Выбрать главу

8

Lewis triumfował. Nowo zwerbowany szpicel sprawdził się niemal natychmiast, doniósł o ucieczce planowanej przez wysokiego oficera Wehrmachtu. Lewis postanowił me meldować ani Karpinsky'emu ani Ro-bertsowi, ale aresztowania dokonać osobiście i z nikim nie dzielić się sukcesem. Był miłośnikiem kina, lubił dramatyczne końcówki i dlatego też zdecydował, że poczeka do wieczora, a gdy planujący ucieczkę zgromadzą się w kotłowni, wkroczy na czele swoich żandarmów. Wkroczył jednak zbyt wcześnie.

Kloss był w kotłowni już przed apelem i z niecierpliwością spoglądał na zegarek. Czy przyjdą? Czy zobaczy wreszcie gruppenfuehrera Wolfa? Czy Wolf to po prostu któryś z nich, z tych czterech? Omówił z Karpin-skym system sygnalizacyjny, ale wiedział, że najdrobniejszy błąd może obrócić wniwecz cały plan. Nieuchwytny Wolf był przeciwnikiem, którego nie wolno lekceważyć. Czy zaufa swoim podkomendnym? Czy uwierzy, że istnieje naprawdę szansa ucieczki?

Chwycił łopatę i odgarniał koks; nie chciał budzić zbyt wcześnie podejrzeń Wolfa. Usłyszał szczęknięcie drzwi, odwrócił się i zobaczył na progu amerykańskich żandarmów. Czyżby Karpinsky zrezygnował z akcji? Niech ich diabli… Uśmiechnięty porucznik Lewis stał na szeroko rozkraczonych nogach, trzymając się pod boki.

– Mamy cię, brachu – powiedział. – Zachciało się powietrza, co?

Wywlekli go z kotłowni, ciągnęli po dziedzińcu. Nie widział nawet Wormitza i Ohlersa, którzy wyszli właśnie z koszar i zawrócili natychmiast ujrzawszy pod kotłownią Klossa i Amerykanów.

Wprowadzono go do gabinetu Lewisa. Porucznik kazał Klossowi stanąć na środku pokoju z rękoma na karku.

– Gadaj, kto z tobą miał uciekać?

– Nic nie powiem. – Kloss był wściekły. Cały wysiłek poszedł na marne.

– Gadaj! – ryczał Lewis; przekonany, że za chwilę niemiecki oficer zacznie zeznawać, a on, Lewis, osiągnie swój pierwszy sukces w tej wojnie. Ale na progu stanął kapitan Karpinsky.

– Zwolnić go – powiedział cicho, ale głosem, który przeraził Lewisa. – Zwolnić go natychmiast.

Kloss zrozumiał, że to nie Karpinsky, tylko Lewis, bez wiedzy przełożonych, pokrzyżował jego plany. Wyszedł, a knajpiarz z Teksasu miał się przekonać, że nigdy nie należy zbyt wcześnie cieszyć się sukcesami.

– Pan jest idiotą, Lewis! – krzyczał Karpinsky. – Kto panu kazał zamykać tego Klossa? Dlaczego nie zameldował pan przedtem?

– Planowano ucieczkę – szepnął Lewis.

– Nie było żadnej ucieczki – ryczał Karpinsky – słyszy pan, nie było!

Teraz Lewis już nic nie rozumiał. Dyszał ciężko, wybałuszając na kapitana czerwone oczy.

– Chce pan powiedzieć, że mnie okłamano? Ze mój szpicel mnie nabrał? Już ja mu pokażę!

Karpinsky machnął ręką. Wiedział już, że ten człowiek nic nie rozumie.

– Na przyszłość – rzucił jeszcze – niech pan nie podejmuje żadnych samodzielnych akcji.

Wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami. Czekała go jeszcze przykra rozmowa z Robertsem, który nie lubił, gdy cokolwiek w obozie działo się bez jego wiedzy.

– Mieliśmy pracować wspólnie i lojalnie – szeptał. -Co to za historia z tym Klossem?

– Mały eksperyment – wyjaśnił Karpinsky – który tym razem się nie udał. Może spróbujemy go powtórzyć.

