— Zarabia wszystko na handlu papierami?
— Wszystko. Wchodzi, akcja idzie w górę, wychodzi. Miałem w biurze ludzi, którzy dorobili się fortun, idąc po prostu za jego wyborem.
— Czy to możliwe, żeby ktokolwiek przewidywał ruchy na giełdzie z podobną skutecznością przez tyle lat?
Lombroso wzruszył ramionami. — Myślę, że udało się to już przedtem kilku osobom. Od czasów Gatesa Postaw-Milion[24] krążą legendy o wielkich graczach. Nie znam jednak nikogo, kto byłby równie skuteczny jak Carvajal.
— Ma jakieś przecieki z wewnątrz?
— Nie może mieć. Nie z tylu różnych firm. To musi być czysta intuicja. Po prostu kupuje, sprzedaje, sprzedaje, kupuje i zgarnia zyski. Przyszedł któregoś dnia nie wiadomo skąd, otworzył konto, bez referencji bankowych i bez kontaktów na Wall Street. Transakcje zawsze gotówkowe, żadnej marży. Aż strach człowieka oblatuje.
— Fakt — powiedziałem.
— Opanowany. Obejrzał kasetę, rzucił parę uwag. Nie ma gadania, poruszenia, entuzjazmu.
— Pomylił się kiedyś?
— Owszem, doznał paru porażek. Drobnych. Małe porażki, duże zwycięstwa.
— Ciekawe, dlaczego?
— Co dlaczego? — zapytał Lombroso.
— Dlaczego w ogóle ponosił jakieś porażki?
— Nawet Carvajal musi być omylny.
— Doprawdy? — powiedziałem. — A może przegrywa z powodów strategicznych? Celowe niepowodzenia, żeby pokazać ludziom, że jest tylko człowiekiem. Albo żeby inni nie wykorzystywali automatycznie jego wyboru i nie zakłócali normalnych wahań giełdowych.
— A ty nie wierzysz, że jest tylko człowiekiem, Lew?
— Myślę, że jest człowiekiem, tak.
— Ale…?
— Ale posiadającym niezwykły dar.
— Dar umiejętności wyboru akcji, które pójdą w górę. Faktycznie, niezwykły dar.
— Chodzi o coś więcej.
— Dużo więcej?
— Nie umiem ci jeszcze powiedzieć.
— Czemu ty się go boisz, Lew? — spytał Lombroso.
— Czy powiedziałem coś takiego? Kiedy?
— Kiedy tu był tamtego dnia, opowiadałeś mi, że czujesz się przy nim nieswojo, że wywołuje niepokojące wibracje, pamiętasz?
— Może i tak.
— Myślisz, że uprawia czary? Że jest kimś w rodzaju czarnoksiężnika?
— Znam się na teorii prawdopodobieństwa, Bob. Może nie znam się na niczym innym, ale znam się na teorii prawdopodobieństwa. Carvajal dokonał dwóch rzeczy, które wykraczają poza zwyczajne krzywe probabilistyczne. Jedna z nich to jego wyniki na giełdzie. Druga to ta historia z Gilmartinem.
— Pewnie dostaje gazety o miesiąc wcześniej od innych — powiedział Lombroso.
On się roześmiał. Ja nie.
— Nie stawiam żadnych hipotez — powiedziałem. — Wiem tylko, że Carvajal i ja pracujemy w tym samym fachu i że on jest ode mnie o niebo lepszy, nie mogę się z nim nawet porównywać. Chcę ci po prostu powiedzieć, że niewiele z tego rozumiem i że jestem trochę przestraszony.
Przechadzający się po swoim dostojnym gabinecie Lombroso, którego spokój graniczył niemal z protekcjonalnością, przystanął i wpatrywał się przez chwilę w gablotę ze swymi średniowiecznymi skarbami.
— Robisz się nazbyt melodramatyczny, Lew — powiedział po dłuższej chwili, wciąż stojąc do mnie plecami. — Na świecie jest mnóstwo ludzi, którym często udają się szczęśliwe przepowiednie. Sam należysz do takich osób. Carvajal ma więcej szczęścia od innych, jasne, ale to przecież nie znaczy, że widzi przyszłość.
— W porządku, Bob.
— Mam rację? Kiedy przychodzisz do mnie i mówisz, że prawdopodobieństwo niechętnej reakcji społecznej na taką to a taką ustawę jest takie i takie, to czy widzisz przyszłość, czy po prostu przewidujesz? Nigdy nie słyszałem, żebyś przyznawał się do jasnowidztwa, Lew. A Carvajal…
— W porządku!
— Spokojnie, stary.
— Przepraszam.
— Napijesz się czegoś?
— Chciałbym zmienić temat — powiedziałem.
— A o czym chciałbyś teraz porozmawiać?
— O sprawie żelowania ropy.
Lombroso skinął uprzejmie głową i powiedział:
— Rada Miejska już na wiosnę zgłosiła do komitetu ustawę nakazującą żelowanie wszystkich zapasów ropy na pokładach tankowców wpływających do Zatoki Nowojorskiej. Oczywiście popierają ją Zieloni; kompanie naftowe są oczywiście przeciw. Organizacje konsumentów nie wyrażają zachwytu, ponieważ ustawa z pewnością podniesie koszty rafinacji, co oznacza wzrost cen hurtowych. I…
— Czy nasze tankowce nie są już wyposażone w urządzenia żelujące?
