znaczy normalnie żyć, pracować, służyć w wojsku, me myśląc o więźniach obozów koncentracyjnych? Jak sądzisz?

– Pamiętasz tę tablicę, którą stary Patton kazał postawić, kiedy przekroczyliśmy granicę holenderską? „Uwaga, przekroczyliście granicę cywilizacji europejskiej. W tym miejscu zaczyna się kraj barbarzyństwa". Ty cierpisz na manię prześladowczą. Ten Wolf rzucił ci się na mózg. Będziemy go mieli, dostaniemy go wcześniej czy później. Ale nie wolno zapominać o innych sprawach. Ten Niemiec, ten kapitan Abwehry, chce się bardzo drogo sprzedać, wziąć najwyższą cenę za to, co wie, a może…

– zawiesił głos.

– O czym ty myślisz, Roberts?

– Niemcy nie doceniali Słowian i ich wywiadu. Drogo za to zapłacili.

– To ty cierpisz na manię prześladowczą – roześmiał się Karpinsky. – Wszystkich sądzisz swoją miarą. Przypuszczasz, że oficer przegranej armii powinien okazać radość z oferty współpracy ze zwycięzcami. Może jest patriotą i nas nienawidzi. A może po prostu ma dość, ma wszystkiego dość. Mnie też to grozi – powiedział po chwili. – Długo nie zagrzeję miejsca w tej robocie.

– Przesadzasz, stary – stwierdził Roberts nieszczerze. Wstał. – No, trzeba się zabrać do roboty. Tam na tej sali czeka jeszcze ze trzydziestu.

5

Po paru godzinach i Robertsowi, i Karpinsky'emu wszyscy przesłuchiwani oficerowie niemieccy wydawali się dokładnie tacy sami. Nawet twarze: pochmurne, czasem obojętne, czasem tylko wrogie twarze ludzi, z których większość niewiele spodziewała się od życia. Jednym z ostatnich przesłuchiwanych tego dnia był pułkownik Leutzke. Karpinsky zaczął od pytań, które zadawał już machinalnie:

– Co pan wie o Wolfie?

– Nic – powiedział Leutzke. – Tyle tylko, że rządził ostatnio w tutejszym gestapo i że go poszukujecie. Nie mam żadnych powodów – dodał po chwili – osłaniać teraz takich ludzi jak Wolf. Nie przynosili zaszczytu armii niemieckiej.

– Szkoda, że wcześniej nie doszedł pan do takich konkluzji – zauważył Karpinsky.

Leutzke milczał; obojętnie przyglądał się oficerom amerykańskim.

– Pan jest oczywiście antyfaszystą – roześmiał się Roberts.

Na twarzy pułkownika nie drgnął ani jeden muskuł.

– Jestem oficerem niemieckim – powiedział – i nigdy nie lubiłem Hitlera. Wykonywałem tylko swoje obowiązki.

– Wszyscy mówicie to samo – stwierdził zniechęcony Karpinsky i zwrócił się do Robertsa: – Masz jeszcze jakieś pytania?

Roberts zapytał o Klossa. Co pułkownik wie o tym oficerze Abwehry? Gdzie go spotykał? Czy nie dostrzegł nic dziwnego w jego zachowaniu?

Leutzke nie rozumiał tych pytań. Zna Klossa niedawno, wie o nim tylko tyle, że działał w Polsce i w Rosji, że otrzymał Krzyż Żelazny, co w Abwehrze nie było zbyt częste.

– Nic więcej? A co pan o nim myśli?

– Nic nie myślę – powiedział Leutzke. – Nie mogę o nim wydać żadnej opinii, ponieważ nie był moim podwładnym.

Roberts popatrzył na niego z nie ukrywaną ironią.

– Niech pan już idzie – powiedział. – Sporo czasu upłynie, zanim nauczymy was czegokolwiek.