– A jednak kazał wam przedtem nadać jeszcze jeden meldunek. Co wiesz o treści tego meldunku?
– Zawsze otrzymywałem teksty zaszyfrowane.
– W gestapo mają chyba szyfrantów…
– Wy mnie podejrzewacie! Wypraszam sobie! Ja nie jestem zdrajcą!.
– O nic cię jeszcze me podejrzewam.
– Gdybym ja był wtyczką gestapo, sypałbym Józefa. Tylko ja jeden z całej siatki… – przerwał, bo uświadomił sobie, że Józef nie zjawił się dotąd w oddziale.
– Tak – powiedział Antoni – tylko ty jeden z całej siatki znałeś wszystkie cztery jego adresy i nazwiska.
– Jeśli mnie podejrzewacie…
– Adama znam od ośmiu lat – powiedział Bartek. -Jeśli ma to dla was jakieś znaczenie, ręczę za niego.
Adam już wyszedł. Siedzieli nad glinianymi miseczkami ze zsiadłym mlekiem, które postawiła przed nimi gospodyni.
– Coś mi się nie zgadza w tej historii – powiedział Antoni. -Józef ich ostrzega, a potem znika bez śladu. Radiostacja przez miesiąc faszeruje nas kłamstwami, a radzista zjawia się u was cały i zdrowy.
– No, nie bardzo zdrowy – wtrącił Bartek.
– Tu gdzieś tkwi jakiś fałsz. Logiczne byłoby tylko jedno wytłumaczenie, że zdradził ktoś, kto znał wyłącznie Podlasińskiego. Ktoś, komu udało się później zdobyć adres radiostacji. Nie, chwileczkę, szyfr znał Józef, więc jeśli wierzymy Józefowi, to musimy założyć, że otrzymywał informacje już spreparowane.
– Proponuję nie spieszyć się z wnioskami. Poczekajmy, co powie krawiec…
Skowronek wreszcie odzyskał przytomność, ale ciągle był jeszcze słaby.
– Właśnie nadawałem – mówił cichym głosem – kiedy usłyszałem łomot do drzwi. Nie mogłem się mylić, to byli Niemcy. O tym, żeby zetrzeć umowny znak, nie było co marzyć. Usiłowałem, zgodnie z instrukcją, zniszczyć przede wszystkim szyfry. Wrzuciłem książkę pod kuchnię, także meldunek, który dostałem tego dnia. Jak na złość, nie chciało się palić. Musiałem podlać naftą. Otworzyłem drzwi na schody kuchenne, ale usłyszałem, że tędy idą także.
– To był Wehrmacht?
– Tak – zawahał się Skowronek. – Kilkunastu żołnierzy i dwóch oficerów. A potem przyszedł jeszcze jeden w czarnym mundurze.
– Gestapo i Wehrmacht jednocześnie?
– Nie wiem – oddychał z trudem. – Nie zastanawiałem się nad tym. – Zamknął oczy na chwilę, potem znów je otworzył. – Kiedy wpadł ten gestapowiec, to jeden z tych oficerów zaczął mu meldować. Zapamiętałem nawet nazwisko oficera: oberleutnant Kloss. I wtedy ja skorzystałem z zamieszania i skoczyłem przez okno. Pod moim oknem jest szopa, pół piętra zaledwie. Nie słyszałem strzałów, dopiero później zobaczyłem, że jestem ranny.
– Jak się nazywał ten niemiecki oficer? Powtórz – zażądał Antoni.
– Kloss. Oberleutnant Kloss.
Bartek, kiedy wrócili już do drugiej izby, chciał powiedzieć Antoniemu, że to niemożliwe, że stykał się z Klossem, że zna go i ceni. Tamten, jakby uprzedzając jego argumentację, powiedział:
– Każdy agent w końcu wpada i wtedy ma do wyboru – albo zginąć, albo zdradzić. Pracować dalej pod kierownictwem wroga.
– Nie wierzę, żeby J-23…
– Teraz wszystko komponuje się w jedną całość. Niemcy zorientowali się, że wcześniej czy później spostrzeżemy, że J-23 wprowadza nas w błąd. Co robi centrala w takich wypadkach? Zrywa, kontakty z agentem. Chcieli temu zapobiec, wobec czego wkracza oberleutnant Kloss, nakrywając radiostację. Aranżują to w ten sposób, żeby umożliwić ucieczkę radziście, bo wiedzą, że radzista dotrze do nas i wymieni nazwisko oficera, który wkroczył do radiostacji. Jeśli Kloss likwiduje dezintormującą nas radiostację, nie mamy powodu mu nie ufać. Rozumiecie teraz perfidny plan?
Bartek pokiwał głową, choć pewność, z jaką ten grubas wypowiadał swoje sądy, cokolwiek go przeraziła. Ucieszył się, że wejście Adama przerwało im rozmowę, że nie będzie musiał potwierdzić, że zrozumiał, że akceptuje ten tok myślenia Antoniego.
Adam przyniósł wiadomość, że właśnie zjawił się Mundek, obstawa Józefa. Wezwali chłopca, ale nic nie potrafił powiedzieć. Z Józefem rozstali się blisko tydzień temu i od tamtej pory go nie widział. Myślał, że Józef będzie już w lesie. Przychodzi dopiero teraz, bo w Karczewie, gdzie zatrzymał się na noc, wpadł w kocioł, żandarmi otoczyli wieś i przetrząsali ją w poszukiwaniu rąbanki.
– Czy widzieliście tego niemieckiego oficera, z którym niekiedy spotykał się Józef?
– Tak – odparł chłopak.
– Potrafilibyście go rozpoznać? – Z pewnością.
Jutro pojedziecie do Warszawy.
Bartek zrozumiał nareszcie, co tamten miał na myśli.
– Chcecie, żeby Mundek zastrzelił J-23?
– Mamy prawo decyzji w takich wypadkach – odparł Antoni. – A ten Mundek, sami powiedzieliście, dobry w strzelaniu.
– Ale dowody, dowody?! – krzyknął Bartek.
– Jest wojna. Poszlaki są bardzo silne. Nie możemy ryzykować. W imieniu sądu podziemnego Rzeczypospolitej Polskiej…
12
Neumann gotów jest zgodzić się ze swoim szefem. Jest idiotą, dał się wodzić za nos. Myślał, że miał w ręku tego J- 23, a tymczasem to J-23 zakpił z niego. Luetzke jakby nagle ożył, chodził, tupiąc, po gabinecie i tłumaczył Neumannowi, że jeśli uda mu się z tej całej afery wykręcić wschodnim frontem, to i tak może się uważać za w czepku urodzonego, bo on – Luetzke sądzi, że dla takich ludzi jak Neumann jedynym właściwym miejscem jest obóz koncentracyjny.
A całe to piekło oczywiście o Ilsę, krótkonogą sekretarkę standartenfuehrera. Skąd na Boga Neumann miał wiedzieć, że ta dziewczyna jest siostrzenicą gauleitera?
Kiedy dostał ostatni przeznaczony do nadania meldunek, że J-23 nie mógł się zjawić na spotkanie, bo był służbowo w Szczecinie, zrozumiał, że wpadła mu w ręce gratka, o jakiej marzył. Potwierdzała się koncepcja, że owym tajemniczym J-23 musi być ktoś na służbie niemieckiej, nikt inny bowiem nie jeździłby służbowo.
Ustalenie, kto z pracowników niemieckich w Warszawie był w tym dniu w Szczecinie, to dla ludzi Neumanna sprawa paru godzin. Jedyną osobą w delegacji służbowej była właśnie Ilsa Kempke. Wyobrażał już sobie minę standartenfuehrera, gdy od niego dowie się, że nieuchwytny J-23 i jego sekretarka to ta sama osoba.
Oczywiście dał się nabrać. Ten J-23 zorientował się, że historia z kwiatkiem jest prowokacją szytą grubymi nićmi i postanowił dać Neumannowi prztyczka w nos. Ale to przecież nie Neumann wymyślił „łapanie szczupaka na błysk", Neumann chciał spokojnie, powolutku, jak należy.