— Tak, owszem. Przepisy federalne obowiązują bodajże od 1983 roku. Od czasu kiedy zaczęło się masowe wydobycie ropy w pasie przybrzeżnym na Atlantyku. Jeśli tankowiec ulega uszkodzeniu — na przykład następuje rozdarcie kadłuba — i zachodzi groźba wycieku, system specjalnych dysz spryskuje ropę w uszkodzonym zbiorniku substancjami żelotwórczymi, które zamieniają ropę w kulę o stałej konsystencji, prawda? Dzięki temu ropa nadal pozostaje w zbiorniku i nawet jeśli statek przełamie się na pół, to bez trudności można zebrać zżelowaną ropę, pływającą w kawałkach po powierzchni wody. Potem należy po prostu podgrzać żel — do temperatury 130 stopni Fahrenheita, tak? — i znów otrzymujemy ropę. Jednak samo spryskanie ładunku w dużym zbiorniku zajmuje od trzech do czterech godzin, a na zżelowanie ropy trzeba czekać dalszych siedem — osiem godzin, czyli cały proces, podczas którego ropa wciąż pozostaje w stanie płynnym, trwa mniej więcej godzin dwanaście. Sporo ładunku może wyciec przez ten czas. Radny Ladrone opracował wiec projekt, zgodnie z którym w morskim transporcie paliw należałoby żelować ropę w ramach czynności rutynowych, a nie tylko w sytuacjach krytycznych — kiedy pęka tankowiec. Ale wiążą się z tym, niestety, takie problemy polityczne, jak…
— Zróbcie to — powiedziałem.
— Mam tu stos dokumentów prezentujących stanowiska za i przeciw tej propozycji i chciałbym, żebyś je zobaczył, zanim…
— Daj sobie z nimi spokój. Zróbcie to, Bob. Wyciągnijcie projekt ustawy z komitetu i zróbcie z niej prawo. Obowiązujące, powiedzmy, od pierwszego czerwca. Niech sobie kompanie naftowe wrzeszczą ile wola. Wprowadźcie ustawę w życie, dajcie ją Quinnowi do podpisu i wywołajcie wokół sprawy dużo szumu.
— Problem polega na tym — powiedział Lombroso — że jeśli Nowy Jork wprowadzi taką ustawę, a inne miasta portowe na Wschodnim Wybrzeżu nie, to Nowy Jork przestanie służyć jako port docelowy w transporcie ropy naftowej przeznaczonej dla rafinerii w okolicach miasta, i dochody, które utracimy…
— Nie martw się o to. Pionierzy muszą ponosić jakieś ryzyko. Przepchnijcie ustawę w Radzie, a kiedy Quinn ją podpisze, niech wezwie prezydenta Mortonsona do przedłożenia podobnej ustawy Kongresowi. Quinn powinien podkreślić, że Nowy Jork będzie chronił swoje zatoki i plaże bez względu na wszystko, oraz wyrazić nadzieję, że reszta kraju nie pozostanie w tyle. Rozumiesz?
— Nie spieszysz się zbytnio, Lew? To do ciebie niepodobne, żeby w ten sposób udzielać nam instrukcji ex cathedra, kiedy nie zapoznałeś się nawet z…
— Być może ja również widzę przyszłość — powiedziałem. Ja się roześmiałem. On nie.
Lombroso, choć był zaniepokojony naciskiem, jaki kładłem na pośpiech, zrobił, co trzeba. Odbyliśmy konferencję z Mardikianem, Mardikian rozmawiał z Quinnem, Quinn szepnął słówko Radzie Miejskiej i projekt ustawy stał się prawem. W dniu, w którym Quinn miał ją podpisać, przybyła do jego biura delegacja prawników kompanii naftowych, którzy na swój uprzejmy, naftowy sposób zagrozili męczącą rozprawą sądową, jeżeli Quinn nie skorzysta wobec swej ustawy z prawa weta. Paul posłał po mnie i odbyliśmy dwuminutową dyskusję. „Naprawdę mi zależy na tej ustawie?” — zapytał, a ja odpowiedziałem: „Naprawdę”, i Quinn odprawił naftowych prawników z kwitkiem. Podczas ceremonii podpisywania wygłosił zaimprowizowaną i płomienną mowę o obowiązku żelowania ropy na terenie całego kraju. Był to ospały dzień sieci telewizyjnych, i sedno przemówienia Quinna — barwny dwuipółminutowy fragment dotyczący gwałtu na środowisku naturalnym oraz apel, by nie pozostawać obojętnym w tej kwestii — przekazały dopiero nocne programy informacyjne w całych Stanach Zjednoczonych.
24
John Warne Gates (1855–1911) — amerykański przedsiębiorca i milioner, dorobił się fortuny produkując drut kolczasty. Śmiałe i ryzykowne operacje na giełdzie zyskały mu przezwisko Gates Postaw-Milion (Bet-a-Million Gates).