Выбрать главу

Nic o nim nie wiem, tyle tylko że nazywa się Fabrizio i ma trzydzieści pięć lat.

Za pół godziny mamy spotkanie na Corso Italia.

21.00

Wiem doskonale, że czasami diabeł przywdziewa inną skórę i ukazuje swą prawdziwą twarz dopiero wtedy, gdy cię posiądzie. Najpierw patrzy na ciebie zielonymi, lśniącymi oczami, potem dobrodusznie się uśmiecha, całuje cię delikatnie w szyję, a następnie cię pożera.

Człowiek, który pojawił się przede mną, był elegancki i nie najprzystojniejszy – wysoki, postawny, z rzadkimi szpakowatymi włosami (kto wie, czy naprawdę ma trzydzieści pięć lat), zielonymi oczami i szarymi zębami.

W pierwszej chwili byłam nim zafascynowana, ale zaraz potem pojawiła się myśl, że był tym samym facetem z chatu, i aż zadrżałam. Szliśmy czystymi chodnikami, wzdłuż eleganckich sklepów z rozświetlonymi witrynami; opowiadał mi o sobie, o swojej pracy, o żonie, której nigdy nie kochał, ale musiał się z nią ożenić ze względu na dziecko. Ma ładny głos, ale głupi śmiech, który mnie drażni.

Gdy tak szliśmy, objął mnie ramieniem, a ja odpowiedziałam uśmiechem, speszona jego nachalnością i zaniepokojona tym, co stanie się później.

Równie dobrze mogłam odejść, zabrać swój skuter i wrócić do domu, patrzeć, jak matka zagniata ciasto na jabłecznik, posłuchać, jak siostra czyta na głos, pobawić się z kotem… Równie dobrze mogę cieszyć się normalnością i prowadzić porządne życie, mieć promienne oczy tylko dlatego, że dostałam dobry stopień w szkole, uśmiechać się speszona, gdy słyszę komplement pod moim adresem; ale nic mnie już nie szokuje, wszystko jest puste, jałowe i próżne, pozbawione sensu i smaku.

Szłam z nim aż do jego samochodu, który zawiózł nas prosto do jakiegoś garażu. Sufit był zawilgocony, a całą przestrzeń, i tak bardzo małą, wypełniały pudła i narzędzia.

Fabrizo wszedł we mnie bardzo wolno, delikatnie opadł na mnie, ale na szczęście nie czułam na sobie ciężaru jego ciała. Miał ochotę całować mnie, lecz odwróciłam głowę, bo nie chciałam. Nikt mnie nie całuje od czasu Daniela, ciepło swych westchnień zarezerwowałam dla swego obrazu odbitego w lustrze, a moje miękkie wargi zbyt wiele razy miały kontakt ze spragnionymi członkami diabłów od wyniosłego anioła, ale nawet oni – jestem tego pewna – nie skosztowali ich. Tak więc odwróciłam głowę, by uniknąć kontaktu z jego ustami, choć nie dałam mu odczuć mej odrazy. Udałam, że chcę zmienić pozycję, on zaś – niczym zwierzę – zamienił swą początkową delikatność, która mnie wcześniej zaskoczyła, w okrutne bestialstwo, rzężąc i wykrzykując moje imię, a jednocześnie ściskając palcami skórę ma moich biodrach.

– Jestem tu – mówiłam, a cała ta sytuacja wyglądała groteskowo. Nie rozumiałam, dlaczego wymawia moje imię, udawanie, że nie słyszę jego wołania, wydawało mi się krępujące, więc pocieszałam go, mówiąc: – Jestem tu – a on się trochę uspokajał.

– Pozwól mi skończyć w środku, proszę cię, pozwól mi skończyć w środku – mówił, wijąc się z rozkoszy.

– Nie, nie możesz.

Nagle wyszedł ze mnie, jeszcze głośniej wymawiając moje imię, aż przerodziło się ono w coraz cichsze echo, w długie końcowe westchnienie. Potem, niezaspokojony, znów położył się na mnie, zsunął niżej i ponownie miałam go w środku, a jego język dotykał mnie pospiesznie, bezpardonowo. Nie czułam rozkoszy, natomiast on przeżywał ją ponownie, ale dla mnie było to coś nieistotnego, co mnie nie dotyczyło.

– Masz duże, soczyste wargi, że aż chce się je kąsać. Dlaczego ich nie wydepilujesz? Byłabyś ładniejsza.

Nie odpowiedziałam, to nie jego sprawa, co robię z moimi wargami.

Przestraszył nas hałas jakiegoś samochodu, ubraliśmy się szybko (już nie mogłam się doczekać) i wyjechaliśmy z garażu. Dotknął pieszczotliwie mojej brody i powiedział:

– Następnym razem, mała, zrobimy to w wygodniejszym miejscu.

