— Masz na myśli moją żonę?
— Kupiłeś ją na targu w Bagdadzie. Dam ci za nią pięćset dinarów, Nichols.
— Nie ma o czym mówić.
— Tysiąc.
— Nie sprzedam jej nawet za dwa cesarstwa — powiedziałem. Roześmiał się. — Gdzie ją znalazłeś?
— W Kalifornii.
— A jest tam więcej takich kobiet?
— Sundara jest jedyna w swoim rodzaju — powiedziałem. — Tak samo jak ja, ty i Catalina. Nie istnieją standardowe wzorce ludzkie, Friedman. Masz już chęć na śniadanie?
Friedman ziewnął. — Jeżeli pragniemy odrodzić się na odpowiednim poziomie, musimy się oczyścić z potrzeb ciała. Tak powiada Wyznanie. Na początek umartwię swoje ciało odmawiając śniadania. — Zamknął oczy i odpłynął w sen.
Zjadłem śniadanie sam i przyglądałem się świtowi, pędzącemu ku nam znad Atlantyku. Ze szpary w drzwiach wyjąłem porannego „Timesa” i z satysfakcją zauważyłem, że przemówienie Quinna znalazło się na pierwszej stronie, wprawdzie w dolnej połowie, ale z fotografią na dwie kolumny. BURMISTRZ WZYWA DO UAKTYWNIENIA WSZYSTKICH LUDZKICH MOŻLIWOŚCI. Tak brzmiał nagłówek, nieco poniżej zwykłego poziomu zjadliwości „Timesa”. Artykuł eksponował hasło Ostatecznego Społeczeństwa i w pierwszych dwudziestu wersach zawierał sześć błyskotliwych cytatów. Następnie przenosił się na stronę 21, gdzie obok w ramce opublikowano także pełny tekst przemówienia. Zacząłem je czytać i zastanawiałem się, co mnie tak w nim poruszyło, ponieważ w druku wystąpienie Quinna wydało mi się pozbawione jakiejkolwiek treści. Był to tekst czysto werbalny, zbiór chwytliwych zdań bez jakiegokolwiek programu i bez konkretnych propozycji. A wczoraj wieczorem myślałem, że słucham projektu nowej Utopii. Przeszył mnie dreszcz. Quinn zaprezentował jedynie szkielet koncepcji; to ja go udekorowałem, wieszając na nim mgliste marzenia o reformie społecznej i tysiącletnich przemianach. Wystąpienie Quinna opierało się na czystej charyzmie, było żywiołem, oddziaływającym na nas z estrady. Podobnie jest z innymi wielkimi przywódcami: towar, który sprzedają — to osobowość. Myśl — pozostawia się ludziom mniejszego formatu.
Telefon zadzwonił kilka chwil po ósmej. Mardikian chciał rozprowadzić wśród organizacji zrzeszających Nowych Demokratów w całym kraju tysiąc wideokaset z nagranym przemówieniem — co o tym myślę? Lombroso donosił o deklaracjach na sumę pół miliona dolarów, mających wesprzeć nie istniejący jeszcze fundusz prezydenckiej kampanii wyborczej Quinna. Missakian… Ephrikian… Sarkisian…
Kiedy znalazłem wreszcie chwile spokoju, natknąłem się na Cataline Yarber. Miała na sobie bluzkę i nadal nosiła łańcuszek wokół uda. Szturchała właśnie Friedmana, żeby przywrócić go do przytomności. Posłała mi lisi uśmiech. „Wiem, że będziemy się teraz widywali częściej” — powiedziała gardłowym głosem.
Friedman i Catalina poszli. Sundara spała dalej. Nie było więcej telefonów. Przemówienie Quinna odbiło się szerokim echem. W końcu Sundara wyłoniła się z sypialni naga, rozkoszna, zaspana lecz doskonała w swej piękności, nie miała nawet podpuchniętych oczu.
— Chcę się dowiedzieć czegoś więcej o Wyznaniu — powiedziała.
14
Trzy dni później, wróciwszy do domu, zastałem zaskoczony Sundarę i Cataline klęczące obok siebie nago na dywanie w pokoju. Jakże pięknie wyglądały razem, blade ciało obok czekoladowego, krótkie, jasne włosy i kaskada długich, czarnych pukli, ciemne i różowe brodawki piersi. Nie był to jednak żaden wstęp do orgii wschodniego paszy. W powietrzu unosiła się woń kadzideł, a Catalina i Sundara powtarzały Wyznaniowe litanie.
— Wszystko przemija — intonowała Yarber, Sundara zaś odpowiadała jak echo:
— Wszystko przemija. — Smagły atłas lewego uda mojej żony opinał złoty łańcuszek z medalionem Wyznania Transgresji.
