Leutzke wyprostował się jeszcze na progu i złożył obu amerykańskim oficerom sztywny, wojskowy ukłon. Zniknął za drzwiami. Zostali sami. Roberts rozlał koniak do dwóch szklanek.
– Wypij, Karpinsky – powiedział. – Rozmawiałem przed chwilą telefonicznie z generałem. Był w sztabie oficer z misji rosyjskiej. Oświadczył, że według ich informacji, na naszym terenie znajduje się z całą pewnością ten gruppenfuehrer Wolf. Mają zbyt dobre informacje. Co o tym sądzisz?
– Jeśli tu jest – oświadczył Karpinsky – musimy go znaleźć.
– Oczywiście. – Roberts przełknął potężną porcję koniaku: – Ale skąd Rosjanie o tym wiedzą? To musimy ustalić.
Karpinsky usiadł przy biurku, wertował jakieś papiery.
– Nie mogę zapomnieć – szepnął nagle – jak wydobywano zwłoki jeńców zamordowanych w fabryce. Te twarze ludzi uduszonych albo rozstrzeliwanych w pośpiechu… Po co on to kazał zrobić?, F
– Zostaw tę makabrę – powiedział Roberts.
– Ten człowiek jest tutaj. I o tym przede wszystkim powinniśmy pamiętać.
– Zdaje się – powiedział Roberts – zdaje się, że popełniłeś błąd wstępując do CIC.
– A może to ty popełniłeś błąd? – szepnął Karpinsky. t Roberts nie odpowiedział. Stał przy oknie i patrzył na wielki dziedziniec koszarowy, na którym porucznik Lewis ćwiczył swoich podopiecznych. Były to owe codzienne zajęcia. Lewisa, którym komendant obozu oddawał się zresztą z ogromną pilnością. Stał przed nim długi dwuszereg jeńców uzbrojonych w wiadra, szczotki, miotły. Dwuszereg był znakomicie wyrównany i zapewne nawet najbardziej wymagający kapral nie miałby mu nic do zarzucenia.
– Prezentuj broń! – krzyczał Lewis.
Jeńcy podnosili na wysokość ramienia miotły, szczotki i wiadra. Lewis przechadzał się wzdłuż szeregu, z wyraźną satysfakcją przyglądając się wyprężonym postaciom.
– Nieźle, nieźle – mruczał. – Będą z was jeszcze ludzie. Może kiedyś zrobię z was wojsko.
Potem jeńcy skakali naokoło dziedzińca, czołgali się, nacierali na budynek koszarowy.
– Lewis jest niezły – stwierdził Roberts.
– Wyżywa się – powiedział Karpinsky podchodząc także do okna. – To nie jest metoda edukacji.
– A jaką ty byś zaproponował metodę? – zapytał Roberts: – Co chciałbyś z nich zrobić? To oni wykonywali rozkazy Wolfa. Zapomniałeś? Może nadają się tylko do tego, żeby stać w dwuszeregu. Może nie możemy dla nich zrobić nic innego poza doborem odpowiednich kaprali?
Tymczasem pułkownik Leutzke wrócił do swojej izby i zastał Klossa przyglądającego się przez okno ćwiczeniom na dziedzińcu.
– Widziałem te zabawy Lewisa – powiedział Leutzke. – Obrzydliwe. Odbiera im ludzką godność.
– A co z nimi robiono przez cały czas? – zapytał Kloss, odwracając się gwałtownie od okna. – Przez tyle lat wojny. Gdyby zamiast Lewisa stał niemiecki kapral, nie miałby pan żadnych pretensji.
Leutzke milczał. Usiadł na łóżku i starannie dzielił papierosa na trzy części.
– Niech pan zostawi, Kloss – mruknął. -Ja także wiem, że to było wielkie świństwo.
– Od kiedy pan wie? Od Stalingradu? Od pierwszego dobrego lania?
– A pan? – zapytał Leutzke. – A pan kiedy zmienił poglądy?
– Nie mówmy o mnie – szepnął Kloss.
– Zostawmy w ogóle ten temat. – Leutzke podał Klossowi jedną trzecią papierosa. – Wojna jest przegrana, ale nie jest to ostatnia wojna naszego narodu. Nie możemy pozwolić, żeby upodlano niemieckich żołnierzy. Będą jeszcze potrzebni.