– Nie informując mnie?

– Będziesz o wszystkim poinformowany – stwierdził sucho Karpinsky.

– Mam nadzieję. A jeśli chodzi o Klossa, pozwolisz, że ja także się nim zajmę. Nieco inaczej. Ten człowiek może być dla nas cenny, ale trzeba mu wyjaśnić, że nam chodzi nie tylko o Wolfa, a może nawet nie przede wszystkim o Wolfa. Rozumiesz?

– Wolałbym nie rozumieć – powiedział Karpinsky.

Oczywiście Lewis nie zapomniał o Schicklu. Miał przynajmniej kogoś, kogo mógł obarczyć winą za zmarnowaną okazję. Wezwał go do siebie.

– Ty durniu, ty idioto! – pastwił się nad nim. – Nie było żadnej ucieczki, słyszysz? Okłamałeś mnie. Jeśli chcesz wyjść z tego obozu, nie pozwalaj sobie nigdy na coś podobnego!

– Ależ panie poruczniku – protestował Schickel – ich tam było pięciu. Znam już wszystkie nazwiska: Kloss, Wormitz…

Nie zdążył skończyć. Potężne uderzenie rzuciło go na podłogę. Lewis, knajpiarz z Teksasu, bardzo nie lubił, gdy go oszukiwano.

9

Czy dadzą się raz jeszcze namówić na ucieczkę? Czy uwierzą, że wpadka Klossa była przypadkowa, że droga przez kotłownię nie jest raz na zawsze odcięta? Kloss nie szczędził gorzkich słów kapitanowi Karpinsky'emu. Gdyby nie Lewis i jego żandarmi, mogli mieć Wolfa. Powiedział Amerykaninowi, że spróbuje raz jeszcze, choć nie żywił zbyt wielkich nadziei. Jakieś dziwne przypuszczenie, myśl, która wydawała się ciągle nieprawdopodobna, nie dawała mu spokoju. Dlaczego tylko tych czterech? Dlaczego nikt inny spośród dziesiątków pracowników SS i gestapo nie widział nigdy Wolfa? Sądził, że będzie miał poważne trudności ze skłonieniem gestapowców do nowego spotkania, ale Ohlers, którego zobaczył następnego dnia rano na dziedzińcu koszarowym, zgodził się

nadspodziewanie łatwo.

– Tak, tak – powiedział z dziwnym uśmiechem. – Myśmy także chcieli porozmawiać z panem, Kloss.

Umówili się znowu wieczorem na strychu. Kloss poinformował o tym spotkaniu Karpinsky'ego, ale wydało mu się, że Amerykanin nie wykazywał wielkiego zainteresowania.

– To się nie może udać – powiedział i dodał natychmiast: – Dlaczego pan, panie Kloss, tak bardzo chce znaleźć Wolfa? Wyraził jednak zgodę na jeszcze jedną próbę.

Było już zupełnie ciemno, gdy Kloss wszedł na najwyższe piętro budynku i, rozglądając się uważnie, rozpoczął wspinaczkę po krętych schodach. Drzwi na strych były zamknięte; gdy zapukał, otworzono mu natychmiast i zobaczył całą czwórkę siedzącą nieco w głębi na starych stołkach i skrzyniach. Powiedział: „dobry wieczór". Nie otrzymał odpowiedzi i patrząc na ich twarze zrozumiał, że szykują dla niego jakąś niespodziankę, że coś tu się stanie; przez chwilę ogarnęła go chęć wycofania się, ale było już za późno, a zresztą on, Kloss, nigdy nie przerywał raz rozpoczętej gry. Na wąskim okienku wisiała ciemna szmata, pomyślał, że wystarczy zerwać tę szmatę, aby zjawił się Karpinsky ze swymi ludźmi, ale była to ostateczność, miał ciągle nadzieję, że uda mu się zrealizować jeszcze swój pomysł.

– Czekaliśmy na pana, Kloss – przerwał wreszcie milczenie Ohlers. W jego głosie pobrzmiewały złowrogie nuty.

– Byliśmy pewni – dodał natychmiast von Lueboff -że pana wypuszczą.

– Udało mi się wykaraskać – rzekł Kloss, jakby nie dostrzegając tonu Lueboffa. – Po prostu przyszli za wcześnie. Nic mi nie udowodnili. Nikt też nie podejrzewa ani panów, ani gruppenfuehrera.

Dostrzegł uśmiechy na ich twarzach. Czyżby zagrał zbyt naiwnie? Czyżby nie docenił tym razem przeciwnika?

– Wierzymy panu, Kloss, wierzymy, że jest pan dobrym Niemcem i świetnym kolegą – Wormitz nie ukrywał już nawet ironii. – I że zrobił pan z tych Amerykanów skończonych osłów, na co zresztą całkowicie zasługują…

– Nie rozumiem tego tonu! – Kloss podniósł głos. Wiedział, że w tym towarzystwie krzyk bywa zawsze najskuteczniejszy. – Sytuacja jest bardzo poważna. Musimy opracować nowy plan ucieczki. Nie mamy innego wyboru.

– Bywa tak, że w ogóle nie ma już wyboru – rzekł poważnie Wormitz.

– Panowie – Kloss postanowił zaatakować pierwszy – tylko nas pięciu znało dokładnie termin ucieczki – popatrzył na nich i zobaczył znowu uśmiechy na twarzach. – Tylko nas pięciu – powtórzył – jeden z nas więc zdradził. Musimy wiedzieć, kto. Uratowanie życia gruppenfueh-rera Wolfa jest sprawą tak ważną, że należy wyeliminować zbędne ryzyko.

Czy dobrze zagrał? Wydawało się, że są zaskoczeni. Po chwili zabrał głos von Lueboff.

– Z ust nam pan to wyjął – powiedział. – Niech pan sobie wyobrazi – ciągnął – że myśmy też doszli do wniosku, iż wśród nas jest zdrajca. Nawet wiemy, kto jest zdrajcą. Nie interesuje to pana, Kloss?

W tej chwili z ciemnej głębi strychu wynurzył się mężczyzna, którego Kloss poznał natychmiast, zanim tamten zdążył dotknąć jego ramienia i zanim zobaczył wycelowaną w siebie lufę pistoletu. Brunner! Więc to była ta niespodzianka! Więc w tym obozie, zapewne w skórze szeregowca Wehrmachtu, ukrywał się jego najdawniejszy L najbardziej zacięty przeciwnik.

– Poznaje pan? – zapytał Ohlers. – Mieliśmy wyjątkowe szczęście. Dzisiaj rano spotkałem mojego starego znajomego Brunnera, który okazał się także pana znajomym,

Kloss, i który wyjaśnił nam, dlaczego tak bardzo chciał pan pomóc w ucieczce gruppenfuehrerowi Wolfowi.

Pozostali wybuchnęli śmiechem.

– Stój spokojnie, Hans, drogi przyjacielu – szepnął tymczasem Brunner. – Jeśli zaczniesz krzyczeć, zastrzelę natychmiast.

Kloss milczał. Sytuacja była właściwie beznadziejna. Rozumiał, że muszą go zastrzelić, wiedział już zbyt wiele. Nie miał żadnej szansy dotarcia do okna, zerwania zasłony i zaalarmowania w ten sposób Karpinsky'ego. Wydawało się, że w ogóle nie ma żadnej szansy.

– Kończ – powiedział Wormitz.

Brunner zapalił papierosa.

– Zaraz, za chwilę… Zbyt długo na to czekałem – i zwrócił się do Klossa: – Masz twarde życie, Hans, udało ci się oszukiwać nas przez pięć lat, ale nie wyjdziesz z tego żywy.

– Ciebie powinni powiesić już piętnaście razy – rzekł Kloss. – Ale w końcu cię to nie minie. -I dodał: – Żałuję, że nie złapałem gruppenfuehrera Wolfa, ale to, co nie udało się mnie, uda się komuś innemu.

– Nigdy go nie złapiecie – stwierdził Wormitz.

Kloss usiadł na skrzynce tyłem do okna. Zachowywał się tak, jakby nie istniało niebezpieczeństwo, jakby nie wiedział, że za chwilę musi zginąć. Czy uda mu się zyskać trochę czasu?