Zachowywały się tak, jak gdyby chciały dać mi do zrozumienia, żebym nie zwracał na nie uwagi, i kontynuowały swoje zajęcie, którym była najprawdopodobniej nauka jakiejś poszerzonej wersji katechizmu. Myślałem, że w pewnym momencie wstaną i znikną w sypialni, ale nie, nagość była tu jedynie rytualna, bo kiedy skończyły nauki, ubrały się, zaparzyły herbatę i zaczęły plotkować jak stare przyjaciółki. Gdy tego wieczora wyciągnąłem rękę do Sundary, odpowiedziała łagodnie, że teraz nie może się kochać. Nie — że nie będzie, że nie chce, ale że nie może. Jak gdyby znajdowała się w stanie czystości, której nie wolno było zbrukać lubieżnością.
W ten sposób Sundara została wyznawczynią Transgresji. Z początku uprawiała tylko poranną medytację — dziesięć minut milczenia. Później nastały wieczorne lektury z jakichś tajemniczych, tanio oprawnych książek, licho drukowanych na kiepskim papierze. W następnym tygodniu oznajmiła, że co wtorek wieczorem odbywać się będą w mieście specjalne spotkania, więc czy dam sobie radę bez niej? Wtorki stały się także dla nas dniami abstynencji seksualnej; Sundara przepraszała mnie, lecz była w tej kwestii stanowcza. Zdawała się jakby nieobecna, pochłonięta i zaabsorbowana swoim nawróceniem. Przestała się dla niej liczyć nawet praca w galerii sztuki, którą tak znakomicie zarządzała. Podejrzewałem, że często widuje się z Cataliną w mieście w ciągu dnia, i miałem rację, choć na swój naiwny, materialistyczny sposób wyobrażałem sobie, że przeżywają zwyczajny romans, spotykając się w hotelowych pokojach na chwile spoconych uścisków i francuskiej miłości. Ale w rzeczywistości Cataliną uwiodła duszę Sundry daleko skuteczniej niż jej ciało. Starzy przyjaciele ostrzegali mnie kiedyś: jeżeli ożenisz się z Hinduską, będziesz kręcił młynki modlitewne od świtu do zmroku, zostaniesz wegetarianinem i będziesz śpiewał hymny ku czci Kryszny. Wyśmiałem ich. Sundara była Amerykanką, rozsądną kobietą Zachodu. Lecz teraz doczekałem się zemsty jej sanskryckich genów.
Transgresja nie była oczywiście formą hinduizmu — raczej mieszanką buddyzmu i faszyzmu, gulaszem z zenu, tantryzmu, platonizmu, psychologii postaci, ekonomii Ponda i mnóstwa innych rzeczy. Nie występował w jej wierzeniach Kryszna, Allach, Jehowa, ani żadne inne bóstwo. Religia ta pojawiła się oczywiście w Kalifornii, jakieś sześć czy siedem lat temu, jako charakterystyczny produkt Dzikich Lat Dziewięćdziesiątych, następujących po Głupkowatych Latach Osiemdziesiątych, następujących z kolei po Straszliwych Latach Siedemdziesiątych — i pilnie głoszona przez nieustannie powiększające się stado jej oddanych cenzorów, rozprzestrzeniła się gwałtownie w mniej oświeconych częściach kraju. Nie zwracałem na nią większej uwagi do chwili nawrócenia Sundary; była mi nie tyle odrażająca, co raczej obojętna. Lecz kiedy zrozumiałem, że Wyznanie pochłania coraz więcej życiowej energii mojej żony, zacząłem przypatrywać mu się bliżej.
Tamtej nocy, kiedy poszliśmy razem do łóżka, Catalinie Yarber udało się przedstawić jego podstawowe dogmaty w pięć minut. Ludzie Transgresji utrzymują, że ten świat jest nieistotny, a nasze życie na nim to zaledwie krótki bieg, szybka, trywialna podróż. Odchodzimy, rodzimy się ponownie, znów odchodzimy i tak dalej, i dalej, aż wreszcie opuszczamy krąg karmy[23] i kiedy jednoczymy się z kosmosem, osiągamy nareszcie błogosławioną anihilicję, czyli nirwanę. Z kołem karmy wiąże nas zaangażowanie ego: uzależniamy się od przedmiotów, potrzeb, przyjemności i samozaspokojenia, tak długo zaś, jak posiadamy jaźń wymagającą nasycenia, będziemy odradzać się na nowo na tej ponurej, bezsensownej, bagnistej kulce Ziemi. Jeżeli pragniemy przejść na wyższy poziom bytu, aby osiągnąć ostatecznie poziom Najwyższy, musimy oczyścić nasze dusze poddając się próbie wyrzeczeń.
23
Karma (działanie, czyn) — podstawowe pojęcie w hinduskiej filozofii i religii: suma uczynków popełnionych w jednym życiu, która decyduje o charakterze następnego wcielenia. K. jest siłą determinującą wędrówkę duszy w łańcuchu reinkarnacji.