– Ciągle to samo – w głosie Klossa brzmiało zniechęcenie – Czy naprawdę niczego nie zdołał się pan nauczyć? Czy naprawdę nic pan nie zrozumiał?
– To pan nic nie rozumie – powiedział Leutzke. – A zresztą nic dziwnego: szok po klęsce. Przegrał hitleryzm, pociągając w przepaść armię niemiecką. Ale armia niemiecka nie została stworzona przez Hitlera. Istniała wcześniej i będzie istniała potem. Nie wolno odbierać narodowi rzeczy najcenniejszej: szacunku dla własnych żołnierzy.
– Bzdura – powiedział Kloss. – Mówi pan: żołnierzy, a myśli o szacunku dla bandytów i morderców.
– Myślę – stwierdził Leutzke – o oczyszczeniu naszych szeregów z morderców.
– Za późno.
– Nigdy nie jest za późno. Amerykanie szukają Wolfa, trzeba im dać tego Wolfa, żeby tych, co zostaną, traktowali tak, jak na to zasługują. Musimy dowiedzieć się – ciągnął – gdzie on jest i pod jakim nazwiskiem się ukrywa.
– Pan także – roześmiał się Kloss. – Zęby mieć w ręku jakiś atut, co?
– Nie. Żeby ocalić honor niemieckiej armii.
– Pan żartuje, pułkowniku. Nic pan nie zdoła ocalić. Nic.
6
Gdzie jest gruppenfuehrer Wolf? To pytanie nie dawało spokoju Klossowi, to pytanie nie dawało także spokoju Karpinsky'emu. Kloss włóczył się po dziedzińcu koszarowym, po korytarzach budynków, zaglądał w twarze oficerom i szeregowym, słuchał rozmów, częstował papierosami. Który z nich jest Wolfem? Wielu noszących teraz mundury szeregowców służyło z pewnością w SS i SD, zabijało i wydawało rozkazy mordowania. Wolf miał szansę. Mógł ukryć się w tym tłumie; wysokich blondynów było tu dziesiątki i nawet wyselekcjonowanie wszystkich z tatuażem SS nie rokowało zbyt wielkich nadziei.
Karpinsky przesłuchiwał. Wszystkie odpowiedzi były niemal identyczne. Obaj amerykańscy oficerowie tracili cierpliwość i jednocześnie nadzieję, że zdobędą jakieś informacje. Wolfa widziało tylko tych czterech, nikt poza nimi, a ci czterej wydawali się kpić z przesłuchujących.
Sturmbannfuehrer Ohlers na większość pytań odpowiadał po prostu „nie wiem".
– Zajmowałem się sprawami gospodarczymi – powtarzał. – Nie wiedziałem o rozkazie wysadzenia fabryki. Wolf polecił to osobiście.
– Niewiniątko! – krzyczał Karpinsky. – A kto dostarczał cyklon do obozu. Kto obliczał, ile potrzeba gazu i ile kosztuje zamordowanie jednego człowieka?
– Byłem urzędnikiem – szeptał Ohlers – Pracowałem przy biurku. Zajmowałem się tym teoretycznie.
Karpinsky zerwał się i z rozmachem uderzył go w twarz.
– Ty urzędniku! Gadaj, pod jakim nazwiskiem ukrywa się Wolf?
– Nie wiem.
– Zeznałeś, że przyleciał z Berlina dwa dni przed kapitulacją. Gdzie jest teraz?
– Nie wiem.
– Widywałeś go?
– Rzadko. Miał dużo pracy. -W głosie Ohlersa brzmiała tym razem nie tajona ironia.
– Pracy! – krzyczał Karpinsky, nie panując już nad sobą. – Podpisywał wyroki śmierci! Na dwie godziny przed naszym przyjściem dwadzieścia dziewięć wyroków!
– Ja nie podpisywałem – mruknął Ohlers. – Dlaczego pan na mnie krzyczy?
Karpinsky poczuł się nagle bezradny. Ten człowiek, podobnie jak jego przyjaciele, Wormitz, Lueboff i Fahrenwirst, wyślizgiwał się, wyłgiwał, nie było sposobu, by zmusić go do mówienia. Powinien zaprowadzić go do piwnic gestapo, pomyślał. I tak jak oni… Wiedział, że tego nie zrobi. Odzyskiwał panowanie nad sobą i znowu zadawał pytania.
– Powiedziałeś – mówił – że Wolf jest blondynem o pociągłej twarzy, około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu, w wieku około czterdziestu lat. Pokażesz mi go.
Na twarzy Ohlersa pojawił się uśmieszek, który zgasł natychmiast.
– Odmawiasz? – zapytał Karpinsky. – Drogo cię to będzie kosztowało.
– Nie odmawiam – mruknął Ohlers. – Pokażcie mi go.
Karpinsky otworzył drzwi. W sąsiedniej sali stało kilkunastu mężczyzn, których wybrał spośród setek jeńców. Odpowiadali mniej więcej rysopisowi podanemu przez czterech gestapowców. Większość w mundurach Wehrmachtu, tylko trzech nosiło odznaki SS.
– Który? – zapytał Karpinsky.
Jeńcy patrzyli na Ohlersa przerażonymi oczyma.
Gestapowiec milczał.
– Który? – wrzasnął Karpinsky. – Który z nich?
– Przysięgam – powiedział Ohlers – że żaden nie jest gruppenfuehrerem Wolfem.
W drzwiach stanął Roberts, przyglądając się w milczeniu tej scenie. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Podszedł do Ohlersa.
– Słuchaj, Ohlers – szepnął. – A skąd ty wiesz, że przeżyjesz jeszcze trzy dni, jeśli nam nie wskażesz Wolfa?
Gestapowiec stracił nagle spokój.
– Chcecie mnie zamordować?! – krzyknął nagle. – Bez sądu, bez wyroku, bez winy? Nigdy nie będziecie mieć Wolfa! Nigdy!
– Teraz pokazałeś swoją prawdziwą twarz – szepnął Karpinsky. – Wyprowadzić tych ludzi! – rozkazał i podszedł do telefonu. – Porucznik Lewis? – zapytał. – Kiedy będzie gotowy karcer? Mam dla was pierwszego pensjonariusza. Niejaki Ohlers, sturmbannfuehrer. Na jak długo? Do odwołania, aż nie zacznie gadać.
Porucznik Lewis prowadził także przesłuchania na własną rękę. Nazywał je „prywatnym remanentem w składnicy". Gdy zadzwonił Karpinsky, Lewis rozmawiał właśnie z mężczyzną, który nosił nazwisko Vogel i był, według własnego oświadczenia, kapralem Wehrmachtu. Lewis zameldował Karpinsky'emu, że karcer będzie gotowy dopiero za parę dni, odłożył słuchawkę i kazał Voglowi podejść bliżej do biurka.
– No co, Vogel? – zapytał. – Co z tobą zrobić? – Bawiła go przerażona twarz jeńca.
– Nie wiem, panie poruczniku – usłyszał.
– Twierdzisz, że nazywasz się Vogel i jesteś kapralem Wehrmachtu?
– Tak.
– Powtórz to raz jeszcze.
– Ernst Vogel – powtórzył jeniec cicho.
– Przegrałeś, brachu – oświadczył Lewis. -Jeden z twoich kamratów cię sypnął. Nie nazywasz się wcale Vogel, lecz Schickel, nie jesteś kapralem Wehrmachtu, ale funkcjonariuszem pięknej służby nazywanej SD.
Vogel vel Schickel zbladł i pochylił się nad biurkiem. Wydawało się, że za chwilę runie na podłogę.
– Mógłbym ci kazać zdjąć mundur – ciągnął Lewis -podnieść do góry rękę i obejrzeć twój diabelski, eses-mański tatuaż. Pokazałbyś mi go, prawda? Ale mnie to nie bawi, ja i tak wiem, że jesteś policjantem. Znam się na ludziach, bracie. Jeśli ktoś jak ja był piętnaście lat właścicielem knajpy w Teksasie, to wystarczy mu popatrzeć na człowieka, żeby wiedzieć z kim ma przyjemność.