W dodatku przyplątało się to idiotyczne nieporozumienie z Abwehrą. Trzeba trafu, że Neumann osobiście przyniósł spreparowany meldunek do mieszkania krawca i przyglądał się właśnie szybkim ruchom palca Skowronka na kluczu telegraficznym, śledząc, czy nadaje właściwy tekst, gdy rozległo się walenie w drzwi i zaraz potem wpadli dwaj oficerowie z Abwehry.
Musiał w dodatku od tego smarkacza Klossa wysłuchać pouczeń, że SD pracuje jak na prywatnym folwarku, że nie zawiadamiając Abwehry powodują rozpraszanie wysiłków, co nie było całkiem pozbawione racji.
A jeszcze do tego ucieczka radiotelegrafisty! Wydawałoby się, że facet jest już całkiem zeszmacony, że nie zdobędzie się na żaden ruch, a tymczasem…
Teraz wroga centrala nie uwierzy nawet, gdyby nadawać tym samym szyfrem na tej samej fali. Już przerwanie nadawania w połowie musi obudzić ich czujność, a co dopiero zmiana radiotelegrafisty!
– Przysłano pana, Neumann, z Berlina – standartenfuehrer znów mówił cicho – aby postawił pan na nogi naszą robotę kontrwywiadowczą. Nie przeczę, udało się panu osiągnąć pewne sukcesy na wstępie – złapał pan wrogą radiostację. Już wtedy sugerowałem, żeby oddać radzistę chłopcom z alei Szucha. Wydusiliby z niego cokolwiek. Ale pan wolał stosować swoje metody, a Warszawa nie jest miejscem, gdzie można stosować berlińskie metody.
– Pan zaakceptował mój plan – powiedział Neumann.
– Nadaliśmy cztery dezinformujące meldunki, a to także jest pewnym zyskiem.
– Jeśli nie zorientowali się dotychczas, że podsuwaliśmy im padlinę, to wpadną na to jutro. A J-23 będzie działał dalej.
– Gdyby nie to idiotyczne nieporozumienie z Abwehrą… – powiedział Neumann i czuł, że za chwilę padnie to, czego obawiał się najbardziej.
– Trzeba było przewidzieć – powiedział Leutzke i Neumann jakby odetchnął, że najgorsze odwlokło się jeszcze. Postanowił właśnie grać na zwłokę. Idealny sposób
– okrągłe zdanie, uniżona forma.
– Pozwalam sobie zwrócić pańską uwagę, standartenfuehrer, że nalegałem, aby poinformować Abwehrę o rozpracowaniu radiostacji.
Lekki grymas na twarzy Luetzkego wskazywał, że zrozumiał, co miał na myśli Neumann.
– Nie przypominam sobie. A jeśli nawet. Panu też wydawało się, że potrafimy to załatwić sami, bez pomocy tych elegancików z Wehrmachtu. Co z radiotelegrafistą? Nie złapaliście go?
– Ukarałem Lepkego, który stracił głowę.
– Nic mnie to nie obchodzi! Dość tej zabawy! Musicie zwinąć resztę siatki, to znaczy tę kelnerkę i inkasenta gazowni.
Więc jednak nastąpiło. Przecież musiało nastąpić. Dlaczego się dziwię – pomyślał Neumann.
– To niemożliwe – wykrztusił z trudem.
– Znów chce mi pan zaproponować swoje metody? Nic z tego! Muszą coś wiedzieć na temat tego J-23.
– Oni uciekli! – powiedział patrząc wprost w krąglejące ze zdumienia, blade oczy Luetzkego. – Zdołaliśmy ustalić, że Pruchnal wsiadł do rikszy prowadzonej przez naszego agenta, potem znaleźliśmy naszego człowieka zamordowanego, a dziewczyna wydostała się tylnym wyjściem z restauracji.
– Rozumiem – odezwał się Luetzke po długiej chwili ciszy. – Zostało panu w garści powietrze. Precz! – wrzasnął nagle nieswoim głosem, wyciągniętą ręką wskazując drzwi.