Wysiadłam z samochodu, który miał zaparowane szyby, i wszyscy na ulicy zauważyli, że byłam rozczochrana i poruszona, opuszczając auto, prowadzone przez szpakowatego typa z rozchełstanym krawatem.

11 lutego

W szkole nie idzie mi najlepiej. Albo to ja jestem leniwa i do niczego, albo profesorzy zbyt schematyczni i wymagający… Być może mam trochę idealistyczne wyobrażenie o szkole i nauczaniu w ogóle, ale rzeczywistość całkowicie mnie rozczarowuje. Nienawidzę matematyki! Wkurza mnie jej niepodważalność. I do tego ta idiotyczna nauczycielka, która ciągle wyzywa mnie od nieuków, a nie umie mi niczego wytłumaczyć! Szukałam w „Mercatino" ogłoszeń o korepetycjach i znalazłam kilka interesujących propozycji. Tylko jeden korepetytor miał czas. To facet, z głosu wydaje się dość młody, jutro mamy się spotkać, by omówić szczegóły.

Letizia chodzi mi po głowie od rana do wieczora, nie wiem, co się ze mną dzieje. Czasami wydaje mi się, że jestem gotowa na wszystko.

22.40

Zadzwonił do mnie Fabrizo, długo rozmawialiśmy. Na koniec spytał, czy mam jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy to robić. Odpowiedziałam, że nie.

– A więc nadszedł moment, żebym ci zrobił piękny prezent – powiedział.

12 lutego

Otworzył mi drzwi w białej koszuli i czarnych bokserkach, w okularach i z mokrymi włosami. Przygryzłam usta i przywitałam się z nim. Pozdrowił mnie uśmiechem i kiedy powiedział: – Proszę, Melissa, usiądź – miałam to samo uczucie jak wtedy, gdy jako dziewczynka pochłaniałam razem mleko, pomarańcze, czekoladę, kawę i truskawki. Krzyknął do kogoś, kto był w innym pomieszczeniu, że idzie ze mną do swojego pokoju. Otworzyłam drzwi i po raz pierwszy weszłam do sypialni normalnego mężczyzny – żadnych zdjęć pornograficznych, żadnych kretyńskich trofeów, żadnego bałaganu. Ściany były oklejone starymi zdjęciami, plakatami starych grup heavy metalowych i reprodukcjami impresjonistów. Upajał mnie jakiś szczególny, pociągający zapach.

Nie przeprosił za ten ewidentnie nieformalny strój i było to dla mnie bardzo zabawne, że tego nie zrobił. Powiedział, żebym usiadła na łóżku, natomiast on wziął krzesło od biurka i przysunął je, siadając naprzeciwko. Byłam trochę zmieszana… Do diabła! Wyobrażałam sobie suchego profesorka w żółtym, kanarkowym sweterku z wycięciem w serek, z pożyczką na łysinie i włosami w kolorze pasującym do swetra. Ujrzałam przed sobą młodego mężczyznę, opalonego, pachnącego i nadzwyczaj pociągającego. Jeszcze nie zdjęłam płaszcza, gdy z uśmiechem powiedział mi:

– No, na pewno cię nie zjem, gdy go zdejmiesz.

Ja też się roześmiałam, ale z żalu, że nie może mnie zjeść. Był boso: na szczęście żadnych białych skarpetek, tylko szczupła kostka i zadbana, opalona stopa, która wykonywała koliste ruchy, gdy mówiliśmy o stawce, programie i godzinach lekcji.

– Musimy powtórzyć bardzo wiele materiału – powiedziałam.

– Nie martw się, każę ci zacząć od mnożenia przez dwa. – Mrugnął porozumiewawczo.

Siedziałam na brzegu łóżka, z nogą założoną na nogę i ze splecionymi dłońmi.

– Jak ładnie siedzisz – przerwał mi, gdy mówiłam o mojej profesorce od matematyki.

Ponownie przygryzłam usta i parsknęłam, jakbym chciała powiedzieć: No nie, nie mogę, co pan mówi!…

– Ach, zapomniałem. Mam na imię Valerio, nigdy nie mów do mnie profesorze, bo poczuję się za stary. – Pogroził mi przekornie palcem.

Trochę zwlekałam z odpowiedzią – po tylu żartobliwych stwierdzeniach z jego strony było oczywiste, że też powinnam coś wymyślić.

Odchrząknęłam i powiedziałam cicho:

– A gdybym tak specjalnie chciała cię nazywać profesorem?

Tym razem to on przygryzł wargi, potrząsnął głową i